24.02.2013

Nie ma ucieczki od metafizyczki

Nie ma ucieczki od metafizyczki

(opowiadanko metafizyczne z okazji Roku Witkiewiczowskiego, którego nie ma)


Kiedy zobaczył na schodach panią Staszkę Metafizyczkę, przypomniał mu się bon mot z czasów studenckich: – Nie ma ucieczki od metafizyczki

Pomyślał sobie: – Do czego to już doszło! Kobiety zawładnęły metafizyką. Czy to jest zupełny upadek, czy najwyższy wzlot? Chyba doczekaliśmy czasów, gdy zechcą zagarnąć dla siebie ludzkie myślenie. Aż wzdrygnął się na coś takiego. Ale przymilnie uśmiechnął się do pani Staszki. Wydawało mu się jednak, że jej twarz szeptem zasyczała: – Myślę więc jestem kobietą.

Tak z wyglądu pani Metafizyczka była ponurą i zimną kobietą. Ale była znaną na całym świecie superprofesorką filozofii. Jej sława rozbrzmiewała wszędzie. Była nazywana (oczywiście przez złośliwców) mistrzyńką albo demońką dialektyki. Nikt nie ośmieliłby się podjąć konfrontacji z jej doskonałym intelektem. Była cięta jak brzytwa Ockhama. Bez żenady wycinała w pień wszystkie dotychczasowe poglądy. Potrafiła sprowadzić każdą teorię do absurdu i niebytu, gdyż posługiwała się logiką bezwzględnej negacji. To po prostu znaczyło, że wszystko trzeba z konieczności zanegować, bo tylko absolutna negacja jest prawdą. Wszyscy abnegaci byli nią zachwyceni. Ale również zwykła publiczność nie pozostawała jej dłużna w uwielbieniu. Była już wielokrotnie na okładce Świata według Kobiet.

Witaj Fałsztynie – zawołała Metafizyczka – Miałam w nocy bardzo dziwny sen. Otóż jakimś duchowym okiem spoglądałam na swój doskonały intelekt i zobaczyłam nagle, że wyrasta tam jakiś dziwny stwór. To był nowotwór, który przybierał coraz większe rozmiary duchowe (?) i pękł z wielkim hukiem, jakby eksplodowała bomba podłożona przez terrorystów. I wtedy z tego potwornego wora wyleciały wszystkie moje naukowe poglądy i rozpierzchły się dookoła jak stado spłoszonych ptaków.

Zerwałam się przerażona, ponieważ zaświtała mi wyraźnie taka myśl, że myślenie jest jedynie tworem, a właściwie nowotworem intelektu. A to już znaczyło, że skoro cokolwiek pomyślę, to mój intelekt trawi śmiertelna choroba. Powiedz, czy to możliwe, żeby myślenie miało w sobie coś nienormalnie chorego? Aż boję się cokolwiek pomyśleć!

Przerażony pomyślał, co się stanie teraz z metafizyką, jeśli rozchoruje się nasza Staszka Metafizyczka. Odpowiedział uspokajająco, że to był tylko sen. Ale ona uważała, że myśl o nowotworze była jasna i wyraźna. – A to już coś znaczy!

Fałsztyn był duchowym dzieckiem i dziełem Metafizyczki. W swoim szczytowym orgazmie intelektualnym, gdy ogarnęła ją Wielka Metafizyczna Negacja, zrodziła tego posłusznego do granic wytrzymałości ucznia. Od początku zawładnęła całkowicie jego umysłem wprowadzając go w stan intelektualnej pustki. Na tej pustyni zasadzała swoje wspaniałe poglądy. Tak właśnie narodził się fałsz, który przybrał imię Fałszta (czytaj fausta). Wzrastał on szybko w zupełnej niewiedzy, a wszystko, co poznał, przybierało u niego fałszywą postać. Można powiedzieć, że znał jedynie fałszywe poglądy. Tego właśnie nauczyła go prof. Staszka Metafizyczka.

Fałszt był znanym teoretykiem sztuki. Stworzył bowiem teorię Fałszywej Sztuki opartą na kategorii negacji, jaką propagowała prof. Staszka. Według niego sztuka polegała na całkowitym zaprzeczeniu realności. Sztuka powstaje z negacji rzeczywistości. Tylko wówczas mamy do czynienia z Czystą Sztuką nie skażoną żadnymi zbędnymi naleciałościami. Było to radykalne rozwinięcie sztuki konceptualnej. Czysta Sztuka powinna być zaprzeczeniem wszystkiego. Ma więc odrzucać nieprzydatną do niczego rzeczywistość, ale musi także porzucić wszelką tradycję kulturową w jakikolwiek bądź sposób związaną z rzeczywistością. Czysta Sztuka stanowi absolutną negację.

Dość szybko okazało się, że tak radykalna koncepcja doprowadziła do upadku sztuki i zupełnej nicości artystycznej. Malarze rzucali się z wieżowców na swoje płótna (tylko nieliczni trafiali dokładnie w ramy swoich obrazów). Muzycy wysadzali się na scenie razem ze swoimi instrumentami (na ogół zostając dożywotnimi kalekami). Poeci zaś połykali swoje zatrute poematy, przez co ginęli w straszliwych męczarniach (kilku rzygało potem żółcią). Dzięki temu kultura znikła zupełnie i nie było już problemów kulturalnych, czyli duchowych. Duch artystyczny przezornie ulotnił się i rozpłynął w niebycie.

Fałsztyn ogłosił się jedynym teoretycznym przedstawicielem Fałszywej Sztuki i sprzedawał swoje Pomysły w szczelnie zamkniętych puszkach (nikt nie wiedział i nie miał się dowiedzieć, co jest w środku) za grube miliony. Puszka Fałsztynki nr 063 licytacja w sobotę.

Fałsztyn od razu pomyślał o nowotworze mózgu. Ale przecież pani Staszka była okazem zdrowia. Odżywiała się według wskazań dra Rzepichy. Piła olej z wątroby rekina grenlandzkiego, a czosnek zajadała łyżkami. Stosowała zimne kąpiele i gorące okłady. Była zdrowa jak ryba, a może jak wół albo wołowina (?). Skąd te straszne sny? – rozważał gorączkowo Fałsztyn. – Może zjadła pani coś niestrawnego? – zapytał pokornie. – No wie pan! Jadam tylko produkty najwyższej jakości – odparła pani Staszka.

On z kolei pomyślał o zapaleniu opon mózgowych. Mogła przeciążyć swoje opony nadmiernym ładunkiem intelektualnym. Na jakimś myślowym zakręcie mogło dojść do poślizgu, ostrego hamowania i na koniec – trach! – wypadek. Ale to znaczyło, że cała kultura filozoficzna była zagrożona.

Metafizyczka miała na świecie niepodważalną pozycję liderki i wodzirejki. Nikt nie ośmieliłby się wystąpić z własnymi pomysłami. Wszyscy czekali zawsze na ostatnie słowo pani Staszki, żeby jej przyklasnąć i zawtórować. Ona natomiast z lekką pogardą akceptowała swoich wielbicieli.

Co się mogło stać z intelektem prof. Staszki? Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Fałsztyn drżąc cały zapytał cichutko – Może pani odpocznie?
Ja mam odpoczywać? A co się stanie, gdy przestanę myśleć! Przecież może się wtedy zawalić cały nasz globalny system świadomości społecznej! Ja wszystko podtrzymuję i steruję swoim myśleniem!!! – zawołała już zbyt głośno. Fałsztyn znów pomyślał – Nie ma ucieczki od metafizyczki. I chętnie uciekłby gdzie pieprz rośnie.

Prof. Staszka poczuła się jakaś słaba. Miała wrażenie jakby była pustym balonem. Chciała w tym momencie dokonać metafizycznej analizy pustki, ale okazało się to niemożliwe. – O Boże! – krzyknęła – ucieka ze mnie moje myślenie!

Fałsztyn pomyślał – To nie są żarty. To intelektualna katastrofa. Nikt nie jest na to przygotowany. Może runąć cały gmach globalnego systemu świadomości społecznej. Co robić, co robić! – jęczał. Potrzebna będzie natychmiastowa transfuzja myślenia! Ale przecież to nie może być zwykłe myślenie! Co tu robić?

Metafizyczka wrzeszczała – Uciekło ze mnie całe myślenie!!! I nagle zdała sobie sprawę, że widzi wokół siebie zwykłą rzeczywistość. Zwykła codzienna rzeczywistość. Zobaczyła wreszcie coś realnego. – Och, jaki świat jest piękny, nareszcie to widzę. Co ja robiłam do tej pory? Fałsztyn odrzekł machinalnie – Pani zawsze tylko myślała o wszystkim. I wiedział już, że choroba postępuje nieuchronnie.

Zadzwonił do szpitala MSW, żeby porozmawiać z drem Rzepichą. Ale powiedzieli mu, że Doktor nadzoruje operację znanego polityka, któremu wycinają zbędne uczucia – wybujałe ambicje. Fałsztyn wprost błagał: – Potrzebujemy transfuzji myślenia, ale tego myślenia ze Skarbca Narodowego, gdyż zagrożona jest genialna myśl prof. Staszki Metafizyczki. Proszę zawiadomić Doktora!

Zobaczył, że pani Staszka wesoło podskakuje. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Ona po prostu tańczyła! – Nareszcie poczułam, że jestem kobietą! Jestem kobietą, wodą ogniem, burzą bez dna... – zanuciła. – Jestem kobietą, bo przestałam myśleć. Jakie wspaniałe uczucie! Nie chcę już wcale myśleć! Chcę być kobietą! Burzą bez dna! – śpiewała po swojemu.

Zawołała wesoło: – Chodź Fałstusiu, zatańczymy sobie! Biedny chłopak znowu pomyślał: – Nie ma ucieczki od metafizyczki! I puścił się w tany. Wszystko zawirowało dookoła. – Nie może być! Niemożliwe! Nie wierzę, nie wierzę!!! Fałsztynowi zakręciło się w głowie, a nawet w jego pustym umyśle. Wiedział już, że zapada się w kompletną nicość. Ale nie bał się niczego.

Taniec zawirował w ich głowach, zakręcił się w ich nogach. Metafizyczka poczuła jakiś wewnętrzny wir w swoim ciele. To było chyba zawirowanie pustki po utracie całego myślenia. Wiedziała już, że uciekło z niej myślenie. Ale przecież coś powinno wypełnić tę pustą świadomość. Czekała z niepokojem, co się teraz wydarzy. I nagle łubu-dubu, coś jakby potężna fala tsunami zaczęło wypełniać jej wnętrze (?).

Czyste myślenie (takie prześlicznie czyste, jak mówiła pieszczotliwie), które uwielbiała, zastępowała jakaś lawina brudnej i ohydnej żądzy zrodzonej gdzieś w odmętach jej ciała. Poczuła, że zjawiły się w niej wszystkie przeżycia kobiecości, znane jej dotychczas jedynie z teorii naukowej. Czuła, że to wszystko już za chwilę ją dopadnie i rozszarpie jej babskie bebechy, jak powiedziałby ... no ten, nie pamiętała kto.

Fałszt przeżywał coś podobnego. Wiedział już, że całą teorię fałszywej czystej sztuki diabli wzięli. A w zamian pojawiło się to właśnie, co opisywał kiedyś Witkacy. Znał dobrze jego teorię Czystej Formy i teraz doznawał tego, jakby ta Czysta Forma przeistaczała się w całkiem brudną i ohydną namacalność cielesności. Czuł, że coś zaczęło się w nim bezwzględnie ucieleśniać. Jeszcze nie wiedział co. Ale już miał przeczucie, że będą to jakieś okropnie wulgarne wstrząsy jego własnego ciała. W jednej chwili cała teoretyczna koncepcja albo konceptualna teoria sztuki uległa nihilizacji i zrozumiał wreszcie marzenia tego Wielkiego Maga, żeby Czystą Formę (raczej Czystą Sztukę) stworzyć na bazie brudnych pożądań ludzkiej cielesności. Doznał twórczego olśnienia i rzucił się na panią Staszkę. Ni stąd ni zowąd dopadła go myśl, że metafizyczki też potrzebują pałeczki. Przypomniało mu się metafizyczne ględzenie Wielkiego Maga: „Doznać raz w życiu tego piekielnego metafizycznego orgazmu w zgwałceniu całości bytu, choćby za cenę wiecznej nicości potem” (Nienasycenie).

I na koniec znów dobiegał skądś słodki refren: nie ma ucieczki od metafizyczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz