21.02.2021

Witkiewicz według Iwaszkiewicza

 Jarosław Iwaszkiewicz: WITKACY 

Petersburg, rozdział Witkacy, w: Podróże, tom II, Warszawa 1981 (Dzieła), s. 262-273; pierwodruk: Warszawa 1976.

Kiedy się teraz wychodzi na Pole Marsowe, nie robi ono wrażenia tak wielkiego placu, jak opisywali je Mickiewicz i Puszkin. Przestrzeń jego jest zmniejszona przez założenie plantacji, bzy akurat są okryte obfitym kwiatem. Pośrodku pomnik bohaterów Rewolucji także zmniejsza płaszczyznę placu, a kwiaty i krzewy zmieniają to groźne miejsce carskich rewii w miejsce dziecięcych zabaw.

Plac jest ograniczony trzema rzekami: Newą, Mojką, Fontanką, ale cały jego jeden bok zajmuje wspaniały gmach o trzech klasycystycznych frontonach z doryckimi gładkimi kolumnami. Gmach swą architekturą (klasycyzm aleksandrowski) jak i rozmiarami sprawia imponujące wrażenie.

Spoglądając na to olbrzymie, surowe gmaszysko, którego nastrój zmiękczała przepiękna czerwcowa pogoda — nie myślałem ani o architektach, którzy je budowali, ani o cesarzu, który przed tym gmachem wychodził na swoje przerażające przeglądy wojska; myśl moja nieposłuszna ulatywała w zupełnie inne regiony. Gmach ten bowiem to są koszary Pawłowskiego pułku gwardii, którego oficerem był w 1914 czy 1915 r. Stanisław Ignacy Witkiewicz. Chociaż widziałem go w mundurze tego pułku, poznałem go jako „pawłowca”, nie bardzo go sobie mogę wyobrazić w tej roli. Pawłowski pułk był jednym z najszykowniejszych pułków Petersburga, a lata, kiedy Witkacy zaczynał swą wojenną służbę, jeszcze nie bardzo odróżniały się od cywilnych czasów. Wojna dopiero stopniowo przestawała być tą grą czy zabawą, jaką wydawała się na początku, i zaczynała pokazywać zęby i pazury — aby się przerodzić w rewolucję.

Na razie ciocia, Aniela Jałowiecka, pisała do matki Witkacego w początkach roku 1915 z Piotrogrodu:

„II arriva ici vers la fin du mois de septembre et après beaucoup de difficultés il fut recu a l’école militaire des officiers d’où il sortira dans deux mois avec le grade d’officier pour se rendre a l’armée...”

„Tel qu’il est maintenant, il ne l’a jamais été. Tranquille, on dirait joyeux, se tenant droit, la tête haute — il a completement perdu cet aspect desolant d’apathie et d’inertie dans lequel nous l’avons revu a son arrivée. II travaille brillamment pour les examens theoriques et supporte à merveille le regime militaire. Sa sante est parfaite. L’uniforme lui va très bien, ni les grosses bottes, ni le rude paletot, ni le sabre ne l’encombrent nullement...”

To znaczy, że wyszedłszy ze szkoły oficerskiej mniej więcej w marcu — kwietniu, został przyjęty do Pawłowskiego pułku. Świadczy to o bardzo wysokiej lokacie przy kończeniu szkoły, jeżeli mógł się dostać do tak świetnego pułku. Zapewne w czasie wojny nie był to pułk już tak kosztowny — lecz jeszcze mój przyjaciel, Józef Świerczyński, który służył w o wiele mniej szykownym pułku huzarów grodzieńskich, zostawił mi w spadku fotografię w malinowych spodniach, wysokich botfortach i ciemnozielonym szamerowanym dolmanie, co tanio zapewne nie kosztowało, ale wyglądało pięknie.

Gdy spotkałem Witkacego (w Kijowie, u Szymanowskich), był w mundurze polowym, rubaszce i spodniach koloru khaki, było to przed rewolucją, więc miał jakieś dziwaczne czarnosrebrne „pagony” z cyfrą Pawła I. Czyż to nie pachnie którymś z jego dramatów?

Zastanawiająca jest ta metamorfoza, o której pisze ciocia Jałowiecka. Ostatnią wiadomością autentyczną, jaką mamy o Witkacym bezpośrednio przed tym listem z Petersburga, są końcowe słowa jego listu do ojca, skierowane w ostatnich dniach czerwca 1914 roku z miasta Kandy na Cejlonie. Po barwnych, entuzjastycznych opisach przyrody cejlońskiej („nie jestem w stanie opisać tych cudów, które tu widzę”) Stanisław Ignacy kończy:

„Wszystko to sprawia najstraszniejsze cierpienie, ból nie do zniesienia, bo Jej nie ma ze mną. Tylko rozpacz najgorsza i bezsens widzenia tej piękności. Ona tego nie widzi — a ja nie jestem artystą. Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym, [aby] przeżył to, co ja przemyślałem na okręcie i co cierpię patrząc na niepojętą piękność świata. Wszystko się we mnie nie mieści psychicznie. Wszystko trucizna, która zbliżą do myśli o śmierci. Kiedyż się skończy to nieludzkie cierpienie”.

Jeżeli do tego minorowego nastroju dodamy wybuch wojny, która przerwała wspaniale zapowiadającą się wyprawę na Nową Gwineę, dnie przed wojną omroczone wielkim sporem z towarzyszem podróży, dość dwuznacznym Broniem, co nagle się stał wielkim uczonym, profesorem Malinowskim, którego teorie zaciekle zwalcza sam Levi-Strauss, to nie będziemy się dziwili przygnębieniu i apatii, z którą Witkacy przyjechał do Petersburga i która tak zaniepokoiła jego krewnych.

Istnieje gdzieś źródło, które mogłoby nam dużo na ten temat powiedzieć. Zachowały się podobno kompletne dzienniki Bronisława Malinowskiego, ale ostatnia jego żona ogłaszając je z rękopisu (czy były pisane już po angielsku? chyba nie) ograniczyła się tylko do czasów poczynających się właśnie od pierwszej wojny światowej i od internowania Malinowskiego w Australii. To znaczy, ogłosiła część pamiętników, w których nie ma Witkacego. Co się dzieje z początkiem zapisków „Bronia”? Czy dobrniemy do nich kiedy? Czy rzucą kiedy światło na tę przyjaźń i na powody rozstania, które w tym wypadku były głębsze niż zwykłe „przenosiny” przyjaciół z pierwszych miejsc na ostatnie, których to przenosin Witkacy dokonywał periodycznie.

Skądże ta kompletną odmiana, która się dokonała w Petersburgu? „Tel qu’il est maintenant, il ne l’a jamais ete”, powiada ciocią Aniela. Co mogło wpłynąć na tę kompletną zmianę? Bo chyba nie dryl oficerskiej szkoły kawaleryjskiej?

Żaden biograf Stanisława lgnącego Witkiewicza nie może się prześliznąć nad tym rozpaczliwym westchnieniem wyjęczanym pośród cudów Cejlonu: „Ona tego nie widzi — a ja nie jestem artystą.”

Jednym z zasadniczych lejtmotywów jego twórczości jest tęsknota do wielkości, zdawanie sobie sprawy z własnej „niemożności”, z bezsiły artystycznej, która czasami jest główną tragedią jego bohaterów.

A na parę lat przedtem w listach do Czerwijowskiej stwierdza, że jest artystą i tylko artystą. Więc jakże? Jest tak jak w jego dramatach, świadomość artysty oscyluje pomiędzy kompletną negacją a pewnością swego posłannictwa. To jest właśnie męka Nowego Wyzwolenia, Kurki wodnej, Matki, Szewców i innych dramatów Witkiewicza.

Tak. Ale co oznacza ów moment w Petersburgu? Zaznaczyć należy, że ciotka Jałowiecka zna dobrze i od dawna Stasia, spędzał u niej wakacje w Syłgudyszkach na Żmudzi, począwszy od roku 1900. Ciocia Aniela zna go więc z epoki rozwoju, z epoki rozszerzania się przed nim świata i otwierania oczu.

Dawniej myślałem, że dopiero teraz, w 1914 r., po przyjeździe do Petersburga Witkacy zapoznał się szczegółowo z historią swego stryjecznego dziadka, Jana Witkiewicza, historią wspaniałą i niesamowitą, która jeszcze ostatnio posłużyła za temat do dwóch powieści radzieckich i jednej amerykańskiej. Oczywiście Petersburg musiał Witkacemu sprawę stryja ojcowskiego uprzytomnić. Nie wiadomo, czy znany był już wówczas ów list Tomasza Zana, opisujący spotkanie z Janem Witkiewiczem tu, na Newskim Prospekcie, i jego nagły tragiczny koniec. Ale oczywiście ciocia Aniela znała tę historię i szczegóły jej pewnie opowiadała Witkacemu. Zresztą chyba jako o samobójstwie. Wersja mordu politycznego jeszcze wtedy nie była powszechna.

Ale potem uprzytomniłem sobie, że Nietotę Micińskiego czytałem już w 1910 roku, drukowaną w „Sfinksie”, a przecież w tej powieści niesamowitej autor wskrzeszał Jana Witkiewicza i kazał mu jako Magowi Litaworowi krążyć u stóp Giewontu. A więc historia dziadka nie miała dla Witkacego tajemnic, była, przemieniona w mit przez pisarza, którego cenił bardzo wysoko, jego zwyczajnym pokarmem.

I sam Petersburg nie był dla niego nowością. W roku 1901 był już tutaj właśnie z ciocią Anielą i jej córką Jadwigą (późniejszą Lipkowską-Żukowską, znaną teściową generała Sosnkowskiego, „kresową” niewiastą) i zwiedzał z nimi Ermitaż, który był pierwszym wielkim muzeum europejskim zwiedzanym przez rodzącego się filozofa.

Mamy bardzo mało przekazów o życiu Witkacego w Rosji podczas wojny i rewolucji. Wbrew temu, co mówią jego inni przyjaciele i o czym wiem z własnego doświadczenia, Rytard w swoim wspomnieniu o nim pisze, że Witkacy „wspominał o tym chętnie” i odtwarzał z pasją zdarzenia i obrazki z tej swojej „pawłowskiej” przeszłości. Niestety Rytard nie podaje żadnych szczegółów tych opowiadań, zasłaniając się tym, „że nie można i nie wypada gorszyć bliźnich uwiecznianiem tych wydarzeń”. Zdaje się jednak, że Rytard po prostu tych rzeczy nie pamięta, o ile w ogóle Witkiewicz mu je opowiadał. Wspomnienia swoje spisywał późno i pamięć często go zawodzi: nie pamięta np. daty swoich zaręczyn albo przekręca imię żony Witkiewicza. Poza tym Rytard nie znał Rosji, nie znał języka rosyjskiego, nie znał rosyjskiej literatury i wszystkie opowiadania o petersburskich przygodach Stasia są dosyć mętne. W artykule Jana Witkiewicza, stryjecznego Witkacego, znajdujemy parę danych uderzających.

To, że był na froncie w drugim roku wojny i został kontuzjowany pod Mołodecznem, stwierdza tylko Jan Witkiewicz. On też mówi o tym, że w Pawłowsku, w szkole oficerskiej, zaczął malować portrety oraz że stworzył w Petersburgu cykl „kompozycji astronomicznych”, które zakupiła pani Marylka Sobańska (ciocia Zeppelin).

„Także w Rosji zaczął poważnie pracować nad filozofią” — twierdzi stryjeczny. To samo mówi Kotarbiński.

Ale przecież już w 1902 r. powstały pierwsze eseje filozoficzne Witkacego. Zachowane! Pełno tu więc sprzeczności.

Mimo wszystko raczej skłonni jesteśmy rozumieć tę przemianę, którą tak podkreśla w swoim liście do matki Witkacego ciotka Jałowiecka. Chyba to „podniesienie głowy do góry” wynika z jakichś bardzo głębokich przeżyć, z jakichś wielkich zachwytów. Ze skonstatowania i nabrania przekonania: „Tak, jestem artystą!”

Jednak trzeba zdać sobie sprawę z tego, czym był Petersburg, Piotrogród w momencie wybuchu pierwszej wojny i w ciągu dwóch pierwszych lat walk, kiedy jeszcze klęski nie były tak widoczne, a przygotowanie do rewolucji napełniało umysły i serca wszystkich wrażliwych ludzi nadzieją i drżeniem. Nieopisany, wielki cios wybuchu wojny, poruszający zastałe wody burżuazyjnych kultur — był czymś nieporównywalnym. Czuło się to w odległej prowincji, gdzie przebywałem ja, a cóż dopiero na Newskim Prospekcie i na Marsowym Polu. Stanisław Noakowski w swojej autobiografii pisał:

„Świat artystyczny Rosji był w wielkim stylu, uważam za szczęście swoje, że poznałem ten rozmach, skalę nie naszą. Bez pobytu w Rosji nie byłbym sobą dzisiejszym.

Petersburg, Moskwa, bajecznie kolorowa i ciekawa Rosja cała w życiu moim artystycznym odegrała olbrzymia rolę”.

Zdaje mi się, że właśnie skala, tak różna od c-k galicyjskiej mizerii, odegrała tę wstrząsającą rolę w psychice Witkacego. Fantastyka tej kultury, która olśniewała nawet ludzi tak ograniczonych do zastanego świata, jak Maurice Paleologue, ostatni ambasador francuski przy carskim dworze, była tym czymś, co wyprostowało kark Stanisława Ignacego. Poczuł się artystą i nawet odczuł swój artyzm jako coś wyróżniającego go ponad tłum zakopiański. Poczuł się innym człowiekiem.

Zaczął malować portrety swoich kolegów, oficerów „wielkiego” cesarskiego pułku, poczuł się w jakiś sposób z nimi solidarny, jakoś zaczął współżyć z ludźmi, wobec których sam styl życia i ideały moralne starego Witkiewicza mogły się wydawać czymś wzruszająco naiwnym i śmiesznie staroświeckim. Może to poczucie uwolnienia się od listów ojca i od jego kontroli rozjaśniało jego samopoczucie? Może świadomość, że nie będzie potrzebował zdawać rachunku sumienia przed nikim? Ze wreszcie zaczął się jego wiek dojrzały? Niewątpliwie w tym momencie nie mógł już powiedzieć: a ja nie jestem artystą.

A kim jest artysta? — pyta Pablo Picasso... Jest równocześnie istotą polityczną, bez przerwy czujną na wydarzenia tego świata — rozdzierające, namiętne lub spokojne, istotą, która w swoim całokształcie formuje się na ich podobieństwo.

„Rosyjski okres biografii Witkacego znany jest niestety zbyt pobieżnie — powiada Andrzej Mencwel w swym znakomitym studium o autorze Szewców — on sam, jak piszą wspominający, niechętnie i rzadko o nim mówił (jak widać, Mencwel zlekceważył nieopatrzne twierdzenie Rytarda)... Wszyscy wszakże zgodni w jednym, opinię tę podtrzymują również najwybitniejsi z tych, którzy o Witkacym pisali krytycznie — był to dla niego moment przełomowy, wstrząs, katharsis, która zmieniła jego całe dotychczasowe przeżywanie świata, spowodowała reorientację poglądów, myśli i uczuć.”

Ten przydługi cytat z eseju Mencwela muszę jeszcze powiększyć, bo po cóż mówić swoimi słowami to, co już było gdzieś w sposób niemal doskonały zdefiniowane.

„W Rosji też rozpoczyna Witkacy studia filozoficzne — ciągnie młody krytyk — tam bowiem przybierają na sile te zainteresowania, które potem uzna za naczelne. Tam zaczyna uprawiać systematyczną refleksję nad sztuką współczesną, olśniony galeriami Szczukina i Morozowa2, stamtąd wraca z kompletnym niemal już zarysem poglądów filozoficzno-estetycznych oraz głównymi przesłankami wizji historiozoficznej i poglądów społecznych, w których można odnaleźć wszystkie motywy całej jego późniejszej drogi twórczej. Witkacy rodzi się Witkacym właśnie w Rosji czasów rewolucji.”

Niestety nie mamy możności zrekonstruowania itinerarium Witkacego w Rosji. Sfinksowe oblicze — a raczej potrójne oblicze — koszar Pawłowskiego pułku nic nam o tym nie powie. Stoję przed tym gmachem pełen myśli zupełnie obcych wojsku, pułkom. Pawłowi I i chciałbym prześledzić, jak te historyczne ramy odbijały się na myśleniu mojego wielkiego przyjaciela. Na próżno. Nic nie wiem.

Jan Koszczyc-Witkiewicz w swojej biografii Witkacego wspomina, że był w szkole oficerskiej w Pawłowsku, a więc na śladach Dostojewskiego. Ale nie jesteśmy pewni, czy kuzynowi Witkacego nie poplątały się koszary pawłowskie z miejscowością Pawłowsk? Galerie Szczukina i Morozowa były w Moskwie i Miciński, z którym Witkacy je zwiedzał, także wojnę przebył w Moskwie. Ja poznałem Witkacego w Kijowie. Co tam robił?

Rytard pisze o ukrywaniu się Witkacego przed żołnierzami i radami robotniczymi, co odbiło się na jego stosunku do rewolucji. Istnieje wiadomość, że rady żołnierskie wybrały Witkiewicza do swojej reprezentacji. Gdzie? Oczywiście na froncie. Kontuzjowany był pod Mołodecznem. Kto i kiedy potrafi złożyć ten puzzle, bo że wreszcie da się złożyć, to pewne.

Ale jeżeli wierzyć intuicji czy wiadomościom Mencwela, sprawa przemiany Witkiewicza, o której pisze ciotka Aniela, staje się jasna: poczuł się nie tylko artystą, ale i filozofem, znalazł swoje miejsce na ziemi. Tym boleśniejszy będzie konflikt tej świadomości z całkowitym zlekceważeniem go przez społeczeństwo polskie. Witkacy doprowadzany był do samobójstwa stopniowo.

Na razie patrząc na te koszary, na ulice Petersburga, na gmachy i pałace, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że krąży tu niesamowita sylwetka naszego pisarza, który tu poczuł się artystą. Nie on jeden. W biografii Karola Szymanowskiego na ogół lekceważy się epizod petersburski. Ale ja pamiętam. Pamiętam taki wieczór w Kijowie u ciotki Józefy Szymanowskiej, gdy Karol opowiadał o swoich dopiero co skończonych dziełach: Koncercie skrzypcowymIII Symfonii (do słów Micińskiego!) i mówił o świecie artystycznym Petersburga, z którym się właśnie w tym czasie zetknął. Nie zapomnę tego entuzjazmu i tej dumy Szymanowskiego, że został tam przez społeczeństwo muzyczne Piotrogrodu doceniony.

Pamiętam także to rozczarowanie, kiedy po powrocie do kraju spotkał się z chłodem i kompletnym brakiem zainteresowania.

Stosunek Witkacego do rewolucji to jest zupełnie inny rozdział. Wymaga obszernych studiów i szczegółowego omówienia. U Mencwela sprawa ta oświetlona jest dokładnie, chociaż może nieco jednostronnie. Dopóki jednak nie będziemy znali doświadczeń rewolucyjnych autora Szewców, przynajmniej tak, jak znamy doświadczenia Szymanowskiego (on też był komisarzem ludowym), będziemy się obracać w granicach pewnych koniektur, spraw prawdopodobnych, ale nie pewnych.

Wiemy, że Witkiewicz bardzo dużo czytał w Piotrogrodzie. Pani Stulgińska w swoich pamiętnikach (maszynopis) opowiada, że w dzieciństwie bawiła się z małą Żukowską, wnuczką cioci Jałowieckiej, w mieszkaniu jej babki. Mała Żukowska przyniosła duży sznur i zaproponowała „związać wujaszka”. Małe weszły do salonu, gdzie siedział przystojny młody człowiek w mundurze oficerskim, głęboko zaczytany. Dziewczynki podkradły się na palcach i już miały zarzucić sznur na wujaszka, kiedy ten spostrzegł się, spojrzał na nie strasznym wzrokiem i wrzasnął: apage, satanas! tak, że pani Stulgińska dziś jeszcze ten głos pamięta.

Nie wiemy natomiast nic, jakie stosunki literackie miał w Petersburgu i w ogóle w Rosji Witkacy. Jakie miał kontakty. Możemy tylko suponować, odczytywać w jego dziełach ślady lektur, ślady idei rozpowszechnianych podówczas w Rosji. Jedna sprawa jest tu uderzająca. Jest to tak zwana idea „panmongolizmu”, która jest głównym tematem politycznym Pożegnania jesieni.

Idea „panmongolizmu” była jedną z aberracyj, jednym z nieprawdopodobnych zabłąkań, do których doprowadziły Włodzimierza Sołowjowa jego eschatologiczne rozmyślania. Sołowjow straszył Europę najściem wschodnich ludów, a jednocześnie twierdził, że w tym leży zbawienie Europy. Z jednej strony wierszem Zygfryd witał „męstwo” Wilhelma II i jego interwencję w Pekinie, z drugiej w wierszu Ex oriente lux przypisywał Rosji rolę „przedmurza chrześcijaństwa” przed azjatyckimi Mongołami.

„W wyobrażeniu rosyjskich symbolistów — powiada Władimir Orłow — którzy przyswoili sobie naukę Wł. Sołowjowa, idea «panmongolizmu», zachowując swą obiektywnie reakcyjną treść, w znacznym stopniu zatracała swą konkretną zawartość i ze sfery politycznej ideologii przenosiła się na plan historiozoficznych i religijno-moralnych koncepcji i mistyczno-eschatologicznych rozmyślań o przyszłych losach ludzkości.

Idea «panmongolizmu» wywarła głębokie wrażenie i na Błoku, i na Andrieju Biełym jeszcze za czasów ich młodości”.

Błok całkiem po swojemu wykładał „żółte niebezpieczeństwo”. Wszystko, co było niskie, pospolite, złe, zbrodnicze, to było dla niego chińskie, to miało w sobie żółtą krew. Jest to trucizna, skażająca soki prawdziwej kultury, trucizna fałszująca duszę ludzką. Ale tam, gdzie jest „walka namiętności” tam, gdzie jest „ogień i bojaźń”, tam „krew nie żółknie”.

Swój stosunek do teorii „panmongolizmu” Andriej Biełyj wyłożył w swojej powieści Pietierburg, zwłaszcza w pierwszej jej wersji. Powieść ukazała się w roku 1910 i przez długie lata uchodziła za ewenement literacki. Niemożliwe jest, aby Witkacy przyjechawszy do Rosji w 1914 roku nie zaznajomił się z tym dziełem. Po prostu tkwiło ono w powietrzu, zwłaszcza w stolicy, i na pewno autor Nietoty dobrze znał tę powieść i wcisnął tę książkę w ręce swego młodego przyjaciela.

Powieść, którą napisał Biełyj, miała wyraźnie kontrrewolucyjny charakter. Poza tym było to dzieło napisane niezwykle sugestywnie i na pewno musiało oddziałać na pisarstwo Witkacego. Nie mówię tu o stronie formalnej. Balladowo-wersetowe natrętne powtarzanie refrenów, które oddziałało tak wyraźnie na formę mojej początkowej prozy (Zenobia-Palmura, a zwłaszcza Wieczór u Abdona), nie znalazło w Witkiewiczu naśladowcy. Ale strona ideowa, ów „mongolizm”, którym Biełyj grozi Rosji, Europie i w ogóle całej naszej kulturze, obudził trwałe echa w twórczości Witkacego; raczej powiedzmy, że Witkacy znalazł w tym, co pisał Biełyj, potwierdzenie swoich teorii i swoich lęków.

Walka z mongolizmem, twierdzi Biełyj, jest beznadziejna, gdyż bakcyl mongolizmu przeniknął głęboko kulturę aryjską. W powieści Pietierburg nieświadomymi nosicielami mongolizmu są i wysoki urzędnik Ableuchow-ojciec, i „rewolucjonista” Ableuchow-syn, i terrorysta Dudkin (zauważmy tu witkacowski kontrast pospolitości nazwiska z tragiczną funkcją), każdy na swój sposób ucieleśnia ideę zniszczenia aryjskiego świata, ideę wszechświatowego nihilizmu.

Rewolucja traktowana jako nieunikniona katastrofą, piekielna chimera, mongolskie najście znoszące wartości naszej cywilizacji — są to idee wspólne Biełego i Witkacego.

I tak stoję przed tymi klasycystycznymi koszarami, przed którymi zdaje się nikt przede mną nie przywoływał tych myśli, nie porównywał tych nastrojów zmierzchowych i przerażających, jakie przeżycia petersburskie Witkacego — o których już nic pewnego nie będziemy wiedzieli — rzucają na tak osobliwe tło tego wspaniałego miasta.

Rzecz zrozumiała, że nie możemy przesadzać mówiąc, że to tu Witkacy został pisarzem, filozofem, artystą. Wszystkie te pierwiastki od dawna tkwiły, od urodzenia rozwijały się w tym genialnie niedorozwiniętym człowieku i ten ich rozwój, pomieszany i pogmatwany w jego wnętrzu, jak na jego obrazach, stworzył z niego to, czym był. Nie można też przeceniać tych czy innych wpływów, żmudzkiego pochodzenia, Syłgudyszek, Cejlonu, „Bronia” Malinowskiego, cioci Anieli czy Andrieja Biełego, czy nawet Petersburga i Rewolucji. Sam o tym pisze w Niemytych duszach. Ale na pewno te wszystkie elementy pomogły w wytworzeniu tego osobliwego, samorodnego i jedynego zjawiska, jakim był Stanisław Ignacy Witkiewicz.

  1. 1Część tych wież padła pastwą walk w 1944 roku — teraz już są odbudowane.
  2. 2Galeria Morozowa składała się z 13 Bonnardów, cyklu Maurice Denisa (Psyche), 5 Monetów, 4 Renoirów, 11 Gauguinów, 5 van Goghów, 17 Cezanne’ów, 8 Matisse’ów, 3 Picassów, 11 Maillolów i pojedynczych obrazów Pissara, Degasa, Vuillarda, Vlamincka, Deraina, Margueta. Szczukin posiadał rozmaite obrazy, a z większych całości 6 Renoirów, 14 Gauguinów, 8 Cezanne’ów, 37 Matisse’ów, 40 Picassów (błękitny okres).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz