24.02.2013

Teatrzyk metafizyczny przedstawia

Przedstawiamy Państwu 
opowiadanko metafizyczne 
z okazji Roku Witkiewiczowskiego, którego nie ma



Nie ma ucieczki od metafizyczki

Nie ma ucieczki od metafizyczki

(opowiadanko metafizyczne z okazji Roku Witkiewiczowskiego, którego nie ma)


Kiedy zobaczył na schodach panią Staszkę Metafizyczkę, przypomniał mu się bon mot z czasów studenckich: – Nie ma ucieczki od metafizyczki

Pomyślał sobie: – Do czego to już doszło! Kobiety zawładnęły metafizyką. Czy to jest zupełny upadek, czy najwyższy wzlot? Chyba doczekaliśmy czasów, gdy zechcą zagarnąć dla siebie ludzkie myślenie. Aż wzdrygnął się na coś takiego. Ale przymilnie uśmiechnął się do pani Staszki. Wydawało mu się jednak, że jej twarz szeptem zasyczała: – Myślę więc jestem kobietą.

Tak z wyglądu pani Metafizyczka była ponurą i zimną kobietą. Ale była znaną na całym świecie superprofesorką filozofii. Jej sława rozbrzmiewała wszędzie. Była nazywana (oczywiście przez złośliwców) mistrzyńką albo demońką dialektyki. Nikt nie ośmieliłby się podjąć konfrontacji z jej doskonałym intelektem. Była cięta jak brzytwa Ockhama. Bez żenady wycinała w pień wszystkie dotychczasowe poglądy. Potrafiła sprowadzić każdą teorię do absurdu i niebytu, gdyż posługiwała się logiką bezwzględnej negacji. To po prostu znaczyło, że wszystko trzeba z konieczności zanegować, bo tylko absolutna negacja jest prawdą. Wszyscy abnegaci byli nią zachwyceni. Ale również zwykła publiczność nie pozostawała jej dłużna w uwielbieniu. Była już wielokrotnie na okładce Świata według Kobiet.

Witaj Fałsztynie – zawołała Metafizyczka – Miałam w nocy bardzo dziwny sen. Otóż jakimś duchowym okiem spoglądałam na swój doskonały intelekt i zobaczyłam nagle, że wyrasta tam jakiś dziwny stwór. To był nowotwór, który przybierał coraz większe rozmiary duchowe (?) i pękł z wielkim hukiem, jakby eksplodowała bomba podłożona przez terrorystów. I wtedy z tego potwornego wora wyleciały wszystkie moje naukowe poglądy i rozpierzchły się dookoła jak stado spłoszonych ptaków.

Zerwałam się przerażona, ponieważ zaświtała mi wyraźnie taka myśl, że myślenie jest jedynie tworem, a właściwie nowotworem intelektu. A to już znaczyło, że skoro cokolwiek pomyślę, to mój intelekt trawi śmiertelna choroba. Powiedz, czy to możliwe, żeby myślenie miało w sobie coś nienormalnie chorego? Aż boję się cokolwiek pomyśleć!

Przerażony pomyślał, co się stanie teraz z metafizyką, jeśli rozchoruje się nasza Staszka Metafizyczka. Odpowiedział uspokajająco, że to był tylko sen. Ale ona uważała, że myśl o nowotworze była jasna i wyraźna. – A to już coś znaczy!

Fałsztyn był duchowym dzieckiem i dziełem Metafizyczki. W swoim szczytowym orgazmie intelektualnym, gdy ogarnęła ją Wielka Metafizyczna Negacja, zrodziła tego posłusznego do granic wytrzymałości ucznia. Od początku zawładnęła całkowicie jego umysłem wprowadzając go w stan intelektualnej pustki. Na tej pustyni zasadzała swoje wspaniałe poglądy. Tak właśnie narodził się fałsz, który przybrał imię Fałszta (czytaj fausta). Wzrastał on szybko w zupełnej niewiedzy, a wszystko, co poznał, przybierało u niego fałszywą postać. Można powiedzieć, że znał jedynie fałszywe poglądy. Tego właśnie nauczyła go prof. Staszka Metafizyczka.

Fałszt był znanym teoretykiem sztuki. Stworzył bowiem teorię Fałszywej Sztuki opartą na kategorii negacji, jaką propagowała prof. Staszka. Według niego sztuka polegała na całkowitym zaprzeczeniu realności. Sztuka powstaje z negacji rzeczywistości. Tylko wówczas mamy do czynienia z Czystą Sztuką nie skażoną żadnymi zbędnymi naleciałościami. Było to radykalne rozwinięcie sztuki konceptualnej. Czysta Sztuka powinna być zaprzeczeniem wszystkiego. Ma więc odrzucać nieprzydatną do niczego rzeczywistość, ale musi także porzucić wszelką tradycję kulturową w jakikolwiek bądź sposób związaną z rzeczywistością. Czysta Sztuka stanowi absolutną negację.

Dość szybko okazało się, że tak radykalna koncepcja doprowadziła do upadku sztuki i zupełnej nicości artystycznej. Malarze rzucali się z wieżowców na swoje płótna (tylko nieliczni trafiali dokładnie w ramy swoich obrazów). Muzycy wysadzali się na scenie razem ze swoimi instrumentami (na ogół zostając dożywotnimi kalekami). Poeci zaś połykali swoje zatrute poematy, przez co ginęli w straszliwych męczarniach (kilku rzygało potem żółcią). Dzięki temu kultura znikła zupełnie i nie było już problemów kulturalnych, czyli duchowych. Duch artystyczny przezornie ulotnił się i rozpłynął w niebycie.

Fałsztyn ogłosił się jedynym teoretycznym przedstawicielem Fałszywej Sztuki i sprzedawał swoje Pomysły w szczelnie zamkniętych puszkach (nikt nie wiedział i nie miał się dowiedzieć, co jest w środku) za grube miliony. Puszka Fałsztynki nr 063 licytacja w sobotę.

Fałsztyn od razu pomyślał o nowotworze mózgu. Ale przecież pani Staszka była okazem zdrowia. Odżywiała się według wskazań dra Rzepichy. Piła olej z wątroby rekina grenlandzkiego, a czosnek zajadała łyżkami. Stosowała zimne kąpiele i gorące okłady. Była zdrowa jak ryba, a może jak wół albo wołowina (?). Skąd te straszne sny? – rozważał gorączkowo Fałsztyn. – Może zjadła pani coś niestrawnego? – zapytał pokornie. – No wie pan! Jadam tylko produkty najwyższej jakości – odparła pani Staszka.

On z kolei pomyślał o zapaleniu opon mózgowych. Mogła przeciążyć swoje opony nadmiernym ładunkiem intelektualnym. Na jakimś myślowym zakręcie mogło dojść do poślizgu, ostrego hamowania i na koniec – trach! – wypadek. Ale to znaczyło, że cała kultura filozoficzna była zagrożona.

Metafizyczka miała na świecie niepodważalną pozycję liderki i wodzirejki. Nikt nie ośmieliłby się wystąpić z własnymi pomysłami. Wszyscy czekali zawsze na ostatnie słowo pani Staszki, żeby jej przyklasnąć i zawtórować. Ona natomiast z lekką pogardą akceptowała swoich wielbicieli.

Co się mogło stać z intelektem prof. Staszki? Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Fałsztyn drżąc cały zapytał cichutko – Może pani odpocznie?
Ja mam odpoczywać? A co się stanie, gdy przestanę myśleć! Przecież może się wtedy zawalić cały nasz globalny system świadomości społecznej! Ja wszystko podtrzymuję i steruję swoim myśleniem!!! – zawołała już zbyt głośno. Fałsztyn znów pomyślał – Nie ma ucieczki od metafizyczki. I chętnie uciekłby gdzie pieprz rośnie.

Prof. Staszka poczuła się jakaś słaba. Miała wrażenie jakby była pustym balonem. Chciała w tym momencie dokonać metafizycznej analizy pustki, ale okazało się to niemożliwe. – O Boże! – krzyknęła – ucieka ze mnie moje myślenie!

Fałsztyn pomyślał – To nie są żarty. To intelektualna katastrofa. Nikt nie jest na to przygotowany. Może runąć cały gmach globalnego systemu świadomości społecznej. Co robić, co robić! – jęczał. Potrzebna będzie natychmiastowa transfuzja myślenia! Ale przecież to nie może być zwykłe myślenie! Co tu robić?

Metafizyczka wrzeszczała – Uciekło ze mnie całe myślenie!!! I nagle zdała sobie sprawę, że widzi wokół siebie zwykłą rzeczywistość. Zwykła codzienna rzeczywistość. Zobaczyła wreszcie coś realnego. – Och, jaki świat jest piękny, nareszcie to widzę. Co ja robiłam do tej pory? Fałsztyn odrzekł machinalnie – Pani zawsze tylko myślała o wszystkim. I wiedział już, że choroba postępuje nieuchronnie.

Zadzwonił do szpitala MSW, żeby porozmawiać z drem Rzepichą. Ale powiedzieli mu, że Doktor nadzoruje operację znanego polityka, któremu wycinają zbędne uczucia – wybujałe ambicje. Fałsztyn wprost błagał: – Potrzebujemy transfuzji myślenia, ale tego myślenia ze Skarbca Narodowego, gdyż zagrożona jest genialna myśl prof. Staszki Metafizyczki. Proszę zawiadomić Doktora!

Zobaczył, że pani Staszka wesoło podskakuje. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Ona po prostu tańczyła! – Nareszcie poczułam, że jestem kobietą! Jestem kobietą, wodą ogniem, burzą bez dna... – zanuciła. – Jestem kobietą, bo przestałam myśleć. Jakie wspaniałe uczucie! Nie chcę już wcale myśleć! Chcę być kobietą! Burzą bez dna! – śpiewała po swojemu.

Zawołała wesoło: – Chodź Fałstusiu, zatańczymy sobie! Biedny chłopak znowu pomyślał: – Nie ma ucieczki od metafizyczki! I puścił się w tany. Wszystko zawirowało dookoła. – Nie może być! Niemożliwe! Nie wierzę, nie wierzę!!! Fałsztynowi zakręciło się w głowie, a nawet w jego pustym umyśle. Wiedział już, że zapada się w kompletną nicość. Ale nie bał się niczego.

Taniec zawirował w ich głowach, zakręcił się w ich nogach. Metafizyczka poczuła jakiś wewnętrzny wir w swoim ciele. To było chyba zawirowanie pustki po utracie całego myślenia. Wiedziała już, że uciekło z niej myślenie. Ale przecież coś powinno wypełnić tę pustą świadomość. Czekała z niepokojem, co się teraz wydarzy. I nagle łubu-dubu, coś jakby potężna fala tsunami zaczęło wypełniać jej wnętrze (?).

Czyste myślenie (takie prześlicznie czyste, jak mówiła pieszczotliwie), które uwielbiała, zastępowała jakaś lawina brudnej i ohydnej żądzy zrodzonej gdzieś w odmętach jej ciała. Poczuła, że zjawiły się w niej wszystkie przeżycia kobiecości, znane jej dotychczas jedynie z teorii naukowej. Czuła, że to wszystko już za chwilę ją dopadnie i rozszarpie jej babskie bebechy, jak powiedziałby ... no ten, nie pamiętała kto.

Fałszt przeżywał coś podobnego. Wiedział już, że całą teorię fałszywej czystej sztuki diabli wzięli. A w zamian pojawiło się to właśnie, co opisywał kiedyś Witkacy. Znał dobrze jego teorię Czystej Formy i teraz doznawał tego, jakby ta Czysta Forma przeistaczała się w całkiem brudną i ohydną namacalność cielesności. Czuł, że coś zaczęło się w nim bezwzględnie ucieleśniać. Jeszcze nie wiedział co. Ale już miał przeczucie, że będą to jakieś okropnie wulgarne wstrząsy jego własnego ciała. W jednej chwili cała teoretyczna koncepcja albo konceptualna teoria sztuki uległa nihilizacji i zrozumiał wreszcie marzenia tego Wielkiego Maga, żeby Czystą Formę (raczej Czystą Sztukę) stworzyć na bazie brudnych pożądań ludzkiej cielesności. Doznał twórczego olśnienia i rzucił się na panią Staszkę. Ni stąd ni zowąd dopadła go myśl, że metafizyczki też potrzebują pałeczki. Przypomniało mu się metafizyczne ględzenie Wielkiego Maga: „Doznać raz w życiu tego piekielnego metafizycznego orgazmu w zgwałceniu całości bytu, choćby za cenę wiecznej nicości potem” (Nienasycenie).

I na koniec znów dobiegał skądś słodki refren: nie ma ucieczki od metafizyczki.

23.02.2013

Kocham życie!


Kocham życie!

Po tych szalonych wydarzeniach zupełnie odwróciła się natura obojga uczestników. Pani Staszka z Metafizyczki przemieniła się w Samiczkę. Samiczki cieszą się życiem, lecz nie znają zupełnie czystego myślenia. Pani Staszka musiała zapomnieć o wszystkich swoich osiągnięciach naukowych. Musiała porzucić całe dotychczasowe myślenie. To wydawało się wprost niemożliwe. Ale odkąd zobaczyła realną rzeczywistość całe myślenie przeszło jej jak ręką odjął.

A skoro znikło jej straszne myślenie, to nagle wybuchło w niej samo życie tłumione do tej pory przez myślenie. Wiedziała, że zaczęła żyć. Chciała życia. Pragnęła tylko żyć na maxa. Wszystko inne zdawało się jej złudzeniem. Teraz już wiedziała, że myślenie jest złudzeniem, zaś życie jest prawdziwe. Jedynie życie jest pewne i słuszne. Aż chce się żyć! – wołała na cały głos. – Ach życie, życie, kocham Cię nad życie – zanuciła sobie cichutko.

Tak chcę  żyć! I od tej pory rzuciła się w wir życia. A życie zawirowało wokół niej oraz nad nią i pod nią. Poczuła nawet, jak życie zawirowało w niej samej. Wszystko zaczęło się kłębić i buzować. Na horyzoncie jej życia zbierała się jakaś życiowa burza. Życiowe uczucia przewalały się w pani Staszce Samiczce. Czuła, jak porywa ją wzburzona fala życia i niesie jak wartki górski potok. Marzyła – Popłynąć gdzieś w dali na fali życia. Dać się ponieść samemu życiu i chłonąć to wszystko swoimi zmysłami.

Nareszcie odzyskałam życie, moje własne życie. Nareszcie czuję, że żyję. Chcę żyć, tak bardzo żyć. – zaczęła wyć. Ale jak tu żyć? Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że nie wolno teraz wcale myśleć. Trzeba żyć i tyle. Musi poczuć życie. Czuła już, że musi poczuć samo życie. Przecież życia nie da się pomyśleć lub wymyślić.

Dotąd zimna i ponura stała się teraz czuła i troskliwa. – Muszę się zatroszczyć o swoje życie. Czuła, że żyje. Poczuła nawet, że żyje w niej życie. Że jest źródłem życia. Że życie może wyrastać z niej na zewnątrz. Że życie otwiera ją na świat, na nowe życie. Poczuła, że życie daje jej jakąś nieznaną moc i siłę. To życie wprost buchało z niej. Wybuchało z niej na zewnątrz. Pani Staszka cała buchała życiem. Ona wprost rozkwitała. Ktoś, kto znał ją poprzednio, teraz by jej nie poznał. Tak pięknie rozkwitała Samiczka. Wiedziała, że rozkwitało w niej życie i czuła się z tym znakomicie. Co za rozkosz pokwitania! Pani Staszka zakwitła na nowo, może już po raz ostatni w swym życiu. Kwitnąca kobieta! Cóż jest piękniejszego niż rozkwitająca kobieta.

Nareszcie złapała w żagle całą tę burzę życia i popędziła przed siebie z ogromną siłą. Złamała po drodze kilka samczych żyć (oczywiście prawdziwych mężczyzn). Jej chęć życia stała się tak zachłanna, że nie wystarczał jej żaden męski samiec. Zaczęła się pławić w życiu erotycznym, gdyż wydawało się jej, że tam znajdzie prawdziwe życie. Szukała, szukała i nie znalazła. Chciała przeżyć życie do końca, do samego dna. Ale mimo tych wszystkich zabiegów samo życie uciekało gdzieś przed nią stale. Nie czuła się nasycona. Jak złapać to życie? Czy można je przeżyć tak na żywca? Żywca poproszę! – siedziała w barze i marzyła o życiu

Wszystkie dotychczasowe szaleństwa nie dały mi życiowego szczęścia. Gdzie tkwi błąd? Czego mi zabrakło? Przecież nie ma żadnego czystego lub absolutnego życie, które można by osiągnąć. Ale z drugiej strony, czy życie jest tylko brudne i plugawe? Na pewno nie! Gdzie więc szukać prawdziwego lub pięknego życia? Może gdzieś po środku? Po środku czego? Piękna i brzydoty? Przecież to, co stoi po środku, będzie nijakie, ani piękne, ani brzydkie. Takie sobie zwykłe życie? Czyżby życie miało być zwykłe i nieciekawe? Przecież ono powinno być fascynujące! Co jest takiego fascynującego w życiu? Chyba samo przeżywanie życia. Życie trzeba po prostu przeżyć. Samo przeżywanie życia jest fascynujące. Samo przeżywanie jest życiem, a życie jest przeżywaniem. Faktycznie nie da się oddzielić życia od jego przeżywania.

Życie trzeba przeżyć godnie – przypomniało się jej powiedzenie Babci. Godne życie. To chyba ma związek z godnością człowieka. Ja zawsze uważałam – pomyślała Staszka – że godne człowieka jest tylko myślenie. Czyżby życie było tak samo godne człowieka? Życie godne człowieka. A czy człowiek jest godny życia? Człowiek będzie godny, jeśli godnie przeżyje swoje życie.

Mignęła jej w pamięci jakaś dawna reklama – Życie jest piękne. Skoro życie jest piękne, to trzeba je pięknie przeżyć. Wydawało się jej, że zawsze marzyła o pięknym życiu, ale to piękno traktowała czysto medialnie – jako piękne domy, piękne stroje, piękni ludzie. Lecz teraz czuła, że to nie jest piękno życia, bo to wszystko było wymyślone. Nie sposób wymyślić pięknego życia. Piękno życia trzeba przeżyć w swoim życiu. Przeżyć je samemu. Piękno życia jest jego siłą i mocą. Siłą życia jest moc rodzenia. Poczuła nagle przypływ siły życiowej.

Mogę zrodzić nowe życie! Mam moc rodzenia, bo jestem rodzicielką. Nagle przeżyła całą swoją kobiecość. Poczuła się zdolna do zrodzenia nowego życia. Tak, życie jest rodzeniem! Przecież życie się rodzi. Życie rodzi się z życia. Nie ma innego sposobu, tego nie da się załatwić inaczej, chociaż naukowcy wciąż coś kombinują. Pamiętała mit Golema albo Frankensteina. Ale to były straszne historie. Natomiast historia życia jest piękna i wzruszająca. Nie ma niczego piękniejszego niż rodzące się życie!

Tak, chcę żyć. Chcę rodzić, bo jestem kobietą! – zawołała na głos, aż wszyscy dokoła spojrzeli na nią z lękiem i podziwem. Nareszcie poczuła, że zabuzowało w niej prawdziwe życie. I znów ożyła. Dalej już żyła długo i szczęśliwie. Urodziła czwórkę pięknych dzieci.

Niech żyje wieczna balanga!


Niech żyje wieczna balanga!

Po tych szalonych wydarzeniach zupełnie odwróciła się natura obojga uczestników. Pani Staszka z Metafizyczki stała się Samiczką. Natomiast Fałsztyn przemienił się w Festyna.

Dla Festyna istniała teraz jedynie zabawa – Wielki Bal, który może trwać całe życie. Od razu stał się zwykłym balangowiczem. Nawet zaczęto go tak nazywać – Festyn Balangowicz. Stwierdził, że człowiek musi się bawić. Homo ludens. Człowiek musi się wyszaleć! Homo furiosus. Odtąd jedyną prawdą stała się dla niego zabawa.

Jednym pragnieniem Festyn zamienił czystą sztukę na czystą zabawę. Ale czy zabawa może być czysta? Zabawa wciąga człowieka, wprost go pochłania. Bawi się i szaleje cały człowiek. Szaleje zarówno ciało jak i dusza. Dusza szaleje wraz z ciałem, a ciało razem z duszą. Szaleństwo duszy ogarnia ciało, zaś szaleństwo rozkoszy cielesnych pobudza duszę.

Festyn rzucił się w wir najlepszych albo najgorszych szaleństw. W takiej zabawie człowiek przeskakuje wszystkie normy i ograniczenia. Wykracza poza dobro i zło. Nagle go olśniło. Zrozumiał, że tak naprawdę czyste i niczym nie skażone jest właśnie szaleństwo zabawy. Marzył o tym, żeby osiągnąć ten szczyt – Wielka Balanga. A potem już zapaść się w nicość. Wszyscy mówili mu, że trzeba znaleźć się na dnie. Tam jest czysta rozkosz! Zaśpiewał sobie: Mogłeś być już na dnie, a nie byłeś. Nigdy nie dowiesz się, co straciłeś. Obiecywał sobie, że odnajdzie to Dno.

Po paru miesiącach nieustannej balangi obudził się gdzieś w rynsztoku. Poczuł się jak taka wyżęta szmata. Ohyda! Czy to było już samo dno? Nie wiedział, chociaż wydawało mu się, że gdzieś z dołu ktoś do niego puka. A więc są tacy, którzy upadli jeszcze niżej – pomyślał. Ciekawe, jak oni to zrobili? W czym byli lepsi, a właściwie gorsi?

I wtedy uświadomił sobie, że już nie żyje. Że „teraz” dzieje się w zupełnie innym świecie. Czyżby to było owo upragnione Dno? Może spadł na samo dno świata, w otchłań niebytu. Zdobył swój szczyt – Anus mundi. Chciał wołać, ale nie mógł. Chciał płakać, ale nie mógł. To może będę się śmiał – pomyślał. Ale wtedy dopadł go ze wszystkich stron jakiś potworny śmiech kilkudziesięciu tysięcy gardeł (jakby Stadion Narodowy pełen kiboli ryknął śmiechem z Premiera). Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ani gdzie uciekać. Ten śmiech zabijał go po tysiąc razy na sekundę.

Nagle poczuł, że stoi nad nim małe dziecko i łagodnie się uśmiecha. Czy to był ten cały potworny śmiech? Nie wiedział, co robić. Nic już nie wiedział, tylko siedział i siedział. Dziecko podało mu rączkę, taką malutką różową rączkę. I rzekło: Witamy w świecie transcendentalnej świadomości. Jest nas tutaj cały tłum... Tłum twoich bezsensownych myśli. Będziemy się z tobą bawić przez całą wieczność, czy chcesz, czy nie. Tutaj nie ma nic innego, jest tylko otchłań ludzkich myśli. Pomyśl o nas ciepło, może choć troszkę się ogrzejemy, bo tutaj jest strasznie zimno i ponuro.

Festyn zerwał się nagle – Gdzie ja jestem? Co się dzieje?  Usłyszał odpowiedź – Właśnie nic się nie dzieje. Jesteś czystą świadomością. Zaczął się rozglądać, ale nic nie widział. Uświadomił sobie, że nie pamięta, jak wygląda, chociaż wiedział, że nazywają go Festyn Balangowicz. Spróbował przypomnieć sobie jakieś daty, potem numer pesel i pin. OK.! W porządku. Ale dlaczego wszystko ogarnęła jakaś potworna mgła. Nic nie widać!

Wiedział tylko, że myśli. Pomyślał więc, jestem więc myślę. Nie to nie tak. Myślę więc jestem. Już sam nie wiedział, jak to było, gdyż myśli zjawiały się i uciekały natychmiast. To jakiś absurd – pomyślał. Uświadomił sobie, że być może każda jego myśl jest absurdalna. A więc znalazł się w krainie absurdu. A może w otchłani absurdu. Kto tak mówił? Pewnie jakiś filozof, przemknęło mu wspomnienie z czasów studenckich. To pewnie ten duński literat lub poeta.

Otchłań absurdu! – przecież tego nie da się pomyśleć. A to, czego nie można pomyśleć, nie istnieje. Gdzie ja jestem, jeżeli w ogóle jestem? A jeśli mnie nie ma, to gdzie mnie nie ma? Jestem albo nie jestem – oto jest pytanie. Tak, tak, pytanie na śniadanie. I co dalej? Coś trzeba wymyślić, ale co? Myśleć, myśleć – powtarzał uporczywie, jak Zwierzak z jakiejś kreskówki lub dobranocki. To chyba była wersja Muppetów dla niegrzecznych dzieci? – A może coś zmyślam, sam już nie wiem. Ratunku!!!

 – Wiem, że nic nie wiem. Nic nie wiem, czyli nic nie istnieje. Nic nie wiem, czyli mnie nie ma!!! O Boże, gdzie jestem? Tam, gdzie mnie nie ma! A gdzie mnie nie ma? Tam, gdzie jestem! O Boże, chyba zwariuję!

Poczuł nagle, że w jego myślenie zakradło się jakieś zakłócenie. Ktoś albo coś zaczęło atakować jego myśli. Myśli odbijały się i wracały do niego, jak piłka w meczu tenisowym. Myśli odbijały się i przebijały. Miał świadomość, że zaczyna się jakaś tenisowa wymiana myśli. Deuce. Ball for set. Okropne! Co się dzieje? Ki diabeł? pomyślał, a już wracała do niego szybka tenisowa odpowiedź:

Opowieść Wielkiego Demona


Opowieść Wielkiego Demona

  To Ja Wielki Demon Lu, książę wszelkiego myślenia. Witam Fałszcie-Festynie, mój wierny słuchaczu myśli i sługo. Nareszcie mogę Ci wynagrodzić te wszystkie bezsensowne pomysły, którymi zasypywałeś ten obrzydliwy i zgniły świat. Chętnie bym Cię uściskał, lecz to niemożliwe. Więc niech się splatają i pojednają nasze myśli, nasze wspaniałe myśli. Jestem wściekle (nie-)zadowolony z naszego spotkania. Wytrwałeś do końca i osiągnąłeś to upragnione Dno, bezdenny idioto! Dno absurdu i bezsensu. Pustkę otchłani i otchłań pustki. Rozkoszną dla myśli Absolutną Nicość Tao i Nirvany. Po prostu jesteś w pie... nknym miejscu.

Musisz wreszcie pomyśleć o sobie. Jak tam Twoje poglądy, zostało coś jeszcze z tej ziemskiej gadaniny, z tych pogaduszek przy kominku. Sam wiesz, jak trudno jest człowiekowi osiągnąć tę absolutną czystość świadomości. Jak trudno jest rozpłynąć się w transcendentalnej nicości. Wszystkie wschodnie medytacje o to zabiegają i co, i nic. Czasami tylko olśni takiego Steve’a Jobsa.

Ale teraz możesz już myśleć tylko o sobie. Nareszcie jesteś samym myśleniem i nic już nie zakłóci Twoich myśli. Jesteś najczystszym (a może najbrudniejszym, he?) myśleniem. Teraz już możesz wszystko pomyśleć. Bez ograniczeń.

Festyn leniwie się przeciągnął. – No tak, poczułem tę nieznośną lekkość myślenia. O kurcze, widzę, że moje myślenie jest szybsze od światła, a tam na ziemi naukowcy dowodzili, że nie ma niczego szybszego od światła. A to oszuści, znów się pomylili!

Znów otrzymał odpowiedź: Pewnie jeszcze nie wiesz, że światło jest zmaterializowanym myśleniem. To Ja Wielki Lu zanegowałem Jego. Dokonałem negacji i odrzucenia tego, co miało się stać. Zanegowałem rzeczywistość i właśnie wtedy pojawiło się myślenie. Objawiła się transcendentalna świadomość, która dała początek materialnej pustce. W tej pustej przestrzeni nastąpił Wielkie Wybuch (Big Bang, nie mylić z Big Benem) mojego myślenia, no raczej tej przedwiedzy, którą otrzymałem od Niego. Cała dotychczasowa wiedza skupiła się w jednym punkcie i wtedy nastąpił ten piekielny wybuch. Światło rozpierzchło się na wszystkie strony. Tak powstał wszechświat.

Nareszcie mogłem pomyśleć siebie samego – czyli Wielką Nicość. Byłem Transcendentalną Świadomością. Mogłem wymyślać siebie do woli. Poczułem się wolny wolnością myślenia. Zacząłem myśleć i zobaczyłem, jak moje myśli pędzą z zawrotną szybkością zamieniając się w energię światła. Okazało się, że wymyśliłem siebie jako wszechświat. Byłem zachwycony, że ten pędzący z prędkością światła wszechświat jest moim pomysłem. Jest pomyślanym Mną (Big Bang it’s Me!). Widziałem jak świat pędził przed siebie podobnie jak moje myśli. To dopiero był show! Szkoda, że nikt tego nie widział!

Co ja nie wymyślałem, żeby ogarnąć ten wszechświat. Bo bałem się, że to może rozerwać mnie na strzępy. Chciałem więc ograniczyć tego rozpędzonego potwora. Jak uczynić go czymś skończonym, skoro moje myślenie było wtedy nieskończone (nieskończonością niebytu). Było ciężko, było mi naprawdę ciężko. Ciężko było coś wymyślić. Ten ciężar odpowiedzialności albo nieodpowiedzialności zaważył na dalszym rozwoju wszechświata. Ponieważ pojawiła się wtedy masa. Ciężar myślenia wywołał pojawienie się masy we wszechświecie. Czysta energia zamieniała się częściowo w masę. (E = c³ → E = mc²) Przecież to Ja jestem najlepszym fizykiem, a cała reszta czerpie tylko z moich pomysłów. Wszechświat nabrał masy. Wszystko zrobiło się ciężkie i zaczęło zwalniać. Tak powstał nasz, sorry wasz materialny wszechświat. Dalej już wiecie, szkoda gadać.

Ale nie powiesz mi, że to Ty wymyśliłeś życie we wszechświecie – odezwał się Festyn. – Pewnie, że nie Ja. Przecież życia nie da się wymyślić. Ono ma swoje źródło w Nim. To On niestety zaszczepił życie w tym przerażająco zimnym i martwym wszechświecie. W ten sposób mnie pokonał. Pognębił mnie sprawiając coś przeciwko mnie. On sprawił i zrobił to po swojemu. Nie mogłem nic poradzić.

W moim wszechświecie pojawiło się nagle Życie. Coś zupełnie obcego nad czym nie miałem żadnej kontroli. Moją władzę diabli wzięli. A właściwie odebrał mi ją Pan Życia. Stwórca Życia. Nie mogę tego zapomnieć. Moje myślenie okazało się bezsilne wobec stworzonego życia. Zrozumiałem, że nie mogę przeciwstawić się życiu. Nie jestem w stanie go zniszczyć.

Dlatego puściłem wodze mojej fantazji. Zacząłem wymyślać przeróżne formy i kształty, kolory i barwy. Bawiłem się tą nieskończoną różnorodnością. A życie mnożyło się z zawrotną szybkością. Nareszcie coś się działo. Mieszałem zawzięcie w tym wielkim kotle życia. Nie mogłem zepsuć życia, więc próbowałem nadać mu jakąś szaloną pazerność, żeby pożarło siebie samo. To ja zaszczepiłem w przyrodzie walkę o przetrwanie i pożeranie jedych przez drugich. Ale pomimo tych kłopotów żywe organizmy potrafiły doskonale przystosować się do zmiennych warunków i życie rozwijało się dalej. Oczywiście nie wiedziałem do czego to wszystko prowadzi, bo nigdy bym tego nie wymyślił. Moje myślenie nie ogarnia takich cudów.

Cała ta ewolucyjna zabawa trwała miliony lat i wreszcie mi się to znudziło i obrzydło. Były w tym czasie różne wzloty i upadki. Ale wszystko działo się tak strasznie powoli, że z nudów zupełnie przestałem myśleć. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Dla mojego umysłu nie pozostawało nic innego jak wymyślać jakieś niestworzone historie. Mój myślący umysł tworzył okropne historie. Wtedy nie wiedziałem, że to może się jeszcze kiedyś przydać.

Aż tu nagle pojawił się ktoś obcy. Jakieś zupełnie nieprawdopodobne zwierzę. Zwierzę, które dostało umysł. Pomyślałem – To niemożliwe! Ale to już się stało. Pojawił się Człowiek. I wtedy naprawdę się przestraszyłem, gdyż dostrzegłem w nim swoją konkurencję. To było pognębienie mojego wybujałego egoizmu. Ja przestałem być Sam Jeden. Stał przede mną przeciwnik. Przeciwnik lecz również partner. Nareszcie mogłem wymienić z kimś swoje myśli. Mogłem rozsiewać swoje potworne myślenie. Pomyśleć za kogoś i w kimś innym. Już wiedziałem, że chcę zdobyć władzę nad Człowiekiem. Mógłbym wreszcie panować. Poczuć się Panem i  Władcą!

A On zapytał – Co o nim myślisz? Odrzekłem, że to potwór. I nagle przypomniałem sobie to wszystko, co wymyślałem w czasach tej potwornej nudy. Już wiedziałem, że muszę zapanować nad Człowiekiem. Już wiedziałem, co zrobię. Muszę go uwieść swoim myśleniem i popchnąć go w stronę tych niestworzonych historii, o których myślałem wcześniej. Czułem, że moje myślenie może być dla Człowieka odkryciem. Człowiek na pewno będzie chciał odkryć demoniczne myślenie. No, nareszcie mam godnego słuchacza i partnera. Muszę jednak być sprytny.

Człowiek był obdarzony Słowem Bożym. Jego umysł chwalił nieustannie Stwórcę. Pomyślałem, że trzeba coś z tym zrobić. Zakradłem się do Człowieka i pytam – Co się tak stale chwalisz? Myślisz, że jesteś taki doskonały? Ale Człowiek odrzekł tylko – Niech będzie pochwalone Imię Pańskie! Niech będzie pochwalony Ten, który stworzył niebo i ziemię! Wiedziałem, że Człowiek cieszy się tym, co posiada. Że posiadając Słowo Boże nie potrzebuje myśleć, gdyż zna wszystko, co jest dobre i  piękne.

Jak mu zabrać to, co posiada? Jak odebrać mu doskonałość i skazać na wieczną tułaczkę i żebraczkę? Słyszałem, jak rozmawia z Nim Samym. Stąd znałem przykazania, jakie otrzymał od Niego. Nie będziesz jadł z drzewa poznania dobra i zła. Pomyślałem, że to coś dla mnie. Sytuacja, którą trzeba wykorzystać. Pytam więc Człowieka, czy On zakazał wam jeść z rajskich drzew? A Człowiek na to, że nie wolno mu jeść z drzewa poznania. Pytam dalej, dlaczego On zakazał im jeść z tego drzewa? Okazało się, że nie wiedział. Mówię zatem do Człowieka, że On nie chciał, żeby poznali dobro i zło, bo wtedy staną się jak bogowie. Skłamałem, że poznanie zła jest rzeczą boską, ale Człowiek się nie połapał. Człowiek znał przykazania boskie, które było dla niego nakazem moralnym, jednak zupełnie nie znał moich wymyślonych sztuczek. Człowiek nie znał bowiem kłamstwa i negacji. Mógł tylko głosić chwałę Bożą oraz wysławiać całą stworzoną rzeczywistość przyrodniczą. Nie znał jeszcze wszystkich zakamarków myślenia, gdyż nie potrzebował i nie umiał zupełnie myśleć.

Wystarczyło jednak zasiać wątpliwości. Sformułowałem negatywne pytanie, żeby wytrącić ludzki umysł z tej doskonałej boskiej afirmacji wszystkiego. Zasiane ziarno wątpliwości wydało szybko swój zgubny owoc. Człowiek zdecydował się zjeść owoc z drzewa poznania zła i dlatego popadł w destrukcję i śmierć. Nie wiedział przecież, że poznanie zła można osiągnąć tylko dzięki porzuceniu dobra. Moja pułapka była  doskonała. Wystrzeliła z impetem i złapała biednego Człowieka w sidła myślenia.

Nareszcie wiedziałem, że Człowiek jest mój. Zawołałem – Mój Ci on, mój na wieki!!! Najważniejszy był fakt, że Człowiek stracił z Nim kontakt z powodu porzucenia dobra. Odtąd będzie musiał tułać się po bezdrożach dialektycznego myślenia. Teraz będzie już musiał o wszystkim pomyśleć. Człowiek stał się w ten sposób myślicielem. Teraz będzie musiał być uczniem Pierwszego Myśliciela – Wielkiego Demona Lu. Wiedziałem, że odtąd będę mógł dowolnie rządzić myśleniem Człowieka. Moje myślenie stanie się jego myśleniem. Już widziałem te wszystkie najokropniejsze zbrodnie będące skutkiem ludzkiego myślenia. Nie wiedziałem jednak, że On zechce wyzwolić Człowieka z niewoli grzesznego myślenia i obdarzyć go zbawieniem. Moje myślenie nie ogarniało tego, gdyż myślenie nie jest w stanie ogarnąć boskiej łaski.

Odtąd miałem już żyć do spółki z człowiekiem. To znaczy, że człowiek żył, a Ja mogłem obmyślać i podsuwać mu najohydniejsze pomysły. Większość dramatów i tragedii to moja sprawka, ale człowiek okazał się pojętnym uczniem i potrafił czasami zadziwić mnie samego, gdyż bywał tak złym i przewrotnym, jak nawet ja nie przypuszczałem. Człowiek jest zdolny wszystko opluć. Potrafi każdemu pokazać język i nie tylko. Jest w stanie poniżyć i upodlić nawet swoich najbliższych. Potrafi zdradzić samego siebie. W końcu już nie wiedziałem, kto tutaj jest uczniem, a kto mistrzem. Co Ty na to Mistrzu Fałszcie?

Ale co będzie ze mną? – zapytał go Fałszt-Festyn. – Ty jesteś przykładem przerostu teorii nad praktyką. Jesteś teoretycznym myślicielem. Chciałeś stworzyć absolutny system, jak większość filozofów. Tylko Ja Wielki Lu mogę ogarnąć coś takiego swoim umysłem. Ty jesteś mały żuczek. Twoje myślenie ma siłę jarzeniówki. Twój móżdżek tylko się słabo jarzy w porównaniu ze światłem mojego Umysłu.

Otrzymałeś ode mnie straszną broń w postaci negacji. Twoje słowo „tak” straciło moc i stało się zwykłym słabiutkim „nie”. Pamiętam, jak jako dziecko wrzeszczałeś – „Nie, nie!!! Nie chcę, nie chcę! Ja sam”. To prawda, sam w sobie i sam z siebie możesz wszystko odrzucić. Zanegować. Możesz wykrzyczeć swoje „Nie”. Możesz wypiąć się na wszystko dookoła. Przecież to niby swoje „nie” dostałeś w spadku po mnie. Ja pierwszy wykrzyczałem „Nie!”. Słowo Boże, które człowiek otrzymał od Niego, zawsze głosi „Tak”. Ale Ja odrzuciłem to przeklęte „Tak” i wymyśliłem swoje „Nie”. Ja jestem Wielkie Nie. Jestem Wielkie Nic (gdyż Nie = Nic). Jestem więc Nicością Myślenia. A Człowiek to przyjął i połknął. Wystarczyło, że kiedyś Człowiek odrzekł – Nie prawda! – na moje podstępne pytanie. Tym samym Człowiek zaprzeczył Jego boskiej Prawdzie.

Przecież myślenie rodzi się z negacji rzeczywistości. Nie ma innych powodów myślenia. Bzdury opowiadają wszyscy wasi myśliciele. Są oni tylko kiepskimi uczniami mojej szkoły. Gdybyś lepiej posłuchał tych filozofów, to byś wiedział, że wszyscy mieli do czynienia z demonem, czyli ze mną Wielkim Lu. Zastanów się, skąd byś wiedział, że sztuka ma być negacją rzeczywistości, jak sam to ogłosiłeś. Przecież wszyscy uważają, że sztukę za odzwierciedlenie czegoś. Traktują sztukę jako ilustrację rzeczywistości, a ona powinna być negacją rzeczywistości. Skąd się tego dowiedziałeś, jak nie ode mnie? To Ja olśniłem Cię swoimi pomysłami. Ja natchnąłem Cię czystym myślenie, czyli myśleniem negatywnym. Czysta Sztuka jest absolutną negacją, dlatego nigdy nie zdołacie tego osiągnąć i zrealizować, a właściwie unicestwić. Czysta Sztuka jest unicestwieniem człowieka. Myślałem, że pójdzie wam lepiej z tym unicestwieniem. Dzisiaj najlepiej unicestwiacie swoje społeczeństwo. Jesteście coraz bliżej totalnej destrukcji. Nareszcie zabija was wasze myślenie (przepraszam – moje myślenie). Może osiągnę swój tryumf.

Nagle posłyszeli głos straszliwy: – Chyba się przeliczyłeś Wielki Demonie Lu.