Bez
filozofii możemy zapomnieć o realnym człowieczeństwie.
Wiedza przyrodnicza zrównuje człowieka ze światem roślin i zwierząt. Spłaszcza
w ten sposób człowieka do wymiaru cielesnego. Człowiek potraktowany cieleśnie
staje się cząstką przyrody. Dlatego uważa się, że podlega on prawom
przyrodniczym, czyli że jego istnieniem rządzi ślepy przypadek. To oznacza, że
człowiek pojawił się na świecie przez przypadek, gdy małpa się pomyliła i
zeszłą z drzewa. Ale dlaczego ta pomylona małpa wędrowała po świecie przez
kilkadziesiąt tysięcy lat, aby stać się człowiekiem (homo sapiens), to doprawdy
jest niezrozumiałe. Bo przecież człowiek podbił całą przyrodę w jakieś 10
tysięcy lat. A co więcej, przez ten czas zdołał już zniszczyć, czyli
zabetonować, całkiem sporą przestrzeń na ziemi. Czy ewolucja była na tyle
głupia, żeby wytworzyć swojego mściciela i niszczyciela? Jeśli jednak
odpowiemy, że to człowiek okazał się na tyle głupi, żeby zniszczyć swój świat
(własne środowisko naturalne), to będzie znaczyło, że on działa wbrew ewolucji.
Człowiek okazał się bardzo niegrzecznym dzieckiem ewolucji.
Tak naprawdę rzeczywistości
człowieka nie da się w żaden sposób wpisać w cykl ewolucyjny. Wszystkie takie
zabiegi są z góry skazane na niepowodzenie. Skąd zatem wziął się człowiek? Może
spadł z nieba? Może podrzucili go jacyś kosmici (kosmaci kosmici z Planety
Małp). A może to sprawka złośliwego Demona, który się przyśnił Kartezjuszowi?
To może być bliższe prawdy. Człowiek – ten niegrzeczny łobuz ma w sobie coś
demonicznego. Ale zarazem ma w sobie coś boskiego. A więc Bóg stworzył
człowieka? Poeta nam wyśpiewał, że to Bóg do spółki z Diabłem maczali w tym
palce. Cóż więc należy z tym problemem zrobić? Wielce szacowna nauka leży w tym
zakresie i kwiczy. Ludzie stale pytają lub po prostu w coś wierzą. Życie ludzkie
toczy się dalej. I tak naprawdę nie wiadomo, co ze sobą zrobić. To przykre, ale
prawdziwe.
Dlaczego człowiek przestał
już marzyć o poznaniu prawdy o sobie? Człowiek zajął się działaniem. Zajął się
własną pracą, bo coś mu z tego wychodzi. Raz lepiej, a raz gorzej, ale zawsze
postępuje naprzód przed siebie. Okazuje się, że można żyć bez poznania i
rozumienia siebie. No nie! Żyć może nie, lecz można zupełnie sprawnie
funkcjonować. Człowiek zanurzył się dzisiaj w funkcjonalizmie i całkiem dobrze
funkcjonuje sobie we własnym świecie. Funkcjonuje i funkcjonuje, nawet jeśli
nie wie, kim jest. Przecież zinstytucjonalizowane społeczeństwo zawsze
przyczepi mu jakąś łatkę lub gwiazdkę.
I tak człowiek wędruje sobie
przez świat nie wiedząc nawet kim jest. Człowiek boi się nawet o to zapytać,
gdyż zaraz okrzykną go zdrajcą i oszołomem. Dlatego wystarczy mu, że ma swoją
funkcję w tym globalnym układzie. Ale co mam zrobić, jeśli nie funkcjonuję w
tym układzie? Co zrobić, gdy jestem pozbawiony wszelkich funkcji? Jestem zupełnie
bezużyteczny, bo naprawdę chcę być tylko człowiekiem. Lecz wszystko i wszyscy
dokoła wołają, że nie ma realnego człowieka. Jest tylko jakaś funkcja!
Wszechwładna Funkcja! Dlatego człowiek musi mieć funkcję. Jeśli chcesz być kimś
bezinteresownym, jeśli chcesz być osobą, to przestajesz być użyteczny i
przestajesz funkcjonować w zinstytucjonalizowanym świecie. Nowoczesne
społeczeństwo zostało zinstytucjonalizowane do tego stopnia, że liczy się tylko
twoja funkcjonalność w jakiejś instytucji. Może ciebie wcale nie być, ale musi
być jakaś funkcja. Bez funkcji ani rusz!
Człowiek przestał już być
człowiekiem, a stał się funkcjonariuszem publicznym. Gdy idę ulicą, widzę
dookoła samych funkcjonariuszy. Tylko czasami przemknie jeszcze gdzieś
człowiek. Zatrzyma się pod śmietnikiem, żeby się pożywić i wędruje dalej przed
siebie ze swoim prawdziwym człowieczeństwem. Taki całkiem bezużyteczny i
bezinteresowny. Ale jak najbardziej prawdziwy w swoim człowieczeństwie. Jak
pisał poeta – człowiek szukający
człowieka – żebrak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz