Jarosław Iwaszkiewicz: WITKACY
Petersburg, rozdział Witkacy, w: Podróże, tom II,
Warszawa 1981 (Dzieła), s. 262-273; pierwodruk: Warszawa 1976.
Kiedy się
teraz wychodzi na Pole Marsowe, nie robi ono wrażenia tak wielkiego placu, jak
opisywali je Mickiewicz i Puszkin. Przestrzeń jego jest zmniejszona przez
założenie plantacji, bzy akurat są okryte obfitym kwiatem. Pośrodku pomnik
bohaterów Rewolucji także zmniejsza płaszczyznę placu, a kwiaty
i krzewy zmieniają to groźne miejsce carskich rewii w miejsce
dziecięcych zabaw.
Plac jest
ograniczony trzema rzekami: Newą, Mojką, Fontanką, ale cały jego jeden bok
zajmuje wspaniały gmach o trzech klasycystycznych frontonach
z doryckimi gładkimi kolumnami. Gmach swą architekturą (klasycyzm
aleksandrowski) jak i rozmiarami sprawia imponujące wrażenie.
Spoglądając
na to olbrzymie, surowe gmaszysko, którego nastrój zmiękczała przepiękna
czerwcowa pogoda — nie myślałem ani o architektach, którzy je budowali,
ani o cesarzu, który przed tym gmachem wychodził na swoje przerażające
przeglądy wojska; myśl moja nieposłuszna ulatywała w zupełnie inne
regiony. Gmach ten bowiem to są koszary Pawłowskiego pułku gwardii, którego
oficerem był w 1914 czy 1915 r. Stanisław Ignacy Witkiewicz. Chociaż
widziałem go w mundurze tego pułku, poznałem go jako „pawłowca”, nie
bardzo go sobie mogę wyobrazić w tej roli. Pawłowski pułk był jednym
z najszykowniejszych pułków Petersburga, a lata, kiedy Witkacy
zaczynał swą wojenną służbę, jeszcze nie bardzo odróżniały się od cywilnych
czasów. Wojna dopiero stopniowo przestawała być tą grą czy zabawą, jaką
wydawała się na początku, i zaczynała pokazywać zęby i pazury — aby
się przerodzić w rewolucję.
Na razie
ciocia, Aniela Jałowiecka, pisała do matki Witkacego w początkach roku
1915 z Piotrogrodu:
„II arriva ici vers la fin du mois de septembre et après beaucoup de
difficultés il fut recu a l’école militaire des officiers d’où il sortira
dans deux mois avec le grade d’officier pour se rendre a l’armée...”
„Tel qu’il est maintenant, il ne l’a jamais été. Tranquille, on dirait
joyeux, se tenant droit, la tête haute — il a completement perdu cet
aspect desolant d’apathie et d’inertie dans lequel nous l’avons revu a son
arrivée. II travaille brillamment pour les examens theoriques et supporte à
merveille le regime militaire. Sa sante est parfaite. L’uniforme lui va très
bien, ni les grosses bottes, ni le rude paletot, ni le sabre ne l’encombrent
nullement...”
To znaczy,
że wyszedłszy ze szkoły oficerskiej mniej więcej w marcu — kwietniu,
został przyjęty do Pawłowskiego pułku. Świadczy to o bardzo wysokiej
lokacie przy kończeniu szkoły, jeżeli mógł się dostać do tak świetnego pułku.
Zapewne w czasie wojny nie był to pułk już tak kosztowny — lecz jeszcze
mój przyjaciel, Józef Świerczyński, który służył w o wiele mniej
szykownym pułku huzarów grodzieńskich, zostawił mi w spadku fotografię
w malinowych spodniach, wysokich botfortach i ciemnozielonym
szamerowanym dolmanie, co tanio zapewne nie kosztowało, ale wyglądało pięknie.
Gdy
spotkałem Witkacego (w Kijowie, u Szymanowskich), był w mundurze
polowym, rubaszce i spodniach koloru khaki, było to przed rewolucją, więc
miał jakieś dziwaczne czarnosrebrne „pagony” z cyfrą Pawła I. Czyż to nie
pachnie którymś z jego dramatów?
Zastanawiająca
jest ta metamorfoza, o której pisze ciocia Jałowiecka. Ostatnią
wiadomością autentyczną, jaką mamy o Witkacym bezpośrednio przed tym
listem z Petersburga, są końcowe słowa jego listu do ojca, skierowane
w ostatnich dniach czerwca 1914 roku z miasta Kandy na Cejlonie. Po
barwnych, entuzjastycznych opisach przyrody cejlońskiej („nie jestem
w stanie opisać tych cudów, które tu widzę”) Stanisław Ignacy kończy:
„Wszystko to
sprawia najstraszniejsze cierpienie, ból nie do zniesienia, bo Jej nie ma ze
mną. Tylko rozpacz najgorsza i bezsens widzenia tej piękności. Ona tego
nie widzi — a ja nie jestem artystą. Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym,
[aby] przeżył to, co ja przemyślałem na okręcie i co cierpię patrząc na
niepojętą piękność świata. Wszystko się we mnie nie mieści psychicznie.
Wszystko trucizna, która zbliżą do myśli o śmierci. Kiedyż się skończy to
nieludzkie cierpienie”.
Jeżeli do
tego minorowego nastroju dodamy wybuch wojny, która przerwała wspaniale
zapowiadającą się wyprawę na Nową Gwineę, dnie przed wojną omroczone wielkim
sporem z towarzyszem podróży, dość dwuznacznym Broniem, co nagle się stał
wielkim uczonym, profesorem Malinowskim, którego teorie zaciekle zwalcza sam
Levi-Strauss, to nie będziemy się dziwili przygnębieniu i apatii,
z którą Witkacy przyjechał do Petersburga i która tak zaniepokoiła
jego krewnych.
Istnieje
gdzieś źródło, które mogłoby nam dużo na ten temat powiedzieć. Zachowały się
podobno kompletne dzienniki Bronisława Malinowskiego, ale ostatnia jego żona
ogłaszając je z rękopisu (czy były pisane już po angielsku? chyba nie)
ograniczyła się tylko do czasów poczynających się właśnie od pierwszej wojny
światowej i od internowania Malinowskiego w Australii. To znaczy, ogłosiła
część pamiętników, w których nie ma Witkacego. Co się dzieje
z początkiem zapisków „Bronia”? Czy dobrniemy do nich kiedy? Czy rzucą
kiedy światło na tę przyjaźń i na powody rozstania, które w tym
wypadku były głębsze niż zwykłe „przenosiny” przyjaciół z pierwszych
miejsc na ostatnie, których to przenosin Witkacy dokonywał periodycznie.
Skądże ta
kompletną odmiana, która się dokonała w Petersburgu? „Tel qu’il est
maintenant, il ne l’a jamais ete”, powiada ciocią Aniela. Co mogło wpłynąć na
tę kompletną zmianę? Bo chyba nie dryl oficerskiej szkoły kawaleryjskiej?
Żaden
biograf Stanisława lgnącego Witkiewicza nie może się prześliznąć nad tym
rozpaczliwym westchnieniem wyjęczanym pośród cudów Cejlonu: „Ona tego nie widzi
— a ja nie jestem artystą.”
Jednym z zasadniczych
lejtmotywów jego twórczości jest tęsknota do wielkości, zdawanie sobie sprawy
z własnej „niemożności”, z bezsiły artystycznej, która czasami jest
główną tragedią jego bohaterów.
A na parę
lat przedtem w listach do Czerwijowskiej stwierdza, że jest artystą
i tylko artystą. Więc jakże? Jest tak jak w jego dramatach,
świadomość artysty oscyluje pomiędzy kompletną negacją a pewnością swego
posłannictwa. To jest właśnie męka Nowego Wyzwolenia, Kurki wodnej, Matki,
Szewców i innych dramatów Witkiewicza.
Tak. Ale co
oznacza ów moment w Petersburgu? Zaznaczyć należy, że ciotka Jałowiecka
zna dobrze i od dawna Stasia, spędzał u niej wakacje
w Syłgudyszkach na Żmudzi, począwszy od roku 1900. Ciocia Aniela zna go
więc z epoki rozwoju, z epoki rozszerzania się przed nim świata
i otwierania oczu.
Dawniej
myślałem, że dopiero teraz, w 1914 r., po przyjeździe do Petersburga
Witkacy zapoznał się szczegółowo z historią swego stryjecznego dziadka,
Jana Witkiewicza, historią wspaniałą i niesamowitą, która jeszcze ostatnio
posłużyła za temat do dwóch powieści radzieckich i jednej amerykańskiej.
Oczywiście Petersburg musiał Witkacemu sprawę stryja ojcowskiego uprzytomnić.
Nie wiadomo, czy znany był już wówczas ów list Tomasza Zana, opisujący
spotkanie z Janem Witkiewiczem tu, na Newskim Prospekcie, i jego
nagły tragiczny koniec. Ale oczywiście ciocia Aniela znała tę historię
i szczegóły jej pewnie opowiadała Witkacemu. Zresztą chyba jako
o samobójstwie. Wersja mordu politycznego jeszcze wtedy nie była
powszechna.
Ale potem
uprzytomniłem sobie, że Nietotę Micińskiego czytałem już w 1910
roku, drukowaną w „Sfinksie”, a przecież w tej powieści
niesamowitej autor wskrzeszał Jana Witkiewicza i kazał mu jako Magowi
Litaworowi krążyć u stóp Giewontu. A więc historia dziadka nie miała
dla Witkacego tajemnic, była, przemieniona w mit przez pisarza, którego
cenił bardzo wysoko, jego zwyczajnym pokarmem.
I sam
Petersburg nie był dla niego nowością. W roku 1901 był już tutaj właśnie
z ciocią Anielą i jej córką Jadwigą (późniejszą Lipkowską-Żukowską,
znaną teściową generała Sosnkowskiego, „kresową” niewiastą) i zwiedzał
z nimi Ermitaż, który był pierwszym wielkim muzeum europejskim zwiedzanym
przez rodzącego się filozofa.
Mamy bardzo
mało przekazów o życiu Witkacego w Rosji podczas wojny
i rewolucji. Wbrew temu, co mówią jego inni przyjaciele i o czym
wiem z własnego doświadczenia, Rytard w swoim wspomnieniu o nim
pisze, że Witkacy „wspominał o tym chętnie” i odtwarzał z pasją
zdarzenia i obrazki z tej swojej „pawłowskiej” przeszłości. Niestety
Rytard nie podaje żadnych szczegółów tych opowiadań, zasłaniając się tym, „że
nie można i nie wypada gorszyć bliźnich uwiecznianiem tych wydarzeń”.
Zdaje się jednak, że Rytard po prostu tych rzeczy nie pamięta, o ile
w ogóle Witkiewicz mu je opowiadał. Wspomnienia swoje spisywał późno
i pamięć często go zawodzi: nie pamięta np. daty swoich zaręczyn albo
przekręca imię żony Witkiewicza. Poza tym Rytard nie znał Rosji, nie znał
języka rosyjskiego, nie znał rosyjskiej literatury i wszystkie opowiadania
o petersburskich przygodach Stasia są dosyć mętne. W artykule Jana
Witkiewicza, stryjecznego Witkacego, znajdujemy parę danych uderzających.
To, że był
na froncie w drugim roku wojny i został kontuzjowany pod Mołodecznem,
stwierdza tylko Jan Witkiewicz. On też mówi o tym, że w Pawłowsku,
w szkole oficerskiej, zaczął malować portrety oraz że stworzył
w Petersburgu cykl „kompozycji astronomicznych”, które zakupiła pani
Marylka Sobańska (ciocia Zeppelin).
„Także
w Rosji zaczął poważnie pracować nad filozofią” — twierdzi stryjeczny. To
samo mówi Kotarbiński.
Ale przecież
już w 1902 r. powstały pierwsze eseje filozoficzne Witkacego. Zachowane!
Pełno tu więc sprzeczności.
Mimo
wszystko raczej skłonni jesteśmy rozumieć tę przemianę, którą tak podkreśla
w swoim liście do matki Witkacego ciotka Jałowiecka. Chyba to
„podniesienie głowy do góry” wynika z jakichś bardzo głębokich przeżyć,
z jakichś wielkich zachwytów. Ze skonstatowania i nabrania
przekonania: „Tak, jestem artystą!”
Jednak
trzeba zdać sobie sprawę z tego, czym był Petersburg, Piotrogród
w momencie wybuchu pierwszej wojny i w ciągu dwóch pierwszych
lat walk, kiedy jeszcze klęski nie były tak widoczne, a przygotowanie do
rewolucji napełniało umysły i serca wszystkich wrażliwych ludzi nadzieją
i drżeniem. Nieopisany, wielki cios wybuchu wojny, poruszający zastałe
wody burżuazyjnych kultur — był czymś nieporównywalnym. Czuło się to
w odległej prowincji, gdzie przebywałem ja, a cóż dopiero na Newskim
Prospekcie i na Marsowym Polu. Stanisław Noakowski w swojej
autobiografii pisał:
„Świat
artystyczny Rosji był w wielkim stylu, uważam za szczęście swoje, że
poznałem ten rozmach, skalę nie naszą. Bez pobytu w Rosji nie byłbym sobą
dzisiejszym.
Petersburg,
Moskwa, bajecznie kolorowa i ciekawa Rosja cała w życiu moim
artystycznym odegrała olbrzymia rolę”.
Zdaje mi
się, że właśnie skala, tak różna od c-k galicyjskiej mizerii, odegrała tę
wstrząsającą rolę w psychice Witkacego. Fantastyka tej kultury, która
olśniewała nawet ludzi tak ograniczonych do zastanego świata, jak Maurice
Paleologue, ostatni ambasador francuski przy carskim dworze, była tym czymś, co
wyprostowało kark Stanisława Ignacego. Poczuł się artystą i nawet odczuł
swój artyzm jako coś wyróżniającego go ponad tłum zakopiański. Poczuł się innym
człowiekiem.
Zaczął
malować portrety swoich kolegów, oficerów „wielkiego” cesarskiego pułku, poczuł
się w jakiś sposób z nimi solidarny, jakoś zaczął współżyć
z ludźmi, wobec których sam styl życia i ideały moralne starego
Witkiewicza mogły się wydawać czymś wzruszająco naiwnym i śmiesznie
staroświeckim. Może to poczucie uwolnienia się od listów ojca i od jego
kontroli rozjaśniało jego samopoczucie? Może świadomość, że nie będzie potrzebował
zdawać rachunku sumienia przed nikim? Ze wreszcie zaczął się jego wiek
dojrzały? Niewątpliwie w tym momencie nie mógł już powiedzieć: a ja
nie jestem artystą.
A kim jest
artysta? — pyta Pablo Picasso... Jest równocześnie istotą polityczną, bez
przerwy czujną na wydarzenia tego świata — rozdzierające, namiętne lub
spokojne, istotą, która w swoim całokształcie formuje się na ich
podobieństwo.
„Rosyjski
okres biografii Witkacego znany jest niestety zbyt pobieżnie — powiada Andrzej
Mencwel w swym znakomitym studium o autorze Szewców — on sam,
jak piszą wspominający, niechętnie i rzadko o nim mówił (jak widać,
Mencwel zlekceważył nieopatrzne twierdzenie Rytarda)... Wszyscy wszakże zgodni
w jednym, opinię tę podtrzymują również najwybitniejsi z tych, którzy
o Witkacym pisali krytycznie — był to dla niego moment przełomowy,
wstrząs, katharsis, która zmieniła jego całe dotychczasowe przeżywanie świata,
spowodowała reorientację poglądów, myśli i uczuć.”
Ten
przydługi cytat z eseju Mencwela muszę jeszcze powiększyć, bo po cóż mówić
swoimi słowami to, co już było gdzieś w sposób niemal doskonały
zdefiniowane.
„W Rosji też
rozpoczyna Witkacy studia filozoficzne — ciągnie młody krytyk — tam bowiem
przybierają na sile te zainteresowania, które potem uzna za naczelne. Tam
zaczyna uprawiać systematyczną refleksję nad sztuką współczesną, olśniony
galeriami Szczukina i Morozowa2,
stamtąd wraca z kompletnym niemal już zarysem poglądów
filozoficzno-estetycznych oraz głównymi przesłankami wizji historiozoficznej
i poglądów społecznych, w których można odnaleźć wszystkie motywy
całej jego późniejszej drogi twórczej. Witkacy rodzi się Witkacym właśnie
w Rosji czasów rewolucji.”
Niestety nie
mamy możności zrekonstruowania itinerarium Witkacego w Rosji. Sfinksowe
oblicze — a raczej potrójne oblicze — koszar Pawłowskiego pułku nic nam
o tym nie powie. Stoję przed tym gmachem pełen myśli zupełnie obcych
wojsku, pułkom. Pawłowi I i chciałbym prześledzić, jak te historyczne
ramy odbijały się na myśleniu mojego wielkiego przyjaciela. Na próżno. Nic nie
wiem.
Jan
Koszczyc-Witkiewicz w swojej biografii Witkacego wspomina, że był
w szkole oficerskiej w Pawłowsku, a więc na śladach
Dostojewskiego. Ale nie jesteśmy pewni, czy kuzynowi Witkacego nie poplątały
się koszary pawłowskie z miejscowością Pawłowsk? Galerie Szczukina
i Morozowa były w Moskwie i Miciński, z którym Witkacy je
zwiedzał, także wojnę przebył w Moskwie. Ja poznałem Witkacego
w Kijowie. Co tam robił?
Rytard pisze
o ukrywaniu się Witkacego przed żołnierzami i radami robotniczymi, co
odbiło się na jego stosunku do rewolucji. Istnieje wiadomość, że rady
żołnierskie wybrały Witkiewicza do swojej reprezentacji. Gdzie? Oczywiście na
froncie. Kontuzjowany był pod Mołodecznem. Kto i kiedy potrafi złożyć ten
puzzle, bo że wreszcie da się złożyć, to pewne.
Ale jeżeli
wierzyć intuicji czy wiadomościom Mencwela, sprawa przemiany Witkiewicza,
o której pisze ciotka Aniela, staje się jasna: poczuł się nie tylko
artystą, ale i filozofem, znalazł swoje miejsce na ziemi. Tym boleśniejszy
będzie konflikt tej świadomości z całkowitym zlekceważeniem go przez
społeczeństwo polskie. Witkacy doprowadzany był do samobójstwa stopniowo.
Na razie
patrząc na te koszary, na ulice Petersburga, na gmachy i pałace, nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że krąży tu niesamowita sylwetka naszego pisarza, który tu
poczuł się artystą. Nie on jeden. W biografii Karola Szymanowskiego na
ogół lekceważy się epizod petersburski. Ale ja pamiętam. Pamiętam taki wieczór
w Kijowie u ciotki Józefy Szymanowskiej, gdy Karol opowiadał
o swoich dopiero co skończonych dziełach: Koncercie skrzypcowym
i III Symfonii (do słów Micińskiego!) i mówił o świecie
artystycznym Petersburga, z którym się właśnie w tym czasie zetknął.
Nie zapomnę tego entuzjazmu i tej dumy Szymanowskiego, że został tam przez
społeczeństwo muzyczne Piotrogrodu doceniony.
Pamiętam
także to rozczarowanie, kiedy po powrocie do kraju spotkał się z chłodem
i kompletnym brakiem zainteresowania.
Stosunek
Witkacego do rewolucji to jest zupełnie inny rozdział. Wymaga obszernych
studiów i szczegółowego omówienia. U Mencwela sprawa ta oświetlona
jest dokładnie, chociaż może nieco jednostronnie. Dopóki jednak nie będziemy
znali doświadczeń rewolucyjnych autora Szewców, przynajmniej tak, jak
znamy doświadczenia Szymanowskiego (on też był komisarzem ludowym), będziemy
się obracać w granicach pewnych koniektur, spraw prawdopodobnych, ale nie
pewnych.
Wiemy, że
Witkiewicz bardzo dużo czytał w Piotrogrodzie. Pani Stulgińska
w swoich pamiętnikach (maszynopis) opowiada, że w dzieciństwie bawiła
się z małą Żukowską, wnuczką cioci Jałowieckiej, w mieszkaniu jej
babki. Mała Żukowska przyniosła duży sznur i zaproponowała „związać wujaszka”.
Małe weszły do salonu, gdzie siedział przystojny młody człowiek w mundurze
oficerskim, głęboko zaczytany. Dziewczynki podkradły się na palcach i już
miały zarzucić sznur na wujaszka, kiedy ten spostrzegł się, spojrzał na nie
strasznym wzrokiem i wrzasnął: apage, satanas! tak, że pani
Stulgińska dziś jeszcze ten głos pamięta.
Nie wiemy
natomiast nic, jakie stosunki literackie miał w Petersburgu
i w ogóle w Rosji Witkacy. Jakie miał kontakty. Możemy tylko
suponować, odczytywać w jego dziełach ślady lektur, ślady idei rozpowszechnianych
podówczas w Rosji. Jedna sprawa jest tu uderzająca. Jest to tak zwana idea
„panmongolizmu”, która jest głównym tematem politycznym Pożegnania jesieni.
Idea
„panmongolizmu” była jedną z aberracyj, jednym z nieprawdopodobnych
zabłąkań, do których doprowadziły Włodzimierza Sołowjowa jego eschatologiczne
rozmyślania. Sołowjow straszył Europę najściem wschodnich ludów,
a jednocześnie twierdził, że w tym leży zbawienie Europy.
Z jednej strony wierszem Zygfryd witał „męstwo” Wilhelma II
i jego interwencję w Pekinie, z drugiej w wierszu Ex
oriente lux przypisywał Rosji rolę „przedmurza chrześcijaństwa” przed
azjatyckimi Mongołami.
„W
wyobrażeniu rosyjskich symbolistów — powiada Władimir Orłow — którzy przyswoili
sobie naukę Wł. Sołowjowa, idea «panmongolizmu», zachowując swą obiektywnie
reakcyjną treść, w znacznym stopniu zatracała swą konkretną zawartość
i ze sfery politycznej ideologii przenosiła się na plan historiozoficznych
i religijno-moralnych koncepcji i mistyczno-eschatologicznych
rozmyślań o przyszłych losach ludzkości.
Idea
«panmongolizmu» wywarła głębokie wrażenie i na Błoku, i na Andrieju
Biełym jeszcze za czasów ich młodości”.
Błok całkiem
po swojemu wykładał „żółte niebezpieczeństwo”. Wszystko, co było niskie,
pospolite, złe, zbrodnicze, to było dla niego chińskie, to miało w sobie
żółtą krew. Jest to trucizna, skażająca soki prawdziwej kultury, trucizna
fałszująca duszę ludzką. Ale tam, gdzie jest „walka namiętności” tam, gdzie
jest „ogień i bojaźń”, tam „krew nie żółknie”.
Swój
stosunek do teorii „panmongolizmu” Andriej Biełyj wyłożył w swojej
powieści Pietierburg, zwłaszcza w pierwszej jej wersji. Powieść
ukazała się w roku 1910 i przez długie lata uchodziła za ewenement
literacki. Niemożliwe jest, aby Witkacy przyjechawszy do Rosji w 1914 roku
nie zaznajomił się z tym dziełem. Po prostu tkwiło ono w powietrzu,
zwłaszcza w stolicy, i na pewno autor Nietoty dobrze znał tę
powieść i wcisnął tę książkę w ręce swego młodego przyjaciela.
Powieść,
którą napisał Biełyj, miała wyraźnie kontrrewolucyjny charakter. Poza tym było
to dzieło napisane niezwykle sugestywnie i na pewno musiało oddziałać na
pisarstwo Witkacego. Nie mówię tu o stronie formalnej. Balladowo-wersetowe
natrętne powtarzanie refrenów, które oddziałało tak wyraźnie na formę mojej
początkowej prozy (Zenobia-Palmura, a zwłaszcza Wieczór
u Abdona), nie znalazło w Witkiewiczu naśladowcy. Ale
strona ideowa, ów „mongolizm”, którym Biełyj grozi Rosji, Europie
i w ogóle całej naszej kulturze, obudził trwałe echa
w twórczości Witkacego; raczej powiedzmy, że Witkacy znalazł w tym,
co pisał Biełyj, potwierdzenie swoich teorii i swoich lęków.
Walka
z mongolizmem, twierdzi Biełyj, jest beznadziejna, gdyż bakcyl mongolizmu
przeniknął głęboko kulturę aryjską. W powieści Pietierburg
nieświadomymi nosicielami mongolizmu są i wysoki urzędnik
Ableuchow-ojciec, i „rewolucjonista” Ableuchow-syn, i terrorysta
Dudkin (zauważmy tu witkacowski kontrast pospolitości nazwiska z tragiczną
funkcją), każdy na swój sposób ucieleśnia ideę zniszczenia aryjskiego świata,
ideę wszechświatowego nihilizmu.
Rewolucja
traktowana jako nieunikniona katastrofą, piekielna chimera, mongolskie najście
znoszące wartości naszej cywilizacji — są to idee wspólne Biełego
i Witkacego.
I tak stoję
przed tymi klasycystycznymi koszarami, przed którymi zdaje się nikt przede mną
nie przywoływał tych myśli, nie porównywał tych nastrojów zmierzchowych
i przerażających, jakie przeżycia petersburskie Witkacego — o których
już nic pewnego nie będziemy wiedzieli — rzucają na tak osobliwe tło tego wspaniałego
miasta.
Rzecz
zrozumiała, że nie możemy przesadzać mówiąc, że to tu Witkacy został pisarzem,
filozofem, artystą. Wszystkie te pierwiastki od dawna tkwiły, od urodzenia
rozwijały się w tym genialnie niedorozwiniętym człowieku i ten ich
rozwój, pomieszany i pogmatwany w jego wnętrzu, jak na jego obrazach,
stworzył z niego to, czym był. Nie można też przeceniać tych czy innych
wpływów, żmudzkiego pochodzenia, Syłgudyszek, Cejlonu, „Bronia” Malinowskiego,
cioci Anieli czy Andrieja Biełego, czy nawet Petersburga i Rewolucji. Sam
o tym pisze w Niemytych duszach. Ale na pewno te wszystkie
elementy pomogły w wytworzeniu tego osobliwego, samorodnego
i jedynego zjawiska, jakim był Stanisław Ignacy Witkiewicz.
- 1Część tych wież padła pastwą walk w 1944
roku — teraz już są odbudowane.
- 2Galeria Morozowa składała się z 13
Bonnardów, cyklu Maurice Denisa (Psyche), 5 Monetów, 4 Renoirów, 11
Gauguinów, 5 van Goghów, 17 Cezanne’ów, 8 Matisse’ów, 3 Picassów, 11
Maillolów i pojedynczych obrazów Pissara, Degasa, Vuillarda,
Vlamincka, Deraina, Margueta. Szczukin posiadał rozmaite obrazy,
a z większych całości 6 Renoirów, 14 Gauguinów, 8 Cezanne’ów, 37
Matisse’ów, 40 Picassów (błękitny okres).