29.05.2019

Moje uwagi dotyczące lektur (Hobbes)

Hobbesa można uznać za teoretyka nowoczesnego porządku społecznego, ponieważ odkrył on tworzenie, powstawanie i działanie instytucji jako uporządkowanego organizmu społecznego, organizacji politycznej. Oczywiście odnosił to do teorii państwa.

Otóż do swoich rozważań na temat państwa Hobbes zastosował wiedzę technologiczną. Jeżeli zapytamy, jak coś działa, to poznanie empiryczne każe odpowiedzieć – tak jak zostało skonstruowane. Autor wyraża to w następujący sposób, że poznanie powstawania rzeczy jest tożsame z odkrywaniem sposobu jej działania.

Jak więc działa państwo? Hobbes oczywiście przypisuje działanie najpierw poszczególnym ludziom. Posługuje się przy tej okazji pojęciem aktywnej mocy oraz biernych możliwości (wszystko to zawarte jest w pojęciu power). Właśnie zetkniecie się mocy z możliwościami wywołuje u ludzi różne działania, czyli aktywność społeczną.

Otóż państwo jako organizacja społeczna, czyli instytucja, działa przy użyciu mocy i możliwości swoich członków, czyli obywateli. Ale mamy problem, jak zebrać do kupy te wszystkie różnorodne działania i możliwości? Do tego potrzebna jest umowa społeczna jako pewien akt prawny.

W ten sposób mamy faktyczny opis powstawania wszelkich instytucji i organizacji społecznych. Początkiem i zasadą współdziałania społecznego staje się akt prawny (umowa), który dziś przybiera formę statutu albo zawartej umowy (umowa o pracę). W związku z tym możemy powiedzieć, że Hobbes odkrywa i tworzy zarazem jakąś postać „inżynierii społecznej”, podług której działają wszelkie organizacje polityczne lub społeczne.

Dla niego takim sztandarowym przykładem jest oczywiście państwo jako najwyższa instytucja polityczna. Państwo posiada moc absolutną, gdyż wykorzystuje moce i możliwości wszystkich obywateli. Ta absolutna moc państwa, czyli władza, strzeże zarazem i gwarantuje trwałość umowy społecznej. Dzięki takiej umowie (patrz Konstytucja) państwo, jak również każda instytucja lub organizacja (np. stowarzyszenie), otrzymuje szczególną moc prawną, czyli staje się osobą prawną. Hobbes zaznacza jednak, że w tym przypadku mamy do czynienia tylko z osobą fikcyjną a nie realną osobowością.

Otóż dzięki umowie posiadającej moc prawną możliwe staje się współdziałanie ludzi tworzących daną instytucję (firmę lub przedsiębiorstwo). Umowa lub statut jako sposób powstawania danej instytucji określa zarazem wyraźnie sposób działania instytucji, czyli odpowiednią strukturę władzy i zarządzania.

Można zatem przyjąć, że Hobbes odchodzi od poszukiwania zasad czy struktury władzy państwowej w rozumieniu natury człowieka, jak to czynili dawniej Platon i Arystoteles. Tworzy natomiast podstawy inżynierii społecznej wykorzystując wiedzę technologiczną. Pokazuje, że działająca struktura społeczna jest oparta na umowie społecznej, która jest efektem myślenia ludzkiego rozumu, jako podporządkowana w całości prawu stanowionemu przez rozum człowieka. W ten sposób powstał opis i uzasadnienia działalności instytucjonalnej, czyli organizacyjnego zarządzania współdziałaniem ludzi.

Powstaje w związku z tym pytanie, czy można uznać wszelką działalność społeczną (w tym kulturalną i ekonomiczną) wyłącznie za efekt współdziałania instytucjonalnego? Można się zgodzić, że dzisiejsza praktyka polityczna idzie w kierunku „państwa prawa”, czyli instytucjonalnego rozumienia współdziałania społecznego.

Jednak taka instytucjonalizacja działalności społecznej prowadzi jednocześnie do zniszczenia realnej osobowości człowieka, co najlepiej widać w wielkich korporacjach. Okazuje się, że fikcyjna osoba prawna, czyli instytucja, zaczyna wyraźnie dominować nad realną osobą człowieka. Dlatego działalność instytucji staje się nieludzka. Stąd  mamy Lewiatana.

Rozwinięty komentarz do lektury Hobbesa




Zastanawiając się nad sferą instytucji w państwie możemy stwierdzić, że przecież nie można pozbawić społeczeństwa działalności instytucjonalnej. Jak więc rozwiązać ten problem? A może jest on nierozwiązywalny?

Można przyjąć, że według Hobbesa państwo jako najwyższa forma życia społecznego powstało jako organizacja instytucjonalna. Lecz to wymagałoby konkretnego przygotowania organizacyjnego. Kto miałby to robić? Chyba jakaś władza. Ale to by już oznaczało, że początkiem państwowości jest jakaś władza, czyli przywódca, który zdobywa władzę. Tak właśnie interpretuje się powstawanie pierwszych organizacji społecznych (zorganizowanych społeczności). Wybitny człowiek, dowódca, który dysponuje siłą wojskową, zdobywa pewne terytorium zamieszkałe przez jego współplemieńców. I w ten sposób staje się władcą, który zagarnia w swoim ręku ogólną działalność społeczną i gospodarczą jakiejś grupy ludzi (plemienia lub kilku plemion).

Jednak w takim wypadku nie ma mowy o żadnej umowie społecznej, ponieważ władca narzuca poddanym swoją wolę jako obowiązujące prawo, zaś egzekwowanie tej woli/prawa odbywa się na zasadzie zastraszenia, przemocy i terroru. Otóż dopiero społeczności bardziej rozwinięte zaczynają tworzyć prawo jako zapis lub przekaz ustny zwyczajów oraz postulatów skutecznego współdziałania (praktyki społecznej). Mamy wówczas Kodeks Hammurabiego, Prawo Mojżeszowe czy Greckich Prawodawców, a wreszcie Prawo Rzymskie.

Historia pokazuje i dowodzi, że żaden taki kodeks prawny (zbiór przepisów prawnych) nie był początkiem państwowości jako organizmu społecznego, ani nie stanowił zasady istnienia samego państwa. Skąd zatem bierze się struktura organizacyjna państwa? Wydaje się, że wpływ na to ma kilka czynników. Po pierwsze (1) naturalne współdziałanie ludzi oparte na możliwościach twórczych ludzkiej natury; po drugie (2) wspólnota narodowa mająca łączność językową, kulturową i terytorialną; po trzecie (3) władza wsparta siłą wojskową; wreszcie po czwarte (4) prawo stanowiące uporządkowanie zasad współdziałania.

Ad 1) Otóż człowiek dzięki swojej rozumności oraz cielesności sterowanej przez rozumną duchowość (ręka ludzka stanowi najdoskonalsze narzędzie w rozwoju cywilizacyjnym) jest w stanie działać wspólnie z innymi i rozwijać się. Działania ludzkie są racjonalne i celowe, co pozwala człowiekowi otworzyć się na przyszłość i zaplanować swoje działania. Tylko człowiek jest w stanie przewidywać, co się stanie na przyszłość. Dlatego może planować, rozwijać i doskonalić swoje działanie.

To pozwala ludziom sensownie współdziałać dla tworzenia przyszłości, czyli rozwoju cywilizacyjnego. Tak więc rozumna natura człowieka jest pierwszym elementem łączności i współpracy pomiędzy ludźmi. Ta współpraca staje się głównym warunkiem życia społecznego, a tym samym tworzenia zorganizowanej społeczności, czyli państwa.

Ludzka współpraca odbywa się najpierw na poziomie rodziny (domu rodzinnego), gdzie wszyscy członkowie zgodnie współdziałają dla wypracowania jak najlepszych warunków życia. Współdziałanie w rodzinach przekłada się następnie na powstawanie wspólnot lokalnych, które powstawały już z racji podziału pracy i wymiany różnych produktów, a także dzięki wzajemnej pomocy i ochrony.

Ad 2) Taka współpraca lokalnych wspólnot prowadziła do wytworzenia się wspólnej kultury. Kultura na tym etapie rozwoju (można ją nazwać kulturą ludową) obejmowała najpierw wspólny język oraz wspólne zwyczaje i obyczaje dotyczące sposobu działania na co dzień i także od święta. Oddziaływania wzajemne pomiędzy wspólnotami ludzkimi wytworzyły utarte sposoby postępowania, czyli różne zwyczaje i sposoby postępowania (np. sposoby produkcji). Dotyczyły one zarówno życia rodzinnego, jak i współżycia społecznego na forum lokalnym (w wiosce lub w mieście). Można przyjąć, że codzienna współpraca wytwarzała określone zwyczaje i sposoby działania. Dotyczyło to pracy w polu oraz pracy w domu. Na tej zasadzie powstawała kultura ludowa, a w dalszej konsekwencji również kultura narodowa.

Trzeba się teraz zastanowić, co doprowadziło do powstania kultury narodowej i wytworzenia się pewnego kręgu kulturowego? Odpowiedź na pozór wydaje się prosta i oczywista. Czy aby na pewno? Kultura narodowa wymaga z pewnością wspólnego języka. Język jako medium komunikacyjne powstaje w wyniku współdziałania. Jeżeli dana grupa społeczna współpracuje ze sobą, to musi się komunikować, a jeżeli się komunikuje, to powstaje w wyniku tego wspólny język. Wspólny język jest praktycznym komunikatorem społecznym, dlatego powstaje w ramach współdziałających ze sobą wspólnot.

Oczywiście najważniejszym wyznacznikiem kultury narodowej jest wspólny język, czyli język ojczysty. Język stanowi zarazem narzędzie myślenia. Dzięki wychowaniu w języku ojczystym kształtujemy w sobie myślenie odpowiednie dla całej wspólnoty. Tak się dzieje w domu rodzinnym, ale podobnie się dzieje we wspólnocie narodowej. Dzięki wspólnemu myśleniu kulturę narodową (czy dawniej kulturę ludową) określają także wspólne zwyczaje, czyli odniesienia do wspólnych działań (również wojennych), odniesienia do wspólnego krajobrazu i klimatu, co przekłada się bardziej na charakter uczuciowy. Kulturę narodową określają również wspólne wydarzenia historyczne (historyczni bohaterowie), a może bardziej przeżywanie tych wydarzeń i opowiadanie o nich (w literaturze i poezji). Kultura narodowa staje się zatem busolą i sejsmografem nastrojów społecznych i politycznych, które oddziałują na nasze życie codzienne ale również na zaangażowanie społeczne lub polityczne. Kultura narodowa obejmuje zarówno życie naszych przodków jak i życie nas samych. Ogarnia ona ciągłość i trwanie różnych wartości kulturowych, czyli tego, co cenimy my sami oraz inni ludzie. Kultura jest takim łącznikiem wielu pokoleń danego narodu. Jeżeli odrzucimy kulturę narodową w imię jakichś wydumanych ideałów internacjonalistycznych albo globalistycznych, to zostaniemy wykorzenieni i będziemy powoli usychać duchowo. Nie da się żyć na co dzień ideologią polityczną czy ekonomiczną. Tylko kultura narodowa ożywia naszą duchowość i pozwala jej rozwijać się w różnorodnej twórczości. Możemy powiedzieć, że to kultura narodowa kształci naszą duchowość tworząc różnorodność dokonań.

Trzeba więc przyjąć, że do powstania państwa konieczna jest wspólnotowa łączność na poziomie narodu. Tylko wspólnota narodowa ma zdolność i moc wytworzenia organizacji państwowej. Wspólnota narodowa żyje bowiem pewną jednorodną kulturą (kulturą narodową). Ta kultura zapewnia społeczną łączność wszystkich członków narodu powstającego na gruncie wspólnot lokalnych i rodzinnych. Organizacja państwa wymaga społecznej łączności obywateli. Taka łączność załatwia i zapewnia jedynie kultura narodowa. Tego przecież nie załatwi żadna umowa społeczna, ponieważ akt umowy prawnej określa jedynie kwestie organizacyjne, czyli sposób rządzenia i zależności instytucjonalnej, lecz nie tworzy żadnej łączności wspólnotowej.

Tak więc bez trwałej komunikacji i łączności społecznej nie może powstać organizacja polityczna państwa, czyli ustrój polityczny. Oczywiście najprostszym ustrojem politycznym jest królestwo, czyli monarchia (dziedziczna lub elekcyjna, jak w Polsce). Tak właśnie się działo w historii państw i narodów.

Ad 3) Współdziałanie społeczne nie polega na przepisach prawnych. Jest ono wynikiem wolnych decyzji obywateli. Dopiero spontaniczne działanie i współpraca mogą być regulowane i uporządkowane dzięki przepisom prawnym. Jednak żadne prawo nie jest w stanie wymusić działania, zwłaszcza swobodnego działania ludzi.

Dlatego prawno-instytucjonalna organizacja państwa mogła być zastosowana do już istniejących i funkcjonujących organizmów społecznych. Leżeli spojrzymy na historię nowożytną, to możemy stwierdzić, że dokonało się to w sposób rewolucyjny – najpierw we Francji, potem w Stanach Ameryki, czy wreszcie w Sowieckiej Rosji. Wszystkie te poczynania społeczne miały na celu stworzenie nowej cywilizacji i organizacji państwa. Ale należy pamiętać, że początkiem tych rewolucji były ideologiczne pomysły polityczne (mówiąc wprost wymyślone rzeczy). Rewolucyjni myśliciele, czyli ideolodzy, marzyli wprost o stworzeniu całkiem nowego państwa i nowe kultury. Miał to być znaczący krok naprzód ku postępowi ludzkości.

Jednak instytucjonalizacja ustroju politycznego doprowadziła z jednej strony do masowego terroru, a z drugiej do destrukcji więzi społecznych i w efekcie do stagnacji społecznej (zwłaszcza w Rosji). Społeczeństwo ujęte w karby różnych instytucji politycznych, czyli partii, straciło swobodę działania, co w dalszej konsekwencji prowadziło do narzucania mu różnych ideologii – liberalizmu, socjalizmu, nacjonalizmu, nazizmu i faszyzmu, komunizmu. Politykom wydawało się i nadal się wydaje, że zideologizowane instytucje państwowe, przede wszystkim partie polityczne, zdołają zastąpić wspólnotowe współdziałanie społeczne, poczynając od rodziny poprzez wspólnoty lokalne aż po wspólnotę narodową. Skoro jednak nie udaje się tego osiągnąć dzięki władzy partyjnej, to ideolodzy ekonomiczni postawili na system korporacyjny, gdzie działające instytucje (banki, fundusze inwestycyjne, wielkie firmy) są nastawione tylko na zysk, co nie ma nic wspólnego ze społecznym gospodarowaniem majątkiem narodowym.

Okazało się, że łatwiej jest kupić swobodne działanie zdolnych ludzi niż zmuszać ich do działania w imię jakiejś ideologii. Dlatego ideologię społeczną w polityce zastąpiono ideologią zysku i dochodu (księgowe ma).

Ad 4) Ale model instytucjonalny państwa trwa nadal i jest wspierany przez podnoszenie roli prawa. Stwierdzono, że państwo musi być oparte na mocy prawa, gdyż zaczęto przypisywać prawu moc twórczą. Uznano, że ustrój demokratyczny powinien być oparty na fundamencie prawa. Prawo ma zarządzać społeczeństwem i życiem społecznym. Ogłoszono hasło „państwa prawa” oraz „praworządności”, żeby ukryć prawdziwych władców politycznych. Dopiero z czasem okazało się, że stanowione prawo (stanowione pod dyktando biznesu) najlepiej służy wielkim korporacjom i instytucjom finansowym, które zatrudniają całe rzesze prawników, żeby lobbowali na ich korzyść. Dlatego w dzisiejszym świecie trudno jest dochodzić sprawiedliwości poprzez prawo. „Praworządność” przestała mieć cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością społeczną, ponieważ hasła „praworządności” i „państwa prawa” służą dziś wyłącznie naciskom ideologicznym. Prawo rzymskie było oparte na jednej jasnej zasadzie sprawiedliwości – oddać każdemu to, co mu się należy. Natomiast dzisiejsze prawo służy do załatwiania różnych grupowych lub partyjnych interesów. Zwykły człowiek nie może liczyć na wsparcie prawa, jeśli go nie stać na prawników.

Kiedy Monteskiusz przedstawił swój podział władzy, wydawało się, że prawo stanie się fundamentem tworzenia doskonałego państwa. Jednak władza ustawodawcza kreująca prawo musiałaby kierować się wyłącznie zasadą sprawiedliwości, aby tworzyć prawo przyjazne obywatelom, a nie represyjne wobec nich. Władza partyjna nie dba o interesy społeczne, ona ma na uwadze tylko interes własny, czyli zachowanie rządów. Otóż prawo powinno służyć wszystkim obywatelom i zabezpieczać ich interesy, swobodę działania, własność, godność, dobre imię. W dzisiejszym świecie, gdzie prawo staje się już wszechwładne, straciło ono sens społeczny, sens ochrony obywateli. Przestało być takim bezpiecznikiem współdziałania społecznego, stając się niekiedy narzędziem terroru politycznego.

Zastanawiając się nad rolą i znaczeniem prawa możemy stwierdzić, że prawo (samo w sobie jako efekt rozumu) nie powinno być traktowane jako zasada państwowotwórcza. Prawo państwowe w postaci ustawy zasadniczej, czyli Konstytucji, pełni niewątpliwie rolę wyznacznika ustrojowego, a więc określa ustrój polityczny już istniejącego państwa. Ale nie może być czymś zapoczątkowującym samo powstanie państwowości.

Czyżby więc powstanie państwowości było związane z pojawieniem się władzy i to od razu władzy królewskiej? Wydaje się jednak, że taka władza królewska może dotyczyć panowania nad ukształtowaną już wspólnotą narodową albo wspólnotą plemienną. Trzeba więc przyjąć, że najpierw powstaje i funkcjonuje wspólnota narodowa oparta na łączności kulturowej (łączności języka i zwyczajów), a dopiero później pojawia się władca w jakiejś mierze wykreowany przez tę wspólnotę i zdobywający władzę na zasadzie siły wojskowej, Na ogół dowódca wojskowy sam pochodzi z danej wspólnoty, chociaż mamy także przypadki, że kraje są podbijane militarnie przez najeźdźców.

Można więc uznać, że nie ma państwa bez pewnej formy władzy, czyli bez jakiegoś władcy. Państwo od początku jest związane z jakąś władzę. Oczywiście w dzisiaj istniejących państwach mamy do czynienia z pewną władzą prawno-instytucjonalną. Istnieją obecnie określone i sprawdzone już instytucje władzy, które pełnią jasno określone funkcje rządzenia państwem. Jednak na początku władza miała raczej charakter osobisty, nawet jeśli było to związane z jakąś formą wyboru (np. w późnym państwie Rzymskim wojsko wybierało cesarza). Od dawna zdawano sobie sprawę, że władza wymaga zaangażowania silnego człowieka, na ogół dzielnego wojownika. Sprawa obrony własnego państwa była zawsze priorytetowa. Władza państwowa powinna przede wszystkim ochraniać swoich obywateli, musi zadbać o rozwój ich działalności oraz wypracowanego dobrobytu.

Państwo powstaje więc z jednej strony jako współdziałanie szerszej wspólnoty społecznej (jest to wspólnota narodowa), a z drugiej strony jako zgoda i uznanie, że te wszystkie wspólne działania muszą zostać jakoś uporządkowane i ukierunkowane (czyli ukierunkowane na bezpieczeństwo, rozwój i dobrobyt). To drugie zadanie miała spełniać władza, która na początku sprowadzała się do mądrości i sprawiedliwości konkretnego człowieka, który zostawał królem i władcą. Natomiast z czasem uznano, że taką regulacyjną i kierowniczą rolę powinno pełnić stanowione prawo. Okazało się, że oba te rozwiązania mają swoje dobre i złe strony. Dlatego nadal borykamy się z tymi samymi problemami politycznymi.
 

10.05.2019

Lezioni di umanita /1




Czym jest realne człowieczeństwo i gdzie w człowieku mieszka?

Filozofia od początku (właściwie od Sokratesa) badała ludzką naturę. Filozofom wydawało się bowiem, że człowieka należy sprowadzić do samej natury. Oczywiście Platon marzył, że ludzka natura istnieje i funkcjonuje w świecie idealnym jako wzorzec człowieczeństwa. Ale Arystoteles szybko sprowadził ją na ziemię dowodząc, że wszystko, czym jest człowiek, musi być zawarte w jego substancjalnym bycie. To oznaczało, że ludzka natura nie buja w obłokach, lecz stąpa razem z nami po ziemi. Tak powstała pierwsza naturalistyczna koncepcja człowieka. Człowiek rodzi się z człowieka i rodzice przekazują nam wyposażenie istotowe, czyli właśnie ludzką naturę.
Problem pojawił się wtedy, gdy chodziło o wyjaśnienie ludzkiej rozumności. Arystoteles przyjmował, że Pierwszy Poruszyciel jest doskonałym umysłem, a zatem mógł być przyczyną ludzkiej rozumności, chociaż nie było wiadomo, jak to się dzieje. I nie było jasne, dlaczego tylko człowiek jest rozumny? Już znacznie później Augustyn stwierdził, że rozumną duszę człowieka stwarza sam Bóg. Ale takie stwierdzenie narzucało wniosek, że człowieczeństwo należy utożsamić z rozumną duszą. A gdzie się podziała cała reszta? Znów nie wiadomo.
Scholastyka na nowo podjęła interpretację ludzkiej natury. Stało się jasne, że człowiek jest bytem duchowo-cielesnym. Posiada duszę i ciało, które razem tworzą ludzką naturę. W ten sposób powrócono w zasadzie do ustaleń arystotelesowskich. Jednak doktryna katolicka było już tematycznie znacznie bogatsza. Odbywano poważne dyskusje teologiczne dotyczące ludzkiej natury Chrystusa i jego człowieczeństwa (homo factus est). To prowadziło do sformułowania nowych zagadnień i rozwiązań. Już od czasów Augustyna i Boecjusz podejmowano dyskusje na temat relacji między naturą i osobą. Zastanawiano się, jak są one ze sobą powiązane jednocześnie różniąc się od siebie. Okazało się, że z tych rozważań teologicznych wynikało szersze rozumienie samego człowieczeństwa. W ten sposób człowiek stał się osobą powiązaną z naturą. Chociaż nie uświadamiano sobie do końca ważności tego stanowiska, to jednak wystąpił on w ujęciach antropologicznych i chrystologicznych. Jeżeli nawet scholastyka nie rozstrzygnęła tego problemu, to dzięki ujawnieniu go przekazała dalszym pokoleniom. W każdym razie należy stwierdzić, że odtąd można mówić o człowieku jako osobie powiązanej z naturą. Może trochę na wyrost można powiedzieć, że człowieczeństwo będzie odtąd obejmowało osobę i naturę człowieka.
Filozofia nowożytna cofnęła problematykę człowieczeństwa niemalże do punktu wyjścia. Kartezjusz stworzył nieprzezwyciężalny dualizm. Człowiek rozpadł się znowu na duszę i ciało radykalnie sobie przeciwstawione. Przy czym dusza staje się już nie formą ciała, lecz odrębną substancją myślącą (res cogitans), czyli tym, co później zostanie zdefiniowane jako świadomość (jaźń). Pojawia się więc jakieś abstrakcyjne myślenie (cogito) oraz rozciągła cielesność (też abstrakcyjna). Gdzie w tym wszystkim szukać człowieczeństwa? Nie wiadomo, chyba zupełnie znikło. Okazuje się, że cała nowożytność idzie w kierunku utożsamienia człowieczeństwa z myślącą rzeczą – czyli świadomością. Cały ten nurt kończy się na Husserlu, który zamierza już badać wyłącznie ludzką świadomość. Najlepszym podsumowaniem tego antropologicznego stanowiska jest określenie człowieka w systematyce biologicznej jako homo sapiens – człowiek myślący.
Trzeba więc wprost zapytać: – gdzie zamieszkuje człowieczeństwo? Czy człowieczeństwem jest sama natura człowieka? Czy może jest nim tylko osoba? Czy wreszcie człowieczeństwem będzie ludzka świadomość (lub cogito)? Każda z tych propozycji wskazuje na pewien element współtworzący ludzki byt. Ale tak naprawdę nasze człowieczeństwo obejmuje wszystkie te trzy elementy. Nie wystarczy jednak stwierdzić, że człowiek jest naturą i osobą i świadomością, gdyż to nic nam nie mówi. Wydaje się, że trzeba dzisiaj pokazać wzajemne powiązania i zależności przyczynowe, że trzeba poszukiwać to, co realne, a odrzucać pozory realności. Trzeba więc wyjaśnić, jak te elementy mają się do siebie wzajemnie, co stanowi podstawę i fundament ludzkiego bytu, a co jest jedynie pozornym przejawem realności.
Taką poważną interpretację antropologiczną jest w stanie dać nam jedynie metafizyka. To właśnie metafizyka bada zależności przyczynowe, wskazuje na przyczyny i skutki, dzięki czemu osiągamy zrozumienie realności, co w przypadku człowieka ma zasadnicze znaczenie. Co w człowieku jest realne i skąd się bierze ta realność? Czy podstawą i przyczyną realności jest natura, czy osoba, czy może jednak świadomość? Przecież Kartezjusz twierdził – cogito ergo sum (myślę więc jestem). I właśnie tutaj metafizyka ostro protestuje. Myślenie nie może być w żadnym wypadku przyczyną realności. Myślenie jedynie wymyśla różne rzeczy (treści pojęciowe, czyli znaczenia), ale nie posiada mocy sprawczej i nie jest w stanie wymyślić realności. Realność pochodzi wyłącznie od istnienia jako jedynej przyczyny realności. Dlatego przyczyną i zasadą realności ludzkiego bytu jest jego istnienie (akt istnienia), jak stwierdził Tomasz z Akwinu.
Natomiast przyczyną sprawczą wszelkiej realności jest Bóg jako Czysty Akt Istnienia. Bóg (Boskie Istnienie) przyczynuje stworzony akt istnienia w każdym realnym bycie. Zatem Bóg stwarza ludzkie istnienie, które stanowi wewnętrzną zasadę realności człowieka. Dopiero następnie ów stworzony akt istnienia wyłania z siebie (emanuje) realność istotową. Tak powstaje ludzka natura, czyli treściowy porządek istotowy człowieka. Ludzka natura ma więc przyczynę w akcie istnienia. Istnienie stworzone przez Boga jest wyposażone we własności transcendentalne (m. in. w prawdę, dobro i piękno). I właśnie aktywność tych własności istnieniowych sprawia istotę bytu i wpływa na jej kształt. Własności osobowe kształtują duchowość istotową, zaś własności nieosobowe (ożywcze) tworzą życie ożywiające materię. Na kształt wyposażenia istotowego wpływają również przyczyny zewnętrzne (dlatego jesteśmy podobni do rodziców).

Gdzie w tym wszystkim należy szukać osoby? Zostało już wyjaśnione, że ludzka natura jest związana z porządkiem istotowym. To właśnie istota bytu, pojmowana jako złożona z formy i materii, była w swoim działaniu określana jako natura. Dlatego najprościej jest stwierdzić, że natura człowieka obejmuje duszę i ciało. Dusza była zawsze pojmowana jako zasada ożywiająca ciało. Arystoteles przyznawał duszy postać aktu formy, który miał określać i determinować materialną cielesność. Gdy więc utożsamiamy człowieka z naturą, wówczas pojmujemy go jako złożonego z duszy i ciała. Jednak takie złożenie nie może istnieć i funkcjonować samodzielnie. Stąd Augustyn twierdził, że duszę jako samodzielną substancję stwarza Bóg. To obarczałoby jednak Boga odpowiedzialnością za niedoskonałość duszy. Z kolei ludzka dusza nie może powstawać na drodze naturalnej, czyli dzięki ewolucji, gdyż radykalnie przekracza porządek naturalny (jako siła ożywcza i jako rozumność).
Dlatego konieczne stało się dalsze odkrycie metafizyczne. Dokonał go Tomasz z Akwinu. To on uznał, że realny byt musi zawierać przyczynę swej realności (żeby odróżniać się od poznawczego pojęcia). Taką zasadą i przyczyną może być jedynie akt istnienia. Jak już wspomnieliśmy, akt istnienia jako podstawa realności jest stwarzany bezpośrednio przez Boga (przez Czysty Akt Istnienia – Ipsum esse). Bóg stwarza ludzkie istnienia. W przypadku człowieka akt istnienia jest istnieniem osobowym. Tak określił je K. Wojtyła (Osoba i czyn). Polscy tomiści zawsze mieli świadomość, że człowiek jest przede wszystkim osobą. Dzięki ich dorobkowi możemy dziś stwierdzić, że stworzone przez Boga istnienie stanowi osobową podmiotowość. Dlatego należy przyjąć, że Bóg stwarza bezpośrednio ludzką osobę. Stworzone istnienie jest u człowieka wyposażone we własności osobowe, czyli w osobową prawdę, osobowe dobro i osobowe piękno. I dopiero dalej te osobowe własności tworzą i przyczynują duchowe wyposażenie istoty człowieka, czyli jego duszę. Natomiast własności nieosobowe cechujące stworzone istnienie stanowią jakąś egzystencjalną podmiotowość życia (vivere jako moc ożywcza). Ta egzystencjalna moc ożywcza istnienia sprawia biologiczne życie, które organizuje cielesną materię w żywy organizm. W ten sposób porządek egzystencjalny przyczynuje i kształtuje sferę istotową. Własności istnieniowe kształtują treściowy porządek istoty. Na tym właśnie polega sprawcza rola istnienia w przyczynowaniu całego bytu.
Jeżeli teraz zapytamy o stosunek i zależność osoby i natury, to trzeba odpowiedzieć, że to osoba (jako podmiotowość istnienia) tworzy i kształtuje porządek natury (jej treściowe wyposażenie) zarówno na poziomie duchowym, jak i na poziomie cielesnym dzięki powiązaniu z życiem ożywiającym ciało. Dlatego ludzka natura nie może istnieć bez osobowego istnienia. Natura przede wszystkim w zakresie swej duchowości jest podporządkowana bezpośrednio osobie, a pośrednio także w zakresie swej ożywionej cielesności. Bez tych związków natura nie może prawidłowo funkcjonować.
Co więc się stanie, gdy natura będzie chciała się oderwać od osoby? Otóż wówczas następuje znany dramat człowieka. Katolicka teologia nazywa to upadkiem grzechu pierworodnego. Jest to efekt tego, że natura pragnie działać sama z siebie. Jak już mówiliśmy, natura czerpie swoją realność i realne działanie od aktu istnienia (czyli od osobowej aktywności). Jeżeli jednak będziemy chcieli zadziałać inaczej, niejako wbrew realności, to wówczas wkraczamy w całkiem nowy porządek – czyli w podmiotowość intencjonalną. Tak właśnie „powstaje” nasza świadomość. Gdy natura w zakresie swej duchowości oderwie się od osobowej podmiotowości i aktywności, wtedy popada w stan możnościowy. Próbuje wówczas wydobyć swoje działanie z poziomu możnościowego. Władze duchowe same w sobie stanowią możność (potentia). Aby działać w sposób realny i osobowy, muszą czerpać aktywność z mocy sprawczej osobowych własności istnieniowych. Ale jeśli tego zabraknie, to duchowe władze możnościowe zostają sprowadzone do poziomu potencjalnego (intencjonalnego), a to znaczy, że utraciły realną moc działania i pozostaje im jedynie działanie nierealne (niezbyt realne), czyli pozorne. Wtedy pojawia się myślenie (cogito) w naszym rozumie, w woli zaś pojawia się wolny wybór (arbitrium liberum), natomiast w naszej uczuciowości pojawiają się doznania przyjemności (passioines delectationis). W ten sposób w naszej duszy rodzi się sfera możnościowa, czyli świadomość, która zaczyna działać wyłącznie pod wpływem efektów doznań cielesnych (doznań zmysłowych). Rozum zaczyna kierować się wrażeniami zmysłowymi, wola zaczyna wybierać spośród pożądliwości zmysłowych, a uczucia doświadczają jedynie przyjemności zmysłowych.
Tak powstaje sfera możnościowa naszej upadłej natury, którą filozofia nowożytna nazwała świadomością (a wcześniej jaźnią). Potocznie świadomość ujmuje się jako podmiotowość myślenia, idąc za myślą Kartezjusza. Ale już u samego Mistrza cogito obejmowało działania wszystkich trzech władz duszy. Niestety w przeciwieństwie do podmiotowości osobowej świadomość nie stanowi realnego podmiotu. Ona jest jedynie podmiotowością intencjonalną (używając terminologii fenomenologicznej) albo podmiotowością możnościową (używając terminologii arystotelesowskiej).
Przeto świadomość nie może stanowić realnego człowieczeństwa, ale jest tylko wypaczeniem ludzkiej natury. Oczywiście ludzka natura może się kierować propozycjami świadomości, ale to zupełnie nie znaczy, iż osiąga w ten sposób poziom realności. Mówiąc bez ogródek natura staje się dzięki temu mniej realna lub niezbyt realna (czyli nierealna). Nasze myślenie nigdy nie będzie miało statusu realnego aktu. Ono pozostaje zawsze czymś możnościowym. Jest intencjonalne, czyli posiada status intencji myślnej, a nie realności.
Dlatego nie wolno uważać świadomości za przejaw ludzkiego człowieczeństwa, gdyż wówczas sprowadzamy człowieczeństwo do czegoś tylko pomyślanego, a człowieczeństwo powinno być czymś zasadniczo realnym. Nie można sprowadzać człowieczeństwa do samej świadomości. Stąd definiowanie człowieka jako świadomość jest poważnym błędem. Realny człowiek jest osobą. Człowiek jest przede wszystkim osobą. Jest osobową podmiotowością, która przyczynuje i sprawia cały porządek natury ludzkiej. Dopiero kiedy natura próbuje się oderwać od osoby, wtedy staje się świadomością, czyli podmiotowością intencjonalną. Ale to nie jest realny podmiot działania. Człowiek w swoim człowieczeństwie musi być czymś realnym, a nie tylko pomyślanym. Dzisiaj człowiek woli wymyślać siebie od nowa niż zgodzić się na swoją własną realność. Dlaczego tak się dzieje? Otóż człowiek upatruje swoją wolność właśnie w myśleniu i wybieraniu, a także przeżywaniu przyjemności. Ale to jest jakieś potworne złudzenie. Wszystko bierze się stąd, że porzucono metafizykę i dlatego zapomniano o realności. Trzeba przywrócić poznanie realności, bo inaczej zginiemy skacząc w ponurą otchłań myślenia. Czyżby już nie było ratunku dla człowieka?

Lezioni di umanita /2



Człowieczeństwo pilnie poszukiwane

Bez człowieczeństwa nie ma człowieka. Jeśli nie zdołamy odnaleźć swego człowieczeństwa, to tak jakby nas nie było. Trzeba zapytać, co sprawia, że tylko wydajemy się być, choć nas nie ma. Odpowiedź jest prosta – tym zajmuje się nasza świadomość.
Filozofia nowożytna odkryła świadomość. Wydawało się, że odkrywamy nową potęgę, która drzemie w człowieku. Ale to nie była żadna potęga, a tylko potencjalność. Nasza świadomość działa na zasadzie możności. Nasza świadomość istnieje tylko w możności. Musi zostać przez coś pobudzona i uruchomiona, inaczej nie będzie działać. Świadomość nie ma aktywności ani mocy sprawczej, gdyż została oderwana i odcięta od realnej aktywności istnienia. Nasza świadomość oderwała się od aktów płynących z własności istnieniowych. Dlatego zamknęła się w jakimś możnościowym kręgu. Ta możność jest jedynie podłożem dla ruchów intencjonalnych. Świadomość prowadzi działalność wyłącznie intencjonalną (pomyślaną). To znaczy, że tak naprawdę jedynie o wszystkim myślimy, ale nie działamy realnie. Prawdziwe i realne działanie musi wypływać z aktu. Takie działanie ma źródło w aktywności istnienia, a nie w możności, chociażby nawet duchowej, (czyli w samych władzach duchowych). Władza jako możność nie zawiera sama z siebie żadnej aktywności. Prawdziwą aktywność nasze władze mogą zdobywać pod wpływem aktów własności osobowych zawartych w istnieniu, ponieważ to, co jest zawarte w istnieniu ma charakter aktu. W istnieniu prawda jest aktem, aktem jest również dobro i piękno. Dopiero gdy te własności dostarczą swoją aktywność do władzy, wtedy władze zdobywają moc i zasadę sprawczą. Dla umysłu jest to słowo prawdy, dla woli jest to czyn dobra, a dla uczuciowości jest to przeżycie piękna. Dopiero gdy władze uzyskają takie zasady aktywności (jako realne moce), dopiero wtedy mogą podejmować prawdziwe działania. Takie prawdziwe działania mają charakter osobowy, gdyż dla nas prawdziwe i realne działanie to działanie osobowe. Wszystko inne jest pozorne.
Cała stworzona przez człowieka technika jest działalnością pozorną. Człowiek wymyśla coraz doskonalsze urządzenia (coraz bardziej skomplikowane), ale taka działalność w najmniejszym stopniu nie poprawia naszej realności. Może ułatwia nam codzienne życie, lecz zarazem coraz bardziej komplikuje nasze osobowe życie. Coraz więcej czasu poświęcamy na tworzenie globalnej technologii, ale coraz mniej czasu poświęcamy na życie osobowe (życie rodzinne i religijne). Zachwycamy się najnowszymi rozwiązaniami technicznymi, które człowiekowi nic nie dają, bo dać nie mogą, a nawet odbierają mu jego człowieczeństwo. Czyżby człowiek miał się stać na koniec cyborgiem? Jakąś bio-maszyną? Człowiek zamierza stworzyć doskonałego robota, ale może nie będzie to potrzebne, gdyż wystarczy, że odetnie się od własnego człowieczeństwa. Bez swojego osobowego człowieczeństwa człowiek stanie się doskonałą maszyną, tak jak chciał Kartezjusz i Le Mattrie. Kartezjusz pierwszy pozbawił człowieka istnienia na rzecz myślenia. Dlatego nikt już dzisiaj nie przyzna, że bezmyślny człowiek jest lepszy od człowieka myślącego, czyli właściwie od myślącej rzeczy lub substancji. Taka myśląca rzecz (res cogitans) może się stać doskonałym narzędziem w rękach (albo raczej w myślach) myślącego umysłu (PUM-y).
Wydaje się, że komuś zależało na tym, żeby przemienić człowieka w myślącą rzecz. Taki człowiek mógłby być sterowany samym myśleniem. I nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo jest sterować ludzkim myśleniem. Myślącego człowieka można namówić do czegokolwiek. Kiedyś odbywało się to za pomocą indoktrynacji ideologicznej. Dziś znamy sposoby manipulacji świadomościowej. Otrzymujemy wówczas doskonałe narzędzie do pracy lub do walki.
Jeżeli człowiek odetnie się od realności, to pozostaje mu tylko myśląca świadomość. Myśląca świadomość łatwo poddaje się podszeptom myślenia, ponieważ nic ją nie krępuje, ani nie ogranicza. Myślenie lgnie do myślenia i kocha tylko myślenie. Dlatego do naszej świadomości może przemówić tylko inne myślenie. Dla niej nie liczy się realność. Pozbawione realności myślenie jest zdane wyłącznie na siebie. Myślenie nie potrzebuje rozróżniać myślenia. Myślenie nie potrafi odróżnić myślenia od realności. Wówczas nawet nie wiemy, że ktoś może myśleć za nas albo że my myślimy podług czyjegoś pomysłu.
Myślenie nie posiada żadnej mocy poznawczej, ani sprawczej. Ale jedno myślenie może łatwo sterować drugim myśleniem. Myśląca świadomość bardzo łatwo poddaje się ciekawemu myśleniu. A jeśli istnieje umysł, który zna wszystkie sposoby myślenia, to taki umysł jest w stanie sterować dowolną świadomością. Co więcej, taki umysł może sterować dowolną liczbą oderwanych świadomości. Myślący człowiek staje się łatwym łupem demonów. Dlatego powinniśmy strzec naszego myślenia, nawet gdy wydaje Ci się, że na pewno wszystko sam wymyśliłeś, nie jesteś w stanie tego sprawdzić. Być może już ktoś pomyślał za Ciebie. Tak do końca nie kontrolujemy własnego myślenia, ponieważ myślenie jest pozbawione stałego punktu odniesienia. Ono potrafi wszystko zanegować i odrzucić. Nie jest w stanie niczego osiągnąć, ani niczego zatrzymać dla siebie. Jest doskonałym PANTA REI.

Żeby ogarnąć i uporządkować myślenie, trzeba przyjąć słowo prawdy. Słowo prawdy niesie ze sobą moc realności. Dopiero przyjęte słowo prawdy daje naszemu umysłowi odpowiednią zasadę poznania. Taki umysł staje się na powrót intelektem, czyli odzyskuje zdolność oglądu wewnętrznego rzeczywistości. Albo nasz umysł będzie kierował się prawdą i wówczas będzie działał jak intelekt rozpoznający prawdę realności, albo nasz umysł zatraci słowo prawdy i wtedy będzie działał jedynie jako świadomość, która może być pobudzana danymi zmysłowymi, lecz dzięki temu nigdy nie dotrze do prawdy realności i dlatego będzie tworzyć dowolne pojęcia poznawcze. Świadomość staje się takim śmietnikiem zarejestrowanych wrażeń i wytworzonych wyobrażeń. Co gorsza, świadomość zupełnie nad tym nie panuje. Najczęściej zdarza się, że posiadamy jakieś szczątkowe efekty poznania intelektualnego, które przebijają się od czasu do czasu przez ten gąszcz świadomościowych intencji.
Na ogół mówimy wtedy, że człowiek poszukuje prawdy. Jeśli jednak nie przyjmiemy prawdy od razu, to nasze poszukiwania w gąszczu wrażeń i wyobrażeń do niczego nas nie doprowadzą. To jest jak przysłowiowe poszukiwanie igły w stogu siana. Można by ją znaleźć, gdybyśmy przesiali całe siano, ale to zajęłoby nam niemal całe życie. Otóż nasze myślenie wcale nie zamierza poddawać się rygorom prawdy i realności. Myślenie pragnie swobody i niezależności. Nie chce być od niczego uzależnione. A to już znaczy, że myślenie musi odrzucić realność, która byłaby dla niego ograniczeniem i drogowskazem. Myślenie chce być całkowicie niezależne, dlatego myślenie jest doskonale twórcze. Jednak z drugiej strony myślenie nie jest w stanie niczego stworzyć. Ono jest zdolne tylko do wymyślania nowych treści – nowych sensów i znaczeń. Myślenie goni cały czas za nowością. Ale nowe myślenie jest również tylko myśleniem. Dlatego wymyślona twórczość jest jedynie pozorem prawdziwej twórczości.
Bzdury opowiadają ci, co głoszą, że człowiek jest świadomością. Człowiek, który stanie się świadomością, jest demonem i niczym więcej. Świadomość w całej swej rozciągłości jest zaprzeczeniem osobowego człowieczeństwa. Człowieczeństwo, żeby mogło służyć człowiekowi, musi być czymś realnym. Po co nam pozory lub złudzenia realności, które stanowią jedynie nieprawdziwy niebyt (me ontos me onta).
Świadomość potrafi bardzo łatwo wymyślić nowe pojęcie człowieczeństwa. Raz ogłasza, że prawdziwym człowiekiem jest artysta, zaś innym razem może ogłosić, że prawdziwym człowiekiem jest biznesmen (w ogóle człowiek sukcesu). Ale równie dobrze może stwierdzić, że prawdziwym człowiekiem jest pierwotny dzikus albo postępowy rewolucjonista. W historii mamy cały przegląd najróżniejszych propozycji. Jednak to wszystko są propozycje ideologiczne, czyli dowolne pomysły naszej świadomości. Jeżeli nie chcemy zdobyć się na trud poznania filozoficznego, to najłatwiej przyjąć jakieś dowolne rozwiązanie. Dziś wystarczy to zareklamować i sukces gotowy.
Żyjemy w dziwnych czasach, gdy łatwiej jest wypromować Madonnę lub Nergala niż filozofię. To jest właśnie kwestia naszej świadomości i tylko świadomości. Jeśli akceptujemy taką postawę, to znaczy, że zostaliśmy wpuszczeni w kanał świadomości. Stajemy się czystą świadomością, a to już znaczy, że realnie nas nie ma. Pozostaje nam jedynie myślenie. Dowolne myślenie o sobie i świecie. Łatwo jest pomyśleć o sobie coś dowolnego i być z tego dumnym i zadowolonym. Trzeba jednak zapytać, kto tak naprawdę cieszy się z naszego myślenia? Na pewno nikt realny.
Albo zatem powrócimy do swojej realności (dzięki słowu prawdy i czynowi dobra), albo zamyślimy się na śmierć i nic po nas nie zostanie. Dlaczego łatwiej jest wypromować bzdury i złudzenia niż prawdziwą realność? Odpowiedź jest prosta – promocją zajmuje się myśląca świadomość, a to, co proponuje, dociera tylko do naszego myślenia. Myślenie łatwiej i szybciej zaakceptuje inne myślenie, nawet bzdurne, niż trudno dostępną realność. Wystarczy przemówić do naszego myślenia obiecując złote góry, a nikt nie zwróci uwagi na realność. Dla świadomości nie liczy się realność, a jedynie myślenie. W ten sposób myślenie potrafi przesłonić i wyprzeć każdą realność. W dzisiejszej kulturze panuje tylko myśląca świadomość, a więc wszystko inne nie ma szans. Znaleźliśmy się w sieci globalnej świadomości, w świecie myślenia, a więc realność już dla nas nie istnieje. Gdzie my naprawdę jesteśmy?