27.10.2020

Opowieść o tym, co zgubiło współczesnego człowieka

Zapytacie, co zgubiło dzisiaj człowieka albo szerzej tak wielu ludzi? Otóż zgubiło nas marzenie o wolności, lub mówiąc inaczej przemożne pragnienie wolności. Skąd się wzięło to pragnienie? Mogłoby się wydawać (tak próbuje się to wmówić dzisiaj ludziom), że takie pragnienie było przynależne ludziom od zawsze. Ale kiedy przyjrzymy się dokładniej naszej historii, to okazuje się, że faktycznie taki pragnienie czy marzenie pojawiło się dopiero w dobie Oświecenia. Można więc zapytać dalej, dlaczego tak się stało? Należy przypuszczać, że było to spowodowane nowym pojmowaniem filozofii, jaką stworzył Kartezjusz. Chodziło przede wszystkim o kwestie poznawcze. Do tej pory za poznanie uznawano realny kontakt zmysłowo-umysłowy (albo tylko umysłowy) z rzeczywistością (tym, co jest realne). Człowiek pragnął poznania rzeczywistości, a w konsekwencji pragnął również poznać samego siebie (gr. gnoti se auto, łac. scite te ipsum). Kartezjusz podważał to dotychczasowe poznanie i stwierdził, że jest ono wątpliwe. Dzięki temu, jak sądził, odkrył znaczenie myślenia. Dla niego tylko myślenie było niewątpliwe. Co ciekawe, od tej pory myślenie zastąpiło poznanie. Chyba nie zdawano sobie sprawy, że myślenie nie jest przecież poznaniem. Myślenie tworzy ogólne pojęcia, czyli idee, jednak trzeba wiedzieć, że pojęcia-idee nie stanowią poznania tego, co realne, gdyż są tylko naszym myśleniem o poznanych rzeczach. Jeżeli więc odrzuciły poznane rzeczy (na podstawie wątpliwości lub Kantowskiej krytyki poznania), to myślenie stanie się dowolną twórczością.

Właśnie na takiej bazie myślenia mogło powstać wolnomyślicielstwo w dobie Oświecenia. Toteż swobodne myślenie stworzyło wówczas pojęcie-ideę wolności. Ponieważ po odrzuceniu realności myślenie zaczyna tworzyć w to miejsce sferę możliwości, kierując się swoją własną wolnością (wolnością myślenia). W tym przypadku myślenie przestaje być ograniczone realnością i dlatego może wymyślać coś zupełnie nowego i innego (dziś nazywamy to po prostu ideologią, a nie poznaniem). Myślenie pojęciowe jest więc ze swej natury ideologiczne. Żeby jednak nadać sobie pozory aktywności i mocy sprawczej, stworzyło ideę wolności jako zasady ludzkiego działania.

Dotychczas sądzono, że człowiek działa na mocy posiadanej natury, czyli na mocy jakiejś realności. Natomiast afirmowane myślenie, które kieruje się swobodą i wolnością (wolnością tworzenia możliwości), zaczęło przekonywać ludzi, że należy działać i postępować na zasadzie wolności. Co więcej, dość szybko okazało się, że takie podejście przekonało ludzi. I odtąd ludzie zaczynają działać na zasadzie wolności (najpierw w ekonomii i kulturze, a następnie w stosunkach seksualnych, itp.).

Filozofia od początku badała i odkrywała zasady realności. Najpierw mówiono o istocie albo naturze rzeczy, potem doszła kwestia istnienia (byt złożony z istoty i istnienia). To samo dotyczyło również człowieka. Dlatego w odniesieniu do człowieka poszukiwano takich zasad, które mogłyby mu zapewnić właściwe działanie. Stąd w Grecji powstała etyka, która wskazywała na realne zasady działania. Nie mówiono więc wcale o wolności działania, ale o realności działania (o realnych zasadach, czyli cnotach jako sprawnościach obdarzonych mocą sprawczą). Grecka, a za nią cała późniejsza etyka twierdziła, że człowiek działa na mocy sprawności moralnych, czyli dzięki cnotom. Otóż dzisiaj doszło do zaprzeczenia tych ważnych ustaleń, ponieważ przyjęto, że człowiek działa dzięki wolności (mocą wolności, jaką mocą?). Wolność jest tylko możliwością działania, a nie realną mocą sprawczą.

Jeżeli filozofia poszukuje realności, to stawia na jej poznanie. Dlatego filozofia zrodziła się jako poznanie realności (tego, co realne), a nie jako myślenie. Dla Greków myśleniem była literatura i poezja (poiesis) albo tworzenie technologii (techne). To są dwie dziedziny, gdzie sprawdza się myślenie w całej swej naturze. Filozofia grecka stawiała więc na poznanie i co za tym idzie, na rozumienie realności. Chodziło jej zwłaszcza o poznanie i rozumienie realności człowieka. Dzięki temu wypracowano realne zasady ludzkiego działania w postaci sprawności etycznych – cnót moralnych, jak mówimy dzisiaj.

A zatem człowiek działa na podstawie cnót doskonalących i urealniających jego władze duchowe. Tak to przedstawiał Arystoteles. U niego wiedzę dotyczącą człowieka obejmowała etyka (napisał dwie obszerne Etyki) jako teoria (nauka) dobrego działania. Działania właściwego, dobrego i prawego, czyli działania moralnego. Arystoteles zdawał sobie sprawę, że człowiek może działać na podstawie odpowiedniej mocy sprawczej, a nie jakichś nieokreślonych możliwości. Grecy nie mówili więc wcale o wolności ludzkiego działania, lecz o zasadach sprawczych tego działania. Uważano, że człowiek działa mocą realności. Człowiek działa na mocy zasad moralnych, czyli tego, co stanowi wewnętrzne wyposażenie władz duchowych (jego duchowości).

Taką rolę przypisywano etyce do czasów Oświecenia. Co się jednak później zmieniło? Otóż nowożytność (czyli zachodni modernizm) rozpoczęła od zanegowania zdolności poznawczych człowieka. Stwierdzono, że nie poznajemy rzeczywistości. Nasze poznanie jest zupełnie wątpliwe, a zatem można je zanegować i odrzucić. Co nam pozostanie? Pozostaje tylko myślenie (cogito), jak wykazał Kartezjusz. Myśliciele (co jest oczywiste) poszli za Kartezjuszem i uznali, że tylko myślenie jest niewątpliwe. Zastąpiono więc poznanie (tego, co realne) myśleniem (tworzenie pojęć i idei). Co ciekawe, a może wręcz przerażające, nikt z nich nie zauważył, że pojęciowe myślenie nie musi wcale dotyczyć rzeczywistości (stąd mieliśmy odrodzenie różnych idealizmów). Twierdzono, że znamy tylko pojęcia albo idee, jak mówiono, co było oczywiste, bo myślenie posługuje się pojęciami (myślimy właśnie pojęciami). Jednak pojęcia nie stanowią poznania ani rozumienia realności, one są tylko naszym myśleniem o czymś (np. o poznanych zmysłowo lub umysłowo rzeczach). Myślenie nie musi wcale odnosić się do rzeczywistości, bo nie jest poznaniem.

Otóż człowiek (a dokładnie ludzka dusz) został uznany za podmiot myślący, za myślącą substancję (res cogitans). Oczywistą konsekwencją takiego rozumienia stała się teza, że człowiek kieruje się myśleniem. Nie poznaje więc własnej realności, lecz musi sobie wymyślić jakieś dowolne zasady działania. W ten sposób z jednej strony powstał utylitaryzm jako pogląd i pomysł, że człowiek działa na zasadzie przyjemności (jednak bez stwierdzenia, czy ta przyjemność jest realną mocą sprawczą, czy tylko czymś pozornym). Z drugiej strony bardziej konsekwentny Kant przyjął, że człowiek działa na zasadzie nakazu moralnego, jako obowiązku stosowania prawa. Człowiek powinien być poddany prawu moralnemu ustanawianemu przez myślący rozum (poddany prawu pomyślanemu jako kategoryczny imperatyw). Rozum miałby więc stanowić prawo, któremu sam by podlegał (będzie więc ustawodawcą i wykonawcą zarazem, tzw. autonomia rozumu). Ale ostatecznie rozum będzie robił to, co podpowiada mu jego własne myślenie. A myślenie jest ze swej natury całkowicie dowolne, gdyż nie jest ograniczane przez realność tak jak poznanie. Dlatego myślenie może ustalać dowolne zasady, nawet takie, które prowadzą do pozornego działania (jak w przypadku biurokracji, czy ogólnie działań instytucjonalnych).

W swoim życiu mądry człowiek zawsze kieruje się poznaniem tego, co realne, kiedy jednak zostanie wtłoczony w jakieś społeczne ramy instytucjonalne, wtedy podlega przepisom prawnym i kropka. Przepisy prawne są zawsze pomysłem myślenia urzędników, w związku z tym przepisy mają określać wszystkie możliwości działania, co jest faktycznie niewykonalne. Realność przekracza radykalnie możliwości myślenia. Możemy wymyślać niestworzone rzeczy, ale nie stworzymy przez to niczego realnego.

Potrzebna jest tutaj pewna dygresja dotycząca teologii chrześcijańskiej. Otóż filozofia grecka poszukiwała wiedzy ogólnej i koniecznej, dlatego studiując tę filozofię odnosimy wrażenie, że przyjmowano, że człowiek działa na zasadzie konieczności związanej z jego naturą. Natura ludzka jest dla człowieka czymś niezbędnym i przez to koniecznym. Człowiek nie może wykraczać poza swoją naturę, gdyż przestaje wtedy być człowiekiem, stając się nierozumną bestią. Stąd można mówić o jakimś koniecznym uwarunkowaniu działania człowieka. Ale kiedy człowiek będzie działał wbrew naturze, wtedy przestaje być człowiekiem.

Otóż teologia chrześcijańska patrzyła na te sprawy w odmienny sposób. Skoro człowiek został stworzony przez Boga, to przyjmowano, że dzięki temu posiadał doskonałą naturę. Ale przecież człowiek w swoim ziemskim życiu nie działa w sposób doskonały. To oznacza, że z tą naszą stworzoną naturą stało się coś niedobrego. Takie wydarzenie teologia nazwała grzechem pierworodnym (grzechem Adama). Nasza natura uległa skażeniu grzechem i niedoskonałością, ponieważ człowiek uległ upadkowi i jakiejś degradacji. Co więc się stało? Człowiek utracił moc doskonałego działania (działania moralnego i religijnego) i odtąd był skazany na błądzenie, czyli na błędne i zgubne działanie. W czym się to wyraża?

Otóż z racji stworzenia przez Boga człowiek otrzymał doskonałą moc działania oraz życia. Posiadał pełnię duchowej i cielesnej doskonałości. Nie musiał dochodzić stopniowo do  poznania realności, gdyż miał pełnię wiedzy, a jego wola była nakierowana jedynie na dobro. Okazało się jednak, że człowiek (pierwszy Adam) zapragnął czegoś innego, czegoś więcej. Chciał poznać dobro i zło, jak podpowiadał mu szatan. Niestety poznanie zła zaburzyło całą doskonałość duchowej i cielesnej natury człowieka. Poznawszy zło człowiek stawał od razu przed wyborem między dobrem i złem. Trzeba jednak wiedzieć, że poznanie zła wyraża się w jego pomyśleniu. Nie ma poznania zła, bo zło jest nierealne. Zło można tylko pomyśleć. Zbrodnia jest zawsze pomysłem człowieka. A zatem zło popełniane przez człowieka jest związane z jego myśleniem. Dlatego można powiedzieć, że filozofia Kartezjusza oparta tylko na myśleniu wtłaczał człowieka na powrót w sytuację grzechu pierworodnego. Nie zdawano sobie sprawy, że afirmacja myślenia wystawia człowieka na wymyślanie zła, a co za tym idzie na popełnianie go.

Już teologia chrześcijańska wskazywała, że człowiek w stanie upadłości staje przed wyborem między dobrem i złem. Zdawano sobie sprawę, że taki wybór ma za podstawę jedynie możliwość, czyli wolność wyboru i decyzji (liberum arbitrium). Oznaczało to, że nasze władze duchowe zostały pozbawione doskonałej mocy sprawczej. Dlatego Augustyn twierdził, że człowiek potrzebuje Bożej łaski, czyli nowej nadprzyrodzonej mocy, która pozwoliłaby mu działać w sposób doskonały (moralny i religijny). Uważał, że ludzki rozum wymaga oświecenia w postaci aktu wiary (credo), a nasza wola potrzebuje ukierunkowania na dobro (velle bonum). Taką pozytywną moc działania daje nam łaska, która realnie wspiera nasze władze duchowe.

Człowiek pozostawiony sam sobie działający w stanie degradacji natury duchowej musi zmagać się z nieustannym wyborem miedzy dobrem i złem, prawdą i fałszem, przeżywaniem i doznawaniem. Teologia określała tę sytuację mianem wolności wyboru albo wolnej decyzji (liberum arbitrium). Ale już Anzelm z Canterbury pokazywał, że taka wolność jest tylko możliwością. Wolność działania nie jest żadną mocą, jest tylko możliwością działania. Dlatego człowiek w swoim działaniu musi kierować się realną zasadą sprawczą wyposażoną w moc działania. Taka sytuacja dotyczy sprawności moralnych, które skierowują nas na właściwe tory. Chrześcijaństwo taką moc działania przyznawało szczególnym cnotom określanym jako cnoty teologiczne będące skutkiem posiadania łaski Bożej. Oczywiście przyjmowano również funkcjonowanie w życiu społecznym cnót kardynalnych, cnót moralnych wypracowanych przez filozofię grecką. W ten sposób etykę filozoficzną uzupełniano poprzez teologię moralną.

Niestety filozofia nowożytna odrzuciła poznanie realnego bytu człowieka zadawalając się swobodnymi postulatami myślenia (pojawiła się na przykład ontologia zajmująca się bytami możliwymi a nie realnymi). Dlatego zmianie uległy również zasady ludzkiego działania. Z jednej strony postulowano przyjemność jako zasadę etyczną, a z drugiej strony rozważania etyczne poszły w kierunku uznania prawa (najpierw jeszcze prawa moralnego, zaś dzisiaj już tylko prawa stanowionego) jako zasady postępowania moralnego, czy szerzej postępowania w ogóle. Widzimy, że zasadą postępowania człowieka staje się wyłącznie prawo ustanawiane przez panującą władzę, zaś sędziowie zaczynają rozstrzygać o prawach człowieka. Mamy więc sytuację polityczną, w której prawo jest ustanawiane w dowolny sposób na podstawie głosowania w instytucjach ustawodawczych (czy to u nas w Sejmie, czy w Parlamencie Europejskim) albo wprost tworzone przez nominowanych urzędników (w ministerstwach, czy Komisjach UE).

Prawo może określać różne możliwości działania w różnych dziedzinach. Może czegoś zakazywać lub na coś zezwalać, ale należy pamiętać, że nigdy nie stanie się realnym napędem działania. Człowiek musi działać z własnej woli usprawnionej do działania przez odpowiednie cnoty moralne (zwłaszcza cnoty osobowe). Konieczna jest zatem wewnętrzna zasada działania i żadne zewnętrzne postulaty czy nakazy nie są w stanie uruchomić naszego działania. Musimy jednak wiedzieć, że człowiek nie działa na zasadzie wolności działania, lecz działa tylko mocą sprawczą. Musi więc posiadać realną moc sprawczą, którą zdobywa od swojego podmiotu osobowego albo życiowego (to dotyczy aktywności cielesnej). Nie wolno więc negować egzystencjalnej realności człowieka, bo w ten sposób pozbawiamy się zdolności realnego działania pakując się w jakieś nierealne możliwości. W ten sposób niczego nie osiągniemy, a tylko stracimy sensowność osobowego rozwoju. Staniemy się jakąś człekokształtną hybrydą.