Czy można nazwać człowieka istotą
społeczną? Taką tezę, że człowiek jest istotą społeczną, postawiła nowa nauka,
czyli socjologia. Dawniej w starożytnej Grecji ten problem posiadał nieco inne
sformułowanie. Głoszono tezę, że człowiek jest zwierzęciem politycznym.
Wydawało się bowiem, że polis jako
społeczność polityczna jest czymś najlepszym dla człowieka. Ateńska polis miała być przykładem osiągnięcia
przez człowieka pełnej doskonałości. Podobny duch polityczny panował także w
Rzymskim urbs (SPQR).
Starożytna społeczność miasta (polis – urbs – civitas) była oparta na
prawie ustanowionym przez dawnych władców lub mędrców. Ustrój polityczny był
wiec związany z pojawieniem się prawa. Tak to pojmowali starożytni filozofowie.
W czasach nowożytnych główną rolę
polityczną odgrywało już państwo (civitas).
Dlatego zaczęto pytać o początki państwa. Wyłoniła się stąd teoria umowy
społecznej jako dawniej niepisanej zgody na tworzenie i funkcjonowanie państwa.
Ludzie zamieszkujący jakiś teren mieli się stać poddanymi, ponieważ wyrażali
zgodę na panowanie jakiegoś władcy, który ze swej strony zobowiązywał się do
ochrony swoich poddanych przed wrogimi podbojami. Ale wydaje się, że ta
koncepcja umowy społecznej była raczej przygotowaniem do wprowadzenia nowego
ustroju (przeciwnego rządom króla), który miał być ustrojem konstytucyjnym, a
więc ustrojem opartym na umowie społecznej zwanej Konstytucją (Ustawą
Zasadniczą), która obecnie miała otrzymać postać spisanego dokumentu prawnego.
Konstytucja stała się zatem początkiem demokratycznego państwa.
Trzeba jednak zapytać, czy te
propozycje i teorie dowodzą, że człowiek jest istotą społeczną? Otóż wydaje
się, że nie, chociaż pokazują nieustanną dążność człowieka do poszukiwania
najlepszego ustroju politycznego oraz najlepszego porządku prawnego. To dotyczy
tylko polityków, ale przecież przeciętny człowiek nie jest ani prawnikiem, ani
politykiem. Może więc człowiek wcale nie potrzebuje systemu politycznego?
Otóż człowiek jest przede
wszystkim osobą i jako osoba został powołany do życia wspólnego, czyli
wspólnotowego. Takie powołanie większość ludzi (może 90%) realizuje w życiu
rodzinnym. Rodzina jest zatem pierwszym i naturalnym miejscem uspołecznienia
człowieka. Człowiek jako dziecko jest najpierw osobą rodzinną. Tego powołania nie
wolno pomijać ani negować. Jeżeli bowiem zanegujemy ten stan, to będziemy
zmuszeni pojmować człowieka jako jakąś istotę egoistyczną, kierującą się
wyłącznie własnym interesem i własną korzyścią. A to już prowadzi nas do
wniosku, że państwo jako zorganizowane społeczeństwo musi represjonować swoich
obywateli i zmuszać ich do pracy na rzecz interesu wspólnego. Takie stanowisko
zaprezentował Hobbes.
Jeżeli człowiek odnajduje swoje
powołanie w życiu rodzinnym, czyli we wspólnocie osobowej, która jest dla niego
zarazem pierwszym środowiskiem społecznym, to świadczy o tym, że jest zdolny
pracować dla dobra wspólnego całej rodziny. To oczywiście nie dzieje się tak
łatwo, jak byśmy chcieli, ponieważ na przeszkodzie staje sama duchowo-cielesna
natura człowieka. Jesteśmy bowiem osobami, lecz działamy w sposób duchowy i
cielesny, czyli działamy poprzez naszą duszę i nasze ciało. Niemniej aktywność
osobowa (wsparta Bożą łaską) posiada moc pokonywania różnych przeszkód i
trudności. To wyjaśnia nam jednocześnie sakramentalny charakter związku
małżeńskiego wspartego na łasce. Zatem do życia rodzinnego potrzebna jest nam
łaska sakramentalna.
Oczywiście łatwo zauważyć, że
życie polityczne nie posiada takiego wzmocnienia ze strony łaski. Chociaż
dawniej Kościół Katolicki namaszczał królów i cesarzy. Na przykład król Polski
Bolesław Chrobry otrzymał koronę od Papieża. Było to jednoznaczne potwierdzenie
zasady, że władza pochodzi od Boga. Kościół rościł sobie prawo zatwierdzania
władzy państwowej. Pamiętamy spór o inwestyturę w XI wieku. Ale Reformacja
wywróciła wszystko do góry nogami. Władcy niemieccy ogłosili bowiem przeciwną
zasadę: – cuius regio eius religio.
Odtąd władza państwowa miała określać religijność poddanych. Wywołało to spore
zamieszanie, czyli wojny religijne. Oznaczało to, że zerwano w ten sposób
całkowicie związki pomiędzy władzą a łaską przekazywaną przez Kościół. Państwo
podążało już wyraźnie do ogłoszenia świeckości. Dopełnieniem tego procesu stała
się Rewolucja we Francji oraz Rewolucja w Rosji.
Gdzie zatem należało poszukiwać
legitymizacji władzy? Odwoływano się do woli i głosu ludu. Tak miało powstać
państwo demokratyczne albo demokracja ludowa w państwach komunistycznych. Marzono
jeszcze, że wola ludu ma oznaczać głos Boga (sic!), ale to szybko przebrzmiało.
Oczywiście od razu znaleźli się różni interpretatorzy woli ludu (czyli politycy
różnych partii). Następnie zaczęto zręcznie manipulować poglądami ludzi
(obywateli), gdy narodziła się tzw. czwarta władza (media). Serwisy
informacyjne przestały informować, zaczęły zaś indoktrynować obywateli. Dlatego
dzisiaj demokracja stała się najbardziej zmanipulowanym ustrojem politycznym.
Czy można się jakoś przed tym
bronić? Otóż starożytna filozofia zamierzała stworzyć pewne ramy etyczne, które
miałyby zapewnić właściwe funkcjonowanie społeczności państwowej. Były to
cztery cnoty kardynalne niezbędne dla uczciwego działania na forum publicznym
(czyli w społeczeństwie, jak byśmy dziś powiedzieli). Cnoty te jako trwałe
dyspozycje zostały przypisane przez Arystotelesa poszczególnym władzom duszy
człowieka. Uznano, że powinien się nimi kierować każdy obywatel danej
społeczności – miasta lub państwa.
Zatem ludzie powinni wytrwale
ćwiczyć się w tych sprawnościach do właściwego działania. To niestety okazało
się niezwykle trudne, zaś sławę i zaszczyty zdobywali również ludzie pozbawieni
tych zasad etycznych. To podważało możliwość prawego postępowania obywateli.
Dlatego w czasach nowożytnych stwierdzono wyraźnie, że człowiek z natury nie jest
wcale dobry, lecz zachowuje się jak samolubny egoista. Uważano więc, że
egoistyczną naturę człowieka należy zwalczać przy pomocy rygorów prawnych. W
ten sposób powstał groźny proceder, gdyż to politycy lub ci, którzy uważali się
za posiadających wiedzę (np. rewolucjoniści i ideolodzy), zaczęli określać
postępowanie zwykłych ludzi, przypisując sobie wiedzę o tym, jak ma żyć i
postępować każdy człowiek. To doprowadziło rządzących do politycznego
szaleństwa i zgubnych ideologii XX wieku.
A przecież zwykły człowiek żyje
na ogół w sposób moralny. Na pewno nie jest politycznym doktrynerem lub
ideologiem. Stara się na co dzień żyć uczciwie, aby osiągnąć swoje duchowe lub
materialne szczęście. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego mamy taki szalony rozziew
pomiędzy dzisiejszą polityka a moralnością ludzi? Skąd zatem ludzie czerpią
siłę do uczciwego życia, bo na pewno nie z powodu narzucanej im ideologii
politycznej lub politycznej poprawności?
Otóż siła moralna ludzi,
właściwie każdego pojedynczego człowieka, płynie z ich osobowej podmiotowości.
Osoba ludzka jest podmiotem istnienia i działania, jak pisał Wojtyła. Ta
podmiotowość istnienia stoi ponad naszą naturą i to ona ukształtowała naszą
duchowość. Dlatego władze duchowe (czyli umysł, wola i uczuciowość) swoje
zasady działania muszą czerpać z osobowego podmiotu. Dzieje się to dzięki
aktywizacji własności osobowych prawdy, dobra i piękna zawartych w podmiocie
istnienia. Taka aktywizacja poprzez nawiązanie relacji osobowych sprawia, że
własności te wysyłają do władz duchowych swoje akty kontemplacji, sumienia i
upodobania. Możemy to nazwać doświadczeniem wewnętrznym lub duchowym.
Przyjmując akty osobowe władze duszy zdobywają dzięki temu własne zasady
działania. Umysł zyskuje słowo prawdy, co pozwala mu ujmować osobową realność
innego człowieka. Wola zdobywa czyn dobra, co staje się zasadą chcenia dobra i
usprawnia ją w dążeniu do osobowego dobra drugiego człowieka. Dalej uczuciowość
otrzymuje przeżycie piękna, co pozwala jej oderwać się od doznań cielesnych i
przeżywać piękno osobowego życia człowieka. Wszystkie te usprawnienia stają się
fundamentem życia moralnego człowieka, gdyż umocnione w działaniu władze
duchowe zaczynają budować charakter moralny tworząc sprawności duchowe, czyli
osobowe cnoty moralne – wiary, miłości i nadziei. Dlatego te osobowe cnoty
nadają naszej duchowości właściwy kierunek działania i tworzą osobowość
moralną.
A to wszystko dokonuje się w
realnej wspólnocie osobowej, czyli na gruncie rodziny. Prawdziwej moralności
nie nauczymy się nigdzie indziej, ani w szkole, ani z książek, filmów czy
internetu. Dzieci mogą czerpać tę osobową moc potrzebną do rozwoju moralnego
tylko z relacji osobowych nawiązywanych z rodzicami – kochającymi rodzicami.
Takiego doświadczenia osobowego nie znajdziemy w żadnych instytucjach
państwowych lub społecznych. Instytucje są bowiem tworami prawnymi a nie
osobowymi wspólnotami. Nawet krąg przyjaciół nie będzie powiązany relacjami
osobowymi, bo jest to na ogół grupa związana wspólnymi zainteresowaniami i
działaniami. Rzeczywistą wspólnotą jest przede wszystkim rodzina oraz Kościół
jako wspólnota związana z Osobą Chrystusa.
Albo człowiek zdobędzie moralną
uczciwość w domu rodzinnym, albo nie osiągnie jej nigdy, gdyż będzie się
kierował swoim myśleniem i swoją wolnością, co nieuchronnie zepchnie go ku
egoizmowi. Na takich podstawach jest budowana dzisiejsza polityka. Żeby to
zmienić, trzeba uznać, że ludzka moralność jako podstawa społecznej uczciwości
i sprawiedliwości, musi być poparta religijnością, a co za tym idzie również łaską
Bożą. Dlatego poważnym nieporozumieniem jest postulowanie świeckości państwa i
życia społecznego. Świeckie państwo demokratyczne będzie narażone na wszelkie
zagrożenia i niebezpieczeństwa polityczne, których doświadczamy na co dzień
(brak poszanowania człowieka, wykluczenie społeczne, uzależnienie obywateli od
pomysłów ideologicznych, korupcja, konflikty i wybuchy społeczne,
niezadowolenie obywateli i arogancja władzy, itp., itd.).
Nasze ustalenia pokazują, że człowiek jest najpierw osobą rodzinną i moralna, a dopiero na końcu staje się istotą społeczną.
Nasze ustalenia pokazują, że człowiek jest najpierw osobą rodzinną i moralna, a dopiero na końcu staje się istotą społeczną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz