Jeśli chcemy zbudować swoje życie, musimy zacząć od fundamentów. Filozofia zawsze była fundamentem dla ludzkiego życia. Niech tak pozostanie.
20.12.2016
Pan R. idzie na wojnę
Pan R. wybrał się na wojnę. Chciał walczyć z
całym złem tego świata.
Po drodze
spotkał Reklamę. Obejrzał się na Reklamę, a ona uśmiechnęła się do niego i
rzekła: - Zobacz, jaka jestem piękna.
– Ja nie
potrzebuję reklamy, bo idę na wojnę.
– O nie! –
odrzekła Reklama – Każdy potrzebuje choćby odrobinę reklamy. – I zaśpiewała w
takt marsza: Ja idę, ja idę, ja idę na wojnę! Musisz mieć marsz bojowy. A co to
za wojna? Może wojna cenowa?
– Nie, to
prawdziwa wojna ze złem!
– Ale to się
nie sprzeda! Nie warto tego nawet reklamować. Wymyśl sobie coś
atrakcyjniejszego. Może wojna z konkurencją, która niszczy zwykłego konsumenta.
Może też być wojna politycznych gangów. Ale nie wojna ze złem. Kto dzisiaj
widział zło? Nawet dzieci straszy się dzisiaj coca-colą i hamburgerami, bo to
jest najlepsze na świecie.
– Ja chcę
walczyć ze złem, ja muszę walczyć ze złem, bo ja jestem waleczny Pan R.
– To walcz
sobie beze mnie. Ja wolę się sprzedawać w TV.
Pan R.
powędrował dalej, rozpytując gdzie toczy się wojna ze złem. Niestety nikt nie
umiał mu wskazać drogi. Szedł już trochę zniechęcony, gdy zobaczył przed sobą
jakiś blask. Na jego drodze stała Prawda.
– Dokąd tak
spieszysz? – zapytała Prawda.
– Idę na
wojnę ze złem – odparł Pan R.
– To nie ma
sensu – stwierdziła Prawda – ponieważ walcząc ze złem musisz stanąć po jego
stronie, czyli porzucić dobro. Przecież miałeś zło dobrem zwyciężać.
– Ale dobro
nie nadaje się do walki.
– Ty masz
pokonać zło a nie walczyć. Jeśli chcesz walczyć, to już wybrałeś zło.
– Jak można
pokonać kogoś bez walki?
– Musisz
unikać zła i czynić dobro.
– Czynię
dobro i nic z tego nie wynika, gdyż zło panoszy się dalej.
– To może
potrzeba więcej dobra. Musisz zachęcić innych, żeby razem z Tobą czynili dobro.
– Ale oni
wolą zło, bo tak im wygodnie.
– To zacznij
walczyć o dobro. Wtedy znajdziesz się po stronie dobra.
– Podobno
dobro obroni się samo. Nie trzeba mu pomagać.
– Nie musisz
pomagać dobru, lecz sobie. To znaczy, że musisz pomagać sobie i innym w byciu
dobrym.
– Acha!
Czyli gdy będę dobrym, pokonam zło!
– Właśnie o
to chodzi.
– Ale jak tu
być dobrym, gdy wszystko dookoła jest złe?
– Musisz
odkryć dobro, które jest w Tobie.
– To gdzie
we mnie jest dobro?
– Musisz
sięgnąć głęboko, aż na samo dno, czyli sięgnąć aż do samego istnienia.
– Tak daleko
to ja nie sięgam.
– A co mówił
Poeta: – Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga!
– Skoro był
poetą, to łatwo mu było gadać. Ale co tu robić? Jak żyć?
– Czyń dobro
– tak woła twoje sumienie, czyli twoje własne dobro.
– Moje
sumienie przestało już się odzywać.
– Bo
chciałeś być od niego mądrzejszy.
– A Ty nie
chciałabyś być choć trochę mądrzejsza?
– Moja
mądrość jest niezmienna, tak jak twoja głupota. Idź sobie na tę swoją
beznadziejną wojnę!
Pan R.
ruszył dalej przed siebie. Wędrował przez wsie i miasta, aż trafił na wiec wyborczy,
gdzie spotkał Polityka.
– Panie
Polityku, chcę wyruszyć na wojnę.
– Zaraz
zobaczę, co się da w tej sprawie zrobić – odchodzi na bok i telefonuje – No
mogą pana wysłać do Syrii lub Etiopii. Tam toczą się walki. Ale trzeba mieć
przeszkolenie wojskowe. Ma pan książeczkę wojskową?
– Ale ja
zamierzałem walczyć ze złem.
– Z tym to
może być problem, bo teraz na wojnie nie wiadomo, o co tak naprawdę się biją.
Nawet my Politycy nie potrafimy się w tym wszystkim połapać. Chyba trzeba
zapytać handlarzy bronią, ale ich to guzik obchodzi.
– To co mam
robić?
– Z tym złem
to niech pan da sobie spokój. Zło jest wszędzie, więc władza ma do wyboru tylko
mniejsze lub większe zło. Radzę zająć się organizacją lub fundacją, która
będzie pokazywała mniejsze zło w różnych sytuacjach.
– Ale ja
chciałem pokonać całe zło, a nie jakąś jego cząstkę.
– Proszę
pana, taka postawa jest społecznie (czyli politycznie) szkodliwa, gdyż zachęca
ludzi do walki ze złem. Zło trzeba oswoić i polubić, bo wtedy lepiej się żyje.
Pan R.
zdenerwował się na Polityka i nawet nazwał go „świnią”, co wywołało ogóle
poruszenie. Dlatego musiał się szybko ewakuować, żeby nie zatrzymała go policja
(tajna policja polityczna).
Pan R.
powędrował dalej. Pytał napotkanych ludzi, czy gdzieś w pobliżu nie czai się
samo zło. Ale jedni pokazywali na lewo, a drudzy na prawo, nikt nie umiał
wskazać samego straszliwego zła. Słyszał wszędzie narzekania, że zło panoszy
się wszędzie, lecz gdy pytał o fakty, to ludzie pokazywali tylko na siebie
nawzajem. Dlatego Pan R. postanowił zapytać o zło znanego Teologa.
– Jak to
jest naprawdę z tym złem? Czy jest, czy go nie ma? Bo muszę wiedzieć z czym mam
walczyć.
Teolog
odpowiedział: – Z tym złem sprawa nie wygląda całkiem jasno. Czasami pojawia
się realnie, a czasami zdaje się nieuchwytne. Ludzie kłamią i oszukują,
zdradzają się nawzajem i mordują, jednak wszyscy dostrzegamy w tym jedynie
jakieś tragiczne fakty. Czy za tymi występkami kryje się samo zło? Do końca nie
wiadomo.
Przecież
człowiek został stworzony przez Boga. Nie mógł więc być zły, gdyż posiadał
dobro pochodzące od Stwórcy. Jak to się stało, że stracił swoje dobro i popadł
w zło? Wydaje się, że gdzieś musiało siedzieć i czyhać całe to zło. Jeśli nie w
człowieku, to gdzie? Trudno to sobie wyobrazić.
– To może
tego zła wcale nie było? – zapytał Pan R.
– To
dlaczego człowiek stałby się zły?
– Może wcale
nie stał się zły, tylko nie umie używać swojego dobra.
– Ale jak
można nie używać dobra, które się posiada?
– Przecież
jeśli mam wiedzę, to mogę jej używać lub nie – odparł Pan R.
– Skoro
posiadasz dobro, to jesteś dobry, a jeśli jesteś dobry, to będziesz działał na
podstawie dobra a nie zła.
– To
naprawdę zadziwiające, że człowiek jest dobry, a działa źle. Czy nie znaczy to,
że to dobro, które posiadamy, jakoś nie działa. Powstaje więc pytanie, co tak
naprawdę działa w człowieku? Chyba jakieś zło? Ale z tego wynika, że te nasze
działania nie pochodzą stamtąd, kim jesteśmy. One raczej przesłaniają i maskują
to, kim jesteśmy. Kto zatem działa, czy ja sam, czy może nie ja lecz ktoś inny?
– Wydaje
się, że ktoś się nam wmieszał w paradę. I to ktoś naprawdę Zły.
– Zły Demon?
Albo jakiś zły bożek? Muszę wiedzieć z kim mam walczyć.
– Chyba
najpierw powinieneś powalczyć sam ze sobą. Musisz zwalczyć swoje złe postępki i
odnaleźć w sobie to dobro, które pochodzi od Boga.
– Czyli
powinienem walczyć ze swoimi uzależnieniami od złego.
– To wydaje
się być właściwa droga. Dlatego teologia postuluje drogę ascezy. Musisz
oczyścić się z wszelkich złych myśli i uczynków. Najlepiej udaj się na
pustynię.
– Ale jak
rozpoznam to, co złe?
– Musisz
słuchać głosu Boga. Posłuchaj Jego Przykazań.
– Czy to
wystarczy do zbawienia?
– Do
zbawienia potrzebna jest koniecznie łaska Boża, czyli realna pomoc Boga, a tę
możesz zdobyć w Jego Kościele.
– A więc
żeby pokonać zło muszę się udać do Boga po pomoc, czyli odpowiednie uzbrojenie.
– Właśnie
tak.
Pan R.
podziękował Teologowi za udzielone rady. Pomyślał jednak – co to za walka z
samym sobą? Przecież nie ma sensu walczyć ze sobą, żeby pokonać samego siebie.
Mi potrzebny jest konkretny wróg i nieprzyjaciel, którego trzeba będzie pokonać
w walce. Muszę jednak znaleźć swojego wroga.
Pan R.
wyruszył więc na poszukiwanie wroga. Ludzie powiedzieli mu, że na pustkowiu w
górach mieszka Smok. On jest naprawdę zły. Pan R. udał się na spotkanie ze
Smokiem.
Nigdy nie
widział prawdziwego Smoka, dlatego nie był przekonany, czy go rozpozna.
Opowieści, które krążyły wśród ludu były sprzeczne i fantastyczne. Szedł więc
ostrożnie, gdy zobaczył przed sobą postać jakiegoś wieśniaka. Przestraszył się
nie na żarty. Wieśniak podszedł do niego i rzekł:
– Pewnie
szukasz Pustelnika.
–
Przyszedłem, żeby walczyć ze złem. Mówili mi, że tutaj mieszka straszny Smok.
– To
wierutne bajki. Ale ze złem jeszcze się nawalczysz. Zaprowadzę Cię do
Pustelnika.
Pustelnik
siedział na skale w pozycji „kwiatu lotosu”. Był pogrążony w zadumie lub we
śnie.
– Witaj
wędrowcze, czekałem na Ciebie – rzekł nie otwierając oczu.
– Witaj.
Skąd mogłeś wiedzieć, że tu przyjdę?
– Znam myśli
moich wrogów i przyjaciół, i wiem, co zamierzają.
– Moim
wrogiem nie jest człowiek. Ja chcę walczyć ze złem!
– A cóż to
jest zło?
– Ja jeszcze
nie wiem. Chodzę i biegam w poszukiwaniu zła.
– To jak
chcesz znaleźć coś, czego nie znasz?
– Właśnie
dlatego chodzę i pytam, gdzie czai się zło.
– I nie
boisz się spotkać z prawdziwym złem?
– Jestem
zdeterminowany, nawet przerażające zło nie powstrzyma mnie od walki.
– Czyżbyś
był Wielki Rycerzem?
– Jeszcze
nie jestem, ale wkrótce się stanę.
– Ja żyję
tutaj na pustkowiu – rzekł Pustelnik – Żyję poza dobrem i złem. Jestem samym
Życiem. Jestem wolą i mocą Życia. Moje życie nie potrzebuje ani dobra, ani zła.
Ono trwa nieprzerwanie od samego początku. Widziałem wzloty i upadki Przyrody,
widziałem wszystkie przemiany Ewolucji.
Jednak nie
dostrzegłem nigdzie tego twojego Zła. Samego czystego Zła. Czy naprawdę warto
podejmować walkę z czymś, czego nie ma?
– Jeżeli zła
nie ma, to trzeba je wymyślić. Musi istnieć jakieś totalne Zło, żeby ludzie
uwierzyli, że nie są najgorsi na tym świecie. Nie można żyć z piętnem zła jak
Kain. To jest nie do zniesienia. Dlatego ludzie stale będą podejmować walkę ze
złem. Dlatego właśnie chcę walczyć!
– To wymyśl
sobie to zło. Poczytaj trochę literatury – oni najlepiej opisują twoje zło.
Wtedy zaczniesz nieustannie myśleć o złu. Zło rodzi się z myślenia o nim.
– Ja nie
mogę stale myśleć, bo mnie to męczy. Gdybym tak stale myślał, wtedy bym
zwariował.
– Trzeba
zwariować, żeby móc walczyć ze złem. Każda walka i każda wojna jest wariactwem.
Jeszcze tego nie wiedziałeś?
Pan R.
poczuł, że ogarnia go szaleństwo. Trzeba będzie się przespać – pomyślał. Gdy
się obudził, zobaczył przed sobą Smoka. Widział Smoka i nie wiedział, czy widzi
go naprawdę, czy tylko go sobie wymyślił. Przyglądali się sobie przez dłuższą
chwilę.
Pan R.
zaczął się zastanawiać, jak sprawdzić, czy na pewno widzi realnego Smoka. –
Jakby tu wyjaśnić prawdziwość Smoka? Czy ja go widzę, czy tylko sobie
wyobrażam? – W końcu zapytał: – Czy Ty naprawdę jesteś Smokiem?
– Chyba
chciałeś zapytać, czy naprawdę istnieję? – odrzekł Smok.
– No dobra,
istniejesz czy nie?
– Tego nie
mogę potwierdzić, bo sam nie wiem, czy istnieję. Ale myślę, że istnieję.
– Do diabła!
Ten też zaczyna od myślenia. Istniejesz czy nie, Ty wstrętny potworze!
– A czy to
takie ważne? Najważniejsze, że dla Ciebie jestem uosobieniem zła.
– Dla mnie
jesteś tylko przerośniętą jaszczurką!
– Przyznaj,
że tak wyobrażałeś sobie całe zło.
– Ja nic
sobie nie wyobrażałem. Ja wiedziałem, że spotkam samo zło.
– Ale
przecież nie wiesz, czy ja jestem złem, czy nie.
– Przestań,
bo zwariuję. Już niczego nie wiem. – Pan R. złapał się za głowę.
Czuł, że
bije się ze swoimi myślami. Tak skończyła się jego walka ze złem.
8.12.2016
Moje uwagi dotyczące lektur (R. May)
Człowiek współczesny wyzbył się
zupełnie charakteru moralnego. W ten sposób utracił swoją duchową realność.
Zamienił realność na możliwości myślenia. Jak do tego doszło?
Nietzsche w swojej krytyce
burżuazyjnej mentalności postulował osiągnięcie „mocy woli”. Doświadczenia dwudziestowiecznej ideologii panowania nad
światem przestraszyły wszystkich. Dlatego zrezygnowano z koncepcji silnej woli
sądząc, że w życiu społecznym prowadzi to do nadużyć. Nie potrafiono spojrzeć
na tę sprawę z szerszej perspektywy filozoficznej.
Psychologia
odrzuciła zupełnie metafizykę duszy (dawną psychologia
rationalis). Doprowadziło to do powstania koncepcji duchowego kotła
(takiego tygla duszy), w którym buzuje wszystko na raz. Zostało to podłączone
do teorii świadomości (cogito), która
wszystkie czynności duchowe sprowadzała do cogitationes.
Duchowe jest to, o czym mogę pomyśleć. Dlatego wszystko, co dzieje się w
człowieku, zostało sprowadzone do myślenia.
W ten sposób
wola ze swoją aktywnością stała się niepotrzebna. Odrzucono cały porządek
wolitywny. Wolą miało rządzić myślenie, tak jak chciał dawniej Kant. Otóż
człowiekowi do działania potrzebna jest wola i to silna wola. Siła woli stanowi
bowiem źródło naszej aktywności. Skąd się bierze siła woli? Musimy sobie zdawać
sprawę, że tej siły woli nie da się wymyślić, jak chciał Nietzsche. Siła woli
bierze się z aktywności dobra. Należy więc stwierdzić, że wolę aktywizuje
realne dobro, a nie żadne myślenie. Osobowe dobro pod wpływem relacji osobowych
zostaje pobudzone do wysłania do woli aktów sumienia. Stąd w woli uaktywnionej
przez akt sumienia pojawia się czyn dobra. Dalsze akty sumienia wywołują w woli
kolejne czyny dobra. Te czyny dobra stają się początkiem miłości. Dlatego już w
scholastyce przyjmowano, że siłą woli jest miłość. I tak powinno pozostać na
zawsze.
Natomiast
psychologia zwróciła się w stronę motywacji, jaką naszemu działaniu ma nadawać
myślenie, pozbawiając się zupełnie koniecznej aktywności woli. W ten sposób
pozbyto się całkowicie roli sumienia, a co za tym idzie również całej
moralności. Od tej pory moralność ma nam zastępować teoria wartości, czyli
aksjologia. Otóż wartość jest wynikiem naszego myślenia o czymś, bo to
porównawcze myślenie nadaje wartość różnym rzeczom lub działaniom przedkładając
jedne nad drugie. Psychologiczna teoria motywacji polega na stworzeniu sobie
akceptowalnych wartości, co ma sprawiać, że nasze działanie i życie stają się
wartościowe. Ostatecznie przyjmuje się, że dzięki temu sam człowiek staje się
wartościowy.
Autor (R.May,
Miłość i wola, 2016) pisze: „Psychoanaliza, odsłaniając i ujawniając ukryte
dotąd przed nami motywy i pragnienia, rozszerzając świadomość, może przygotować
pacjenta do analizy swych wartości, a tym samym pomóc mu się zmienić. Ale nigdy
sama nie będzie w stanie zaproponować wartości, które mogłyby zmienić życie
człowieka” (s.52).
***
Rozważając
wzajemne relacje pomiędzy seksem a erosem, May chce pokazać, że seks musi być
wspierany przez miłość (przez erosa). Cytuje Freuda: „W teorii
psychoanalitycznej przyjmujemy zdecydowanie, że przebieg procesów psychicznych
regulowany jest automatycznie przez zasadę przyjemności” (s.94). Freud
wprowadził koncepcję erosa dopiero wówczas, gdy dostrzegł, że instynkty
seksualne funkcjonujące wedle zasady przyjemności prowadzą do samounicestwienia
(s.98). A wcześniej: Eros /…/ zwalcza zasadę przyjemności z jej redukcją
napięcia i umożliwia człowiekowi tworzenie kultury. „Eros jest czynny od
początku życia jako >>instynkt życia<< i znajduje się w opozycji do
>>instynktu śmierci<<”. Egzystencja ludzka jest teraz walką dwóch
gigantów, Erosa i Tanatosa (s.95). Eros wkracza jako przeciwieństwo Tanatosa,
instynktu śmierci. Walczy o życie z siłami śmierci. Eros „jednoczy i wiąże,
buduje i scala, rozbudza w nas napięcie” (s.95). Eros jest par excellence
czynnikiem wiążącym. Jest mostem między byciem a stawaniem się, łączy fakt i
wartość. [Ja powiedziałbym, że łączy realność z wartością.] Eros jest
pierwotną, twórczą siłą Hezjoda przeobrażoną we władzę, która jest zarówno
wewnątrz, jak i na zewnątrz człowieka (s.87). Eros jest pchnięciem w kierunku
unii z tym, do czego przynależymy. /…/ Eros w człowieku jest tęsknotą, która
prowadzi do poświęceń, szukania arete,
wzorów szlachetnego i dobrego życia (s.81).
Gdy Autor
zestawia erosa z seksem, pisze: Seks jest narkotykiem, który ukrywa przed naszą
świadomością niepokoje erosa (s.71). Eros jest siłą, która nas przyciąga.
Istotą erosa jest to, że nas ciągnie ku czemuś, co jest przed nami, seks
natomiast tylko nas popycha (s.81). Seks jest potrzebą, eros jest pragnieniem i
właśnie ta domieszka pragnienia komplikuje miłość (s.81). Celem stosunku
płciowego jest rzeczywiście osiągnięcie orgazmu. Ale celem erosa jest nie tylko
orgazm; eros poszukuje jedni z inną osobą w rozkoszy i namiętności (s.81-82).
To eros w psychoterapii pcha ludzi ku wyzdrowieniu (s.83). Przytacza też zdanie
Sokratesa: „do osiągnięcia celu /…/ nikt lepiej niż Eros naturze ludzkiej pomóc
nie potrafi” (s.89).
***
Możemy
powiedzieć, że May z pewnością słusznie odwołuje się do kwestii uwzględnienia w
psychologii ludzkiej miłości, ale należy dodać, że nie zdołał wykorzystać
pełnego dorobku filozoficznego w tej dziedzinie. Grecki Eros obejmuje bowiem
zbyt szerokie spektrum ludzkiego pożądania i pożądliwości, czyli to wszystko,
co potocznie określamy mianem „serca” przeciwstawianego rozumowi. Stąd
wypowiedzi Autora obejmują zarówno przejawy miłości wolitywnej jako wyposażenia
woli, jak i przejawy miłości pożądliwej stanowiące doznania naszej
uczuciowości.
Otóż tradycja
filozofii klasycznej radykalnie odróżnia wolę jako zdolność chcenia od
uczuciowości, która jest zdolnością przeżywania różnych stanów emocjonalnych
(uczuć lub namiętności). Dlatego miłość jako chcenie i czyn dobra jest czymś
zupełnie różnym od uczuciowej fascynacji życiem i gwałtownego pragnienia
sięgania do źródeł życia. Nasza uczuciowość jest nastawiona na przeżywanie
życia. Toteż przy odwoływaniu się do konieczności uwzględnienia w
psychoanalizie kwestii miłości należałoby sięgnąć do jeszcze późniejszej
tradycji chrześcijańskiej, która pojmuje miłość ludzką jako siłę i moc woli.
Nie rozumiejąc
do końca tej sprawczej mocy miłości, May jest zmuszony posiłkować się koncepcją
intencjonalności, która jest związana z Husserlowską teorią świadomości. Otóż
żeby nadać świadomości chociaż pozory realności, to znaczy, żeby można było
przypisać świadomości jakieś aktywne działanie, Husserl posłużył się
scholastyczną teorią intencji myślnych, przyznając im rolę aktów poznawczych.
Jednak twórca fenomenologii nie zdawał sobie chyba sprawy, że teoria intencji
obejmowała jedynie treści pomyślane jako twory umysłowe. Teoria intencji nie
dotyczy więc w ogóle naszego poznania umysłowego, lecz wyłącznie naszego
myślenia przy pomocy pojęć (gdyż myślenie nie jest poznaniem). Stąd cała
aktywność przypisywana intencjom świadomościowym jest tylko pozorna. To nie są
wcale akty poznawcze czy umysłowe, a jedynie wyskoki naszego myślenia, które
muszą załapać się na rzeczywiste treści poznania zmysłowego lub umysłowego.
Dlatego
intencjonalność myślenia w żaden sposób nie zdoła zastąpić nam aktywności woli.
Albo trzeba przyjąć, jak sądzili scholastycy, że to wola jest motorem i napędem
naszego działania (a wówczas należy zapytać o siłę sprawczą woli), albo
będziemy się odwoływali do świata pozorów twierdząc, że to w świadomości, czy
raczej w nieświadomości, jest ukryty rzeczywisty napęd działania. Jednak
ludzkie działanie musi posiadać rzeczywistą i realną siłę sprawczą, która
pozwala nam naprawdę działać. Samo myślenie i mówienie o działaniu niczego
tutaj nie załatwia, bo nie jest w stanie niczego sprawić ani niczego poruszyć.
Rozmyślać możemy bowiem w nieskończoność, jak na różnych przykładach pokazuje
Autor (rozważanie dowodów w sprawie determinizmu). Działać zaś musimy od razu
(natychmiast). Ponadto działać musimy w realnym świecie a nie intencjonalnie w
świecie możliwości. Intencjonalnie możemy tylko myśleć.
Tak naprawdę
wiktoriańska „siła woli” z samą wolą nie ma nic wspólnego. Była to bowiem
uzurpacja świadomości, która chciała przywłaszczyć sobie władzę nad człowiekiem
i jego postępowaniem. Uzurpacja władzy nie jest żadną realną siłą, a jedynie
zwykłym pozoranctwem. Uzurpacja świadomości polegała na stwierdzeniu, że może
ona wszystkim zawładnąć, że może wszystko osiągnąć i wszystko uczynić.
Wszystko, co dotyczy człowieka. Oczywiście świadomość nie była w stanie
poradzić sobie ze sferą uczuciową, która jest dla niej czymś zewnętrznym i
obcym. Dlatego postanowiła zanegować sferę uczuć i namiętności. Wiązało się to
ponadto z ideologią pozytywistyczną, która stawiała tylko na zracjonalizowaną
naukę (nauki przyrodnicze). Zacytujmy znów Autora: Wiktoriańska „siła woli”,
czyniąc z każdego „pana swojego losu”, który przesądza kształt swojego życia,
faktycznie pomniejszała wymiar życia, odzierała je z dostojeństwa i zubożała (s.241).
***
May pisze:
„Siła woli” wyrażała butne wysiłki człowieka epoki wiktoriańskiej, który chciał
żelazną ręką manipulować swoim otoczeniem i swym życiem tak, jakby były danymi
mu przedmiotami. Ten rodzaj „woli” przeciwstawiano wówczas „pragnieniu” i sądzono,
że za pomocą woli można stłumić pragnienie (s.237). Psychoanalizę powołała do
życia klęska woli. Nie powinno dziwić, że Freud /…/ rozwinął psychoanalizę jako
system skierowany przeciwko woli (s.239). Freud przestał uważać wolę za
pozytywną siłę napędową, uważał ją za narzędzie w służbie represji (s.240). May
stwierdza, że „nieświadomość staje się siłą woli”. Może lepiej byłoby
powiedzieć, że nieświadomość zastępuje u Freuda realną siłę woli. Pisze dalej: Zwalczając
chorobotwórczą „siłę woli”, Freud kładł nacisk na „pragnienie”. To nie „wola”,
ale „pragnienie” jest naszą siłą napędową. „Tylko pragnienie może wprawić w
ruch aparat psychiczny”, powtarzał ciągle (s.241-242). Dalej pisze: Ale w
pragnieniu tkwi także element sensu. Pragnienie ludzkie stanowi szczególne
połączenie energii i sensu. Element sensu jest oczywiście obecny w koncepcji
pragnienia Freuda i jest jednym z ważniejszych jego dokonań, chociaż sam autor
chciał, by pragnienie było jedynie ślepą siłą (s.242-243). Tak wiec pragnienie
przynosi zarówno sens, jak i energię. Jego siła motywująca polega na sprzężeniu
tych dwóch elementów (s.245).
Na koniec May
przestawia własne rozumienie woli i pragnienia: Chciałbym zaproponować tu kilka
roboczych definicji. Wola jest zdolnością do takiej organizacji ja, która
umożliwia ruch w pewnym kierunku lub w kierunku pewnych celów. Pragnienie jest
wyobrażeniem sobie możliwości pojawienia się pewnego działania lub sytuacji.
/…/ „Wolę” i „pragnienie” można uważać za przeciwieństwa. „Wola” zakłada
samoświadomość, a „pragnienie” – nie; „wola” wymaga wyboru typu „albo-albo”,
„pragnienie” – wyboru takiego nie wymaga. „Pragnienie” nadaje woli ciepło,
treść, wyobraźnię, świeżość i bogactwo. „Wola” nadaje pragnieniu kierunek i
dojrzałość. Wola chroni pragnienie, pozwalając mu trwać bez narażania się na
zbyt wielkie ryzyko. Ale bez „pragnienia” wola traci swą żywotność, jałowieje,
ginie przytłoczona ciężarem sprzeczności. Człowiek obdarzony „wolą”, a
pozbawiony „pragnienia” to człowiek wiktoriański czy raczej neopurytanin.
Człowiek, który jedynie pragnie, a pozbawiony jest woli, to człowiek
infantylny, obezwładniony popędami. Dorosły, który pozostał dzieckiem, łatwo
może stać się robotem (s.252).
***
To odwołanie
się Maya do zagadnienia pragnienia należałoby raczej przedstawić w kategoriach
uczuciowości człowieka. Wydaje się bowiem, że zasadniczy konflikt psychiczny
przebiega pomiędzy uczuciami a myśleniem, które chce uzurpować sobie władzę
absolutną. Otóż naszym życiem (w sensie siły ożywczej albo żywotności) nie
powinno kierować myślenie. Jeżeli naszym życiem zaczyna rządzić myślenie, czyli
świadomość, to jest to wyraźny krok ku chorobie psychicznej. Naszym życiem
biologicznym kieruje uczuciowość, gdyż to ona ma bezpośredni związek z
doświadczeniem życia (z przeżywaniem życia). To dzięki uczuciom przeżywamy
nasze życie, czyli po prostu codziennie żyjemy. Dlatego uczuciowość można
uważać za podstawę życia psychicznego, ponieważ działa ona na styku cielesności
(biologii) i duchowości. Uczuciowość stanowi jakąś siłę życiową, która porusza
i steruje naszym organizmem. Ona daje nam i zapewnia zdrowie, czyli sprawność
organizmu.
Jeżeli więc
chcemy sterować naszym życiem przy pomocy świadomościowego myślenia (mylnie
określanego jako „siła woli”), to narażamy się na zaburzenia i wypaczenia. Jest
to najlepiej widoczne w przypadku życia seksualnego. Otóż nasza uczuciowość
skłania nas i popycha ku doskonałości życia, czyli do rozrodu i daru nowego
życia. Jest ona siłą sprawczą, która usprawnia nasz organizm (narządy cielesne)
do odbycia naturalnego stosunku płciowego. Psychologia nazywa to popędem
seksualnym albo instynktem rozrodczym. Oczywiście trzeba się zgodzić, że sam
wybór i akceptacja partnera zależy już od czynników pozauczuciowych (tak
naprawdę powinno tutaj mieć miejsce rzeczywiste spotkanie osobowe – potocznie
określane mianem „zakochania od pierwszego wejrzenia”).
Można teraz
postawić pytanie: Czego w związku z popędem seksualnym może dokonać nasze
myślenie? I właśnie tu stajemy przed problematyką psychoanalizy. To myślenie
może doprowadzić do wyhamowania i stłumienia popędu seksualnego. To myślenie
odpowiada również za wypaczenia lub wynaturzenia tego popędu – wymyślając różne
dowolne sposoby zaspokojenia popędu, czyli rozładowania napięcia psychicznego.
To myślenie (a nie „siła woli”) doprowadziło do stworzenia środków
antykoncepcyjnych. Wszystko to razem pokazuje ewidentnie, że nasze myślenie
jest w stanie doprowadzić do powstrzymania życia albo do zniszczenia go.
Uczuciowość zawsze pragnie samego życia i dąży do jego osiągnięcia. Z kolei
nasza umysłowość (prawdziwość umysłu) powinna czuwać nad tym, żeby takie
pragnienia otrzymały wymiar osobowej miłości, aby zostały one wpisane w
rzeczywistą łączność dwóch osób – kobiety i mężczyzny – czyli wpisane we
wspólnotę rodzinną.
Jeżeli nasze
myślenie próbuje przejąć kontrolę nad seksualnością człowieka, to będziemy
wtedy podążali w kierunku rozwiązań technicznych (doskonalenie technik
seksualnych) pozbywając się niestety całej uczuciowości, czyli przeżywania
radości z daru życia. To właśnie dostrzegł w swojej książce R. May, gdy mówił o
apatii pacjentów (brak uczuć).
Człowiek nie
może żyć będąc całkowicie pozbawiony uczuć. Nasza aktywność życiowa nie jest
wyłącznie czystą racjonalnością (nie jest czystą świadomością, a tym samym nie
jest samą intencjonalnością myślenia). Nasza ludzka aktywność przejawia się w
trzech różnych sferach naszej duchowości. Tego nie można wkładać do jednego
worka. Mamy zatem aktywność umysłową opartą na słowie prawdy, która służy
człowiekowi przede wszystkim do wzajemnej komunikacji. Mamy aktywność wolitywną
(czyli chcenie woli), która napędza przede wszystkim współdziałanie z innymi
ludźmi, co wyraża się w postępowaniu moralnym. I wreszcie mamy aktywność
uczuciową, która stanowi naszą siłę życiową i uruchamia żywotność naszego
organizmu. Te trzy rodzaje aktywności są same w sobie czymś niezależnym.
Posiadają one swoje źródło we własnościach osobowej podmiotowości istnienia (w
prawdzie, dobru i pięknie). Dlatego służą one człowiekowi do kontaktów i
spotkań z innymi osobami. To prawda, że cała ta osobowa aktywność tworzy się i
rozwija we wspólnocie rodzinnej. Można powiedzieć, że przy pomocy aktywności
umysłu (®
słowo prawdy), aktywności woli (® czyn dobra, czyli czyn miłości) oraz aktywności
uczuciowej (®
przeżycie piękna, czyli radość) otwieramy się na inne osoby wzajemnie się dla
siebie uobecniając. Filozofia współczesna nazwała to obecnością i spotkaniem
osobowym.
***
Na zakończenie
May pisze: Rzeczą naszej ludzkiej odpowiedzialności jest znalezienie poziomu świadomości,
który byłby adekwatny do kształtu naszej epoki i zdolny napełnić ludzkim sensem
międzyludzką pustkę stworzoną przez technikę (s.363-364). Co ciekawe, wspomina
nawet o „osobowych wymiarach świadomości” (s.363). Dodaje też: Problem więc możemy
„wyjaśnić” – nie rozwiązać – poprzez umieszczenie go w szerszej i głębszej
perspektywie świadomości. /…/ Objąć świadomością wszystkie tkwiące w nim
sprzeczności (s.362). Otóż świadomością można objąć wszystko, jednak tutaj
należy sięgnąć do samej realności.
Świadomość w
niczym nie zdoła nam pomóc, gdyż naszym zdaniem, to właśnie świadomość jako
podmiotowość myślenia jest głównym problemem, z którym zmaga się człowiek.
Trzeba po prostu odrzucić myślącą świadomość, żeby sięgnąć głębiej i dotrzeć do
osobowej podmiotowości człowieka. Świadomość jest zawsze bezosobowa i nasze
myślenie nic na to nie poradzi, dlatego nie znajdziemy w niej żadnych aktów ani
przeżyć osobowych. Tego, co osobowe musimy najpierw poszukać w podmiotowości
istnienia, a więc w tym, co filozofia nazwała egzystencją człowieka.
Egzystencja jako podmiot istnienia i działania nie jest żadną świadomością ani
elementem świadomości. Co więcej, ona jest zaprzeczeniem świadomości i świadomościowej
intencjonalności, która ucieka w świat możliwości. Egzystencja jest samą realnością
i źródłem realnych działań człowieka (przede wszystkim czynów moralnych i
religijnych). To egzystencja jest źródłem wiary i miłości, jest źródłem
uczuciowej nadziei człowieka na piękne życie.
Jeżeli człowiek
będzie „żył” albo „przeżywał życie” na poziomie świadomości, to będzie cierpiał
na różne choroby psychiczne, gdyż ludzka świadomość powstała jako negacja
realności i zmierza zawsze do porzucenia tego, co realne – czy to będzie
duchowość, czy cielesność, Uratować nas może tylko akceptacja i afirmacja
realności. Jednak do tego nie wystarczy psychologia, bo tutaj potrzebna jest
filozofia (personalistyczna filozofia).
Subskrybuj:
Posty (Atom)