23.02.2013

Niech żyje wieczna balanga!


Niech żyje wieczna balanga!

Po tych szalonych wydarzeniach zupełnie odwróciła się natura obojga uczestników. Pani Staszka z Metafizyczki stała się Samiczką. Natomiast Fałsztyn przemienił się w Festyna.

Dla Festyna istniała teraz jedynie zabawa – Wielki Bal, który może trwać całe życie. Od razu stał się zwykłym balangowiczem. Nawet zaczęto go tak nazywać – Festyn Balangowicz. Stwierdził, że człowiek musi się bawić. Homo ludens. Człowiek musi się wyszaleć! Homo furiosus. Odtąd jedyną prawdą stała się dla niego zabawa.

Jednym pragnieniem Festyn zamienił czystą sztukę na czystą zabawę. Ale czy zabawa może być czysta? Zabawa wciąga człowieka, wprost go pochłania. Bawi się i szaleje cały człowiek. Szaleje zarówno ciało jak i dusza. Dusza szaleje wraz z ciałem, a ciało razem z duszą. Szaleństwo duszy ogarnia ciało, zaś szaleństwo rozkoszy cielesnych pobudza duszę.

Festyn rzucił się w wir najlepszych albo najgorszych szaleństw. W takiej zabawie człowiek przeskakuje wszystkie normy i ograniczenia. Wykracza poza dobro i zło. Nagle go olśniło. Zrozumiał, że tak naprawdę czyste i niczym nie skażone jest właśnie szaleństwo zabawy. Marzył o tym, żeby osiągnąć ten szczyt – Wielka Balanga. A potem już zapaść się w nicość. Wszyscy mówili mu, że trzeba znaleźć się na dnie. Tam jest czysta rozkosz! Zaśpiewał sobie: Mogłeś być już na dnie, a nie byłeś. Nigdy nie dowiesz się, co straciłeś. Obiecywał sobie, że odnajdzie to Dno.

Po paru miesiącach nieustannej balangi obudził się gdzieś w rynsztoku. Poczuł się jak taka wyżęta szmata. Ohyda! Czy to było już samo dno? Nie wiedział, chociaż wydawało mu się, że gdzieś z dołu ktoś do niego puka. A więc są tacy, którzy upadli jeszcze niżej – pomyślał. Ciekawe, jak oni to zrobili? W czym byli lepsi, a właściwie gorsi?

I wtedy uświadomił sobie, że już nie żyje. Że „teraz” dzieje się w zupełnie innym świecie. Czyżby to było owo upragnione Dno? Może spadł na samo dno świata, w otchłań niebytu. Zdobył swój szczyt – Anus mundi. Chciał wołać, ale nie mógł. Chciał płakać, ale nie mógł. To może będę się śmiał – pomyślał. Ale wtedy dopadł go ze wszystkich stron jakiś potworny śmiech kilkudziesięciu tysięcy gardeł (jakby Stadion Narodowy pełen kiboli ryknął śmiechem z Premiera). Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ani gdzie uciekać. Ten śmiech zabijał go po tysiąc razy na sekundę.

Nagle poczuł, że stoi nad nim małe dziecko i łagodnie się uśmiecha. Czy to był ten cały potworny śmiech? Nie wiedział, co robić. Nic już nie wiedział, tylko siedział i siedział. Dziecko podało mu rączkę, taką malutką różową rączkę. I rzekło: Witamy w świecie transcendentalnej świadomości. Jest nas tutaj cały tłum... Tłum twoich bezsensownych myśli. Będziemy się z tobą bawić przez całą wieczność, czy chcesz, czy nie. Tutaj nie ma nic innego, jest tylko otchłań ludzkich myśli. Pomyśl o nas ciepło, może choć troszkę się ogrzejemy, bo tutaj jest strasznie zimno i ponuro.

Festyn zerwał się nagle – Gdzie ja jestem? Co się dzieje?  Usłyszał odpowiedź – Właśnie nic się nie dzieje. Jesteś czystą świadomością. Zaczął się rozglądać, ale nic nie widział. Uświadomił sobie, że nie pamięta, jak wygląda, chociaż wiedział, że nazywają go Festyn Balangowicz. Spróbował przypomnieć sobie jakieś daty, potem numer pesel i pin. OK.! W porządku. Ale dlaczego wszystko ogarnęła jakaś potworna mgła. Nic nie widać!

Wiedział tylko, że myśli. Pomyślał więc, jestem więc myślę. Nie to nie tak. Myślę więc jestem. Już sam nie wiedział, jak to było, gdyż myśli zjawiały się i uciekały natychmiast. To jakiś absurd – pomyślał. Uświadomił sobie, że być może każda jego myśl jest absurdalna. A więc znalazł się w krainie absurdu. A może w otchłani absurdu. Kto tak mówił? Pewnie jakiś filozof, przemknęło mu wspomnienie z czasów studenckich. To pewnie ten duński literat lub poeta.

Otchłań absurdu! – przecież tego nie da się pomyśleć. A to, czego nie można pomyśleć, nie istnieje. Gdzie ja jestem, jeżeli w ogóle jestem? A jeśli mnie nie ma, to gdzie mnie nie ma? Jestem albo nie jestem – oto jest pytanie. Tak, tak, pytanie na śniadanie. I co dalej? Coś trzeba wymyślić, ale co? Myśleć, myśleć – powtarzał uporczywie, jak Zwierzak z jakiejś kreskówki lub dobranocki. To chyba była wersja Muppetów dla niegrzecznych dzieci? – A może coś zmyślam, sam już nie wiem. Ratunku!!!

 – Wiem, że nic nie wiem. Nic nie wiem, czyli nic nie istnieje. Nic nie wiem, czyli mnie nie ma!!! O Boże, gdzie jestem? Tam, gdzie mnie nie ma! A gdzie mnie nie ma? Tam, gdzie jestem! O Boże, chyba zwariuję!

Poczuł nagle, że w jego myślenie zakradło się jakieś zakłócenie. Ktoś albo coś zaczęło atakować jego myśli. Myśli odbijały się i wracały do niego, jak piłka w meczu tenisowym. Myśli odbijały się i przebijały. Miał świadomość, że zaczyna się jakaś tenisowa wymiana myśli. Deuce. Ball for set. Okropne! Co się dzieje? Ki diabeł? pomyślał, a już wracała do niego szybka tenisowa odpowiedź:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz