Miłość jest afirmacją osobowego dobra. Afirmacja jest
chceniem, czyli takim bezwzględnym pożądaniem. Miłość jako afirmacja dobra jest
zasadą wszelkiego działania woli. Dlatego powiemy, że afirmacja dobra napędza
chcenie woli, a jednocześnie wyznacza charakter woli (jej istotę).
Bez uzyskania
takiej afirmacji nie będzie działania woli. Bez tego nie będzie moralnego
działania. Bez afirmacji działanie woli byłoby nieokreślone, czyli nie miałoby
ukierunkowania. To znaczy, że bez afirmacji wola mogłaby chcieć raz dobra, a
raz zła, gdyż nic ją nie będzie ograniczało. Właśnie wolność wyboru polega na
braku ograniczenia.
Afirmacja dobra
jako eros nadaje woli powinność wobec dobra. Ale jeśli pokochamy przyjemność, to taka afirmacja będzie wywoływać
pragnienie przyjemności. Dlatego trzeba przyjąć, że człowiek potrzebuje
afirmacji osobowego dobra. Tylko wtedy może kochać właściwie, zarówno siebie
samego jak i swojego bliźniego, czyli drugiego człowieka.
Wydaje się zatem,
że głównymi zasadami i sprawnościami władz duchowych jest logos jako słowo
prawdy i eros jako miłość dobra. Dla moralnego działania musi nastąpić
połączenie logosu z erosem. Na czym to połączenie polega? Czyżby tym połączenie
potwierdzenia prawdy (logos) z pożądaniem dobra (eros) było prawo moralne –
moralny nakaz „czyń dobro”.
Może postanowienie
byłoby sformułowaniem prawa moralnego jako normy-zasady postępowania, którą
człowiek może się kierować w swoim życiu. Postanowienie mogłoby być
ustanowieniem dla siebie normy moralnej, czyli własnego prawa moralnego. Może
postanowienie powinno być decyzją o miłości. Tym sakramentalnym słowem: „Ja Cię
kocham!”. Właśnie dzięki temu postanowienie byłoby najważniejszym momentem
życia moralnego. Byłoby to jednocześnie określenie dobra moralnego, czyli tego,
co jest dla mnie dobre.
Jeśli afirmujemy
dobro osobowe jako dobro bezwzględne, to znaczy, że sygnał dla woli pochodzi z
rozumu. Ale jeśli afirmujemy przyjemność, to znaczy, że ten sygnał powstał w
zmysłowości i tylko został zaakceptowany lub nie przez rozum. Jeśli nie został
zaakceptowany, to dotarł do woli poprzez uczuciowość.
Eros nie może być
pojmowany jako afirmacja przyjemności. Eros ma być afirmacją osobowego dobra.
Wtedy eros będzie czynieniem dobra. Czyn dobra byłby przypieczętowaniem
osobowej miłości. Wówczas eros stanie się aktem prawdziwej miłości. Jeśli więc
erotyka będzie przypieczętowaniem miłości małżeńskiej, to będzie stanowić dla
człowieka spełnienie miłości. Ale jeśli eros będzie aktem przyjemności, to
stanie się zwykłym seksem. Erotyka nie może być sprowadzona do seksu jako
współżycia dla przyjemności. Erotyka seksualna stanie się zawsze zabawą albo
sportem, a ostatecznie prostytucją. Ale takie podejście oznacza najczęściej
uzależnienie od seksu. Człowiek nastawiony na przyjemność nie wyobraża sobie
życia bez seksu. Jak w każdym uzależnieniu jeśli zaczynamy coś dla przyjemności
(np. palić papierosy lub pić alkohol), to w stanie uzależnienia nie odczuwamy
już żadnej przyjemności tylko przymus. Podobnie z seksem, który na początku
uprawiamy dla przyjemności, na końcu w stanie uzależnienia staje się przykrą
koniecznością. Jeśli nie mogę się obejść bez seksu, to znaczy, że nie mam siły
skończyć z uzależnieniem.
Czyn moralny
pojawia się wtedy, gdy dojdzie do połączenia logosu z erosem. Słowo prawdy jako
akt potwierdzenia musi się spotkać z pragnieniem dobra jako aktem pożądania. To
oznacza, że słowo musi ogarnąć pragnienie, zaś pragnienie stać się słowem.
Właśnie z tego połączenia rodzi się nakaz moralny, czyli prawo moralne: „czyń
dobro” albo raczej „kocham Cię”. Prawo moralne wypowiada, czyli wysławia,
pragnienie dobra. W etyce nazywamy to głosem sumienia. Mówimy, że sumienie
wzywa nas do czynienia dobra. Ten głos sumienia jest słowem prawdy. Przemawia w
nim prawda o dobru.
Mamy też Prawo
Boże, czyli objawione Słowo Boże. To
objawienie Biblia nazywa Dekalogiem – Dziesięcioma Przykazaniami (10
Słowami). Dlatego Słowo – Syn Boży mówił, że przyszedł wypełnić Prawo, czyli
Przykazania, a nie znieść je. Prawo Boże jest więc Logosem – Słowem Bożym,
które umacnia człowieka. Człowiek potrzebuje Słowa Bożego, bez którego nie
będzie w stanie postępować moralnie. Ale również tutaj całe Prawo skupia się w
Przykazaniu miłości.
Logos jest dla
człowieka światłością. Słowo oświeca nasz rozum, gdyż przynosi mu prawdę
(osobową prawdę). Słowo stanowi zatem zasadę poznania, poznania człowieka jako
osoby i poznania osobowego działania. Augustyn nam podpowiedział, że Logos jest
światłością dla rozumu. Natomiast eros byłby szczęśliwością dla naszej woli.
Szczęściem jest
więc afirmacja dobra. Wydaje się, że w naszym pragnieniu szczęścia jest zawsze
ukryta afirmacja dobra. Pragnę szczęścia jako dobra dla siebie. Moim szczęściem
może być osobowe dobro albo zwykła przyjemność. Ważne jest to, co uznam i
wybiorę jako szczęście. Czy pragnę szczęścia wiecznego, czy wybieram chwile
szczęśliwości?
Powstaje pytanie,
jak to się dzieje, że wiem jedno, a wybieram coś zupełnie innego? Z pewnością
wola nie kieruje się wiedzą. Ale czym kieruje się wola? Czy jej decyzje są
wolne i niezależne, czy są samorodne i samorządne, czy może są dobrowolne i
powinnościowe? Inaczej zapytamy, dlaczego wola pragnie dobra? Czy dla samego
dobra, czy może zupełnie bez powodu? Niektórzy filozofowie twierdzili, że wola
pragnie dobra z konieczności (natury). Inaczej mówiąc, chcenie dotyczy zawsze
dobra, a niechcenie zła. Ale wtedy po co nam poznanie dobra? Żeby wola
wiedziała, czego chce. Ale ona nie musi wiedzieć, ona po prostu ma chcieć. A
chcenie z konieczności dotyczy dobra. Ale wtedy poznanie jest niepotrzebne. Jak
więc to działa?
Człowiek potrzebuje
do działania poznania i pożądania (chcenia). Jeżeli chcę coś zrobić, to
„chcenie” przynależy do woli, natomiast „to coś” wynika z poznania i przynależy
do rozumu. Z kolei „robienie” jest działaniem, które powstaje z poznania i
chcenia. Tomasz twierdził, że działanie rodzi się z namysłu i chcenia. Namysł
coś potwierdza, a wola (chcenie) pożąda tego. Z tego powstaje decyzja, czyli
postanowienie, które jest już przejściem do działania.
Połączenie logosu i erosa pozwala otworzyć się osobie. To otwiera osobową aktywność, która zależy od prawdy i dobra. Aktywna relacja osobowa przechodzi do władz duchowych za pośrednictwem logosu i erosa. Dlatego relacja osobowa owocuje moralnym działaniem. Moralne działanie pochodzi od samej osoby. Moralność jest dziełem osobowej podmiotowości człowieka. To osoba jest podmiotem moralnym, czyli głównym sprawcą moralnego działania. Rozum i wola jedynie umożliwiają nam moralne działanie, ale go nie sprawiają, gdyż są władzami-możnościami. Sam akt-działanie pochodzi od osoby. Takim aktem będzie połączenie kobiety i mężczyzny, bo to jest akt prawdziwie i realnie osobowy. To jest akt sprawczy – pojawienie się nowej osoby dziecka.
„Wiem, że nie powinienem tego robić”. A jednak zrobiłem coś złego. Dlaczego człowiekowi tak trudno jest działać moralnie poprawnie? Dlaczego dobro moralne, czyli dobro osobowe, jest dobrem trudnym (bonum arduum – trudno-osiągalnym).
To dlatego, że
ludzka natura nie jest skłonna działać moralnie. Natura może działać, ale
działa rozbieżnie na dwie strony – raz dobrze, a innym razem źle. Filozofia i
etyka próbowały wyprostować działanie ludzkiej natury. Sokrates uważał, że
człowieka można wykształcić i wychować, czyli przekonać do dobrego działania.
Człowiek powinien stopniowo przyzwyczajać się do dobrego działania. Z kolei
Arystoteles sądził, że skoro natura może podejmować skrajne i rozbieżne
działania, to należy podążać drogą pośrednią. Cnota miała być wypośrodkowaniem
działania, gdyż wady stoją po obu stronach tej drogi. W ten sposób działanie
moralne miało być unikaniem skrajności.
Jednak pojawiło się chrześcijaństwo i nagle okazało się, że trzeba się opowiedzieć za skrajnością dobra. Człowiek ma poszukiwać życia wiecznego i zbawienia, a to już była dla greckiego rozumu całkowita skrajność. Chrześcijaństwo odrzuciło półśrodki („nie bądź letni”). Wydaje się, że w Cesarstwie Rzymskim najbardziej obawiano się tego radykalizmu chrześcijan, gdyż nie dostrzegano siły osobowej miłości. Starożytność była wychowana na kulcie rozumu. Chrześcijańska miłość zanegowała ten kult. Zanegowała kult rozumu myślącego, aby przywrócić rozum wierzący (logos).
Dlaczego chrześcijaństwo
wydaje się tak radykalne w swoich wymaganiach etycznych? Otóż nauka
chrześcijańska odwołuje się do osoby, a nie do natury. W człowieku powinna
działać osoba, a nie sama natura. Osoba zaś działa przy udziale łaski i dlatego
ma moc uzdrowienia natury. To pokazało nam, że w człowieku podmiotem moralnym
jest osoba, a nie natura. Natura może nas skłaniać do działania niemoralnego,
ale osoba zawsze działa moralnie. Dlatego działania natury mogą być
udoskonalone przy pomocy działań osobowych. Stąd w nauce chrześcijańskiej
zjawiają się nowe osobowe cnoty – wiara, nadzieja i miłość. Dopiero te cnoty
mogą w pełni doskonalić działania władz naturalnych. Wiara otwiera rozum na
prawdę i w ten sposób go oświeca. Nadzieja daje uczuciowości upodobanie piękna
i w ten sposób oczyszcza i ożywia uczucia. Wreszcie miłość przynosi woli
osobowe dobro i w ten sposób pcha ją do moralnego działania. Bez osobowej
aktywności nie ma co marzyć o moralnej doskonałości. Sama natura nie jest w
stanie podołać takiemu wyzwaniu. Nie załatwi też tego żadna wiedza naukowa, ani
żadna teoria etyczna.
Moralność trzeba podjąć i przeżyć na własny rachunek (najlepiej na własny rachunek sumienia). Każdy człowiek sam musi doświadczyć potęgi moralnego działania. Każdy musi sam uruchomić osobową aktywność. Każdy człowiek musi sam się otworzyć i przyjąć łaskę, aby mogła przemówić jego osoba. A wówczas jego osoba przemówi słowem prawdy, czynem dobra i przeżyciem piękna. Aktywnością osoby jest kontemplacja, która owocuje słowem prawdy i wiarą. Dalej sumienie, które sprawia czyn dobra i miłość. I wreszcie upodobanie, które wywołuje przeżycie piękna i nadzieję na piękne życie. Dopiero ta aktywność osoby spowodowana Bożym darem łaski może być fundamentem moralności człowieka. Bo tylko osoba wzbogacona łaską (relacjami z Osobowym Bogiem) może się stać podmiotem moralnym.
Ale ktoś może zapytać, czy do tego nie wystarczy nasze naturalne działanie. Przecież to są działania człowieka wobec człowieka. Tutaj wystarczą zdolności naturalne. Czy naprawdę potrzebny jest czynnik nadprzyrodzony w postaci łaski Bożej? Przecież mówimy, że człowiek z natury jest dobry. I nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to jest pewne filozoficzne założenie, sformułowane wyraźnie przez Rousseaux.
My powiemy, że człowiek jest dobry w swej osobie. Człowiek jest dobry, gdy działa osobowo, ponieważ akty osobowe mają zawsze wymiar moralny. Ale kiedy człowiek zaczyna działać na podstawie samej natury (niestety tej upadłej), wówczas jego działania wypływają z możności, czyli mogą być raz dobre, a raz złe. Statystycznie powinno wyjść 50/50, ale ponieważ wychowujemy dzieci do działań dobrych, to przeważają te lepsze działania. Z możności pochodzi bowiem cały wachlarz różnych możliwych działań. Z władzy rozumu (jako możności) może pochodzić zarówno prawdomówność jak i kłamstwo. Z władzy woli (jako możności) może pochodzić zarówno dobry uczynek jak i zbrodnia. Dopiero akty osobowe nadają władzy kierunek moralny i popychają ją do czynów moralnych. Akty osobowe zaszczepiają we władzach naturalnych zasady i sprawności moralne. W rozumie pojawia się logos – słowo prawdy, w woli eros – jako czyn dobra, a w uczuciach pathos – przeżycie piękna. Z połączenia tych trzech (logos + eros + pathos = ethos) rodzi się moralność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz