Starożytna
filozofia przyjmowała, że zasadą działania jest natura. Człowiek działa
bezpośrednio przy pomocy zdolności naturalnych. Porządek naturalny dysponuje
odpowiednimi narzędziami do działania, czyli władzami duchowymi i cielesnymi.
Te naturalne władze i zdolności człowieka Arystoteles
identyfikował jako możności (potentiae).
To oznaczało, że władze stanowią zdolności do działania. Ale samo działanie
musi być wywołane przez jakąś moc sprawczą, która posiada postać aktywności,
czyli aktu. Jak zatem ludzka natura może przechodzić od możności do aktu, żeby
podejmować najróżniejsze działania? Tak naprawdę nie było to wcale jasne i
oczywiste. Wiadomo, że powinno się to odbywać pod wpływem jakiejś mocy
sprawczej. Cóż więc dysponuje odpowiednią mocą, która jest w stanie poruszyć
władzę-możność (potentia) do działania? Czy może to być tylko sam przedmiot
działania? Czy być może moc aktywna musi być zawarta w działającym podmiocie (w
samej władzy duchowej lub jeszcze głębiej). Wydaje się, że potrzebna jest
odpowiednia moc i siła podmiotowa.
Filozofia grecka
wypracowała w tym względzie koncepcję takiej siły, którą nazywano cnotą (gr.
arete; łac. virtus). Uważano, że władze duszy człowieka muszą być wyposażone w
odpowiednie siły (virtus od vis – siła), czyli właśnie cnoty. Idąc tutaj za
Filozofem przyjmowano, że owe cnoty człowiek zdobywa na zasadzie ćwiczenia.
Powtarzane często działania wytwarzają na zasadzie przyzwyczajenie odpowiednie
sprawności do działania. Ale cała ta teoria zakładała, że jest tak, jakby
działania napędzały siebie same stając się niejako własną przyczyną.
Konsekwentne ujęcie
metafizyczne musi w tym miejscu zaprotestować przeciwko takiemu rozwiązaniu.
Każde ludzkie działanie musi posiadać swoją realną przyczynę. Ktoś nam odpowie,
że wiedza uznawana przez Sokratesa za cnotę (sprawność) wydaje się powstawać
samorzutnie. Człowiek poznając bowiem rzeczywistość tworzy sobie o niej wiedzę.
Jednak ujmując tę sprawę konsekwentnie trzeba zapytać, co w takim razie
powoduje i przyczynuje akty poznawcze. Jeśli są one całkowicie bierne, to
mielibyśmy jedynie odbite obrazy (odbitki) rzeczy. Tak jak dzieje się wtedy,
gdy robimy zdjęcia. Skąd w takim razie bierze się nasze rozumienie
rzeczywistości? Przecież człowiek posiada nie tylko zastygłe i martwe obrazy,
lecz zdobywa żywe rozumienie poszczególnych bytów (rzeczy). Jest oczywiste, że
potrafimy rozmawiać o świecie i o sobie, i doskonale się rozumiemy. Posługujemy
się zatem rozumieniem rzeczy i osób, a zarazem potrafimy nadawać im własne
sensy i znaczenia. Jak to się dzieje?
Wszystko to razem
pokazuje nam, że nasz umysł (rozum) musi posiadać jakąś wewnętrzną siłę lub
sprawność (jakąś moc sprawczą), która pozwoli mu w ogóle rozpocząć działanie.
Dla naszego umysłu taką siłą jest słowo prawdy. Słowo prawdy stanowi pierwotną
moc umysłu. Pierwotną to znaczy taką, która była w umyśle od początku. Skąd
pochodzi ta moc umysłowa?
Otóż ludzki umysł
nie wziął się znikąd. Była już mowa, że duchowe wyposażenie ludzkiej natury ma
przyczynę w aktywności stworzonego istnienia. Nasze stworzone istnienie
dysponuje własnościami transcendentalnymi. Trzy z nic stanowią własności
osobowe. Jest to prawda, dobro i piękno. Właśnie osobowa prawda stanowi
bezpośrednią przyczynę ludzkiego umysłu. Nasz umysł pojawia się na poziomie
istotowym z powodu osobowej prawdy. Można powiedzieć, że to prawda sprawia
powstanie umysłu. Ale to nie wszystko. Duchowa władza umysłowa (rozum)
potrzebuje dodatkowej mocy działającej. Otóż własność prawdy, która posiada
realną moc aktu (aktywność), jest w stanie aktywizować możność umysłu. Jednak
prawda jako akt nie może przejawiać się w możności umysłowej sama w sobie.
Dlatego objawia się tam jako słowo. Aktywność prawdy (realnej własności
istnienia) przejawia się w naszym umyśle jako słowo. To słowo prawdy daje
naszemu umysłowi odpowiednią moc działania. Słowo prawdy niesie ze sobą
szczególną ekspresję. Z jednej strony moc słowa prawdy pozwala umysłowi
na poznawczy kontakt z realnością – właśnie w zakresie prawdy. Stąd też płynie
prawdziwość poznania umysłowego (czyli rozumienia). A z drugiej strony moc
słowa napędza ekspresję umysłu, która wyraża się w zdolności mowy i komunikacji
(wypowiedzi zewnętrznej). Zawarte w umyśle słowo ułatwia nam kontakt z innymi
osobami. W ten sposób osoba przemawia do osoby. Człowiek jest bytem
dialogicznym, jak to określił Buber.
Człowieczeństwo
obejmuje zarówno osobę jak naturę. Sama natura nie mogłaby działać bez
osobowego wsparcia, gdyż to osoba stanowi podstawowe źródło aktywności. Osoba
jest aktywną podmiotowością człowieka, ponieważ jest to podmiotowość z poziomu
aktu istnienia. W ludzkim bycie nie ma niczego bardziej realnego i aktywnego.
To tam kryje się główna przyczyna realności. To oznacza, że pierwszą przyczyną
realności w obrębie konkretnego bytu jest akt istnienia. I to właśnie istnienie
jest źródłem całej dalszej aktywności człowieka, w tym także działalności jego
natury. Można powiedzieć, że naturalne działanie stanowi końcowy efekt
aktywności człowieka. Nie można jednak uznać, że natura jest ostatecznym i
dostatecznym podmiotem ludzkiej działalności (aktywności). Wojtyła przypominał
nam wyraźnie, że operari sequitur esse. Wszelkie działanie wynika ostatecznie z
istnienia. Bez aktu istnienia nie byłoby żadnej aktywności człowieka.
A jednak natura
chciała się oderwać od fundamentów realności. Ludzka natura spróbowała
zadziałać na własną rękę (a może na rozkaz kogoś innego). Próbowała działać
wbrew zasadom realności. I co z tego wynikało? Otóż w ten sposób powstało
myślenie, czyli działanie pomyślane – intencja, takie niby działanie. Myślenie
jest tylko intencjonalne. Ono nie ma w sobie nic realnego. Myślenie nie jest
realną aktywnością. To jest jedynie aktywność pozorna i złudna. Nam się tylko
wydaje, że myślenie jest realne. Nie ma większego kłamstwa niż Kartezjańska
teza – cogito ergo sum. To jest oszustwo samego myślenia. Kartezjusz dał się
zwieść Wielkiemu Demonowi. Wybrał myślenie zamiast realności. Dzięki temu
wymyślił układ współrzędnych i zdobył sławę jako matematyk. Okazał się
genialnym myślicielem, ale filozof z niego żaden.
Podobnie jak z
umysłem wygląda sprawa z władzami duchowymi woli i uczuć. Ludzkie działania są
napędzane bezpośrednio przez wolę. Jest ona uważana za motor napędowy
człowieka. Bez chcenia woli nie byłoby aktywności zewnętrznej, ani wewnętrznej.
Skąd więc wolę stać na chcenie, które uruchamia naturalne działanie? Przecież
to powinna być sama istota aktywności – sam akt. A wiadomo, że wola podobnie
jak inne władze duchowe jest możnością (potentia voluntatis). Władza woli musi
więc być uaktywniana z zewnątrz.
Mówiliśmy już, że
umysł jest przyczynowany przez prawdę (transcendentalną własność prawdy).
Podobnie jest w przypadku woli. Jest ona sprawiana przez własność dobra.
Osobowe dobro zawarte w akcie istnienia ludzkiego bytu przyczynuje i sprawia
władzę woli w porządku istotowym. Jednocześnie to dobro uobecnia się w woli w
postaci czynu dobra, czyli jako akt dobra (actus boni vel bonitatis). W ten
sposób wola zdobywa swoją aktywność i może działać napędzając aktywność
ludzkiej natury.
Ów czyn dobra (akt
dobra), jaki wola otrzymuje na początku w momencie powstawania, jest podstawą i
zasadą jej działania. Zasada działania musi być zawarta w samej władzy, aby
władza była zdolna do aktywności. Najprościej trzeba stwierdzić, że nasze działania
zależą bezpośrednio od czynu dobra zawartego w woli. Ten czyn dobra staje się
zarazem aktem miłości. Akt miłości jest objawem doskonałej aktywności, jaką
może osiągnąć człowiek. To pokazuje, że miłość rodzi się z dobra i tylko z
dobra. Akty miłości pochodzą więc z osobowego dobra i dotyczą także osobowego
dobra. Kochamy bowiem osoby, a nie rzeczy i przedmioty. Podejmowane przez wolę
akty miłości wypracowują trwałą sprawność miłości (virtus caritatis). Wydaje
się jednak, że taka sprawność musi być wspierana przez Bożą łaskę, która
aktywizuje w człowieku samą osobową własność dobra zawartą w istnieniu.
Człowiek działa
realnie, czyli osobowo, z racji miłości wypełniającej jego wolę. Jak pokazał
Wojtyła, akty miłości stanowią afirmację osoby, czyli afirmację osobowego
dobra. Taka afirmacja pozwala nam przyjąć i pokochać całego człowieka. Możemy
cenić człowieka za to lub tamto, ale kochamy go w całości, gdyż miłujemy samą
osobę człowieka.
Akty miłości stanowią bezinteresowną afirmację.
Mają one charakter daru, który zawsze jest bezinteresowny. W miłości dajemy
siebie samego. To znaczy, że dajemy drugiemu człowiekowi swoje osobowe dobro,
aby on zdobył dla siebie czyn dobra, dzięki któremu będzie zdolny do miłości.
Pierwszym darem miłości jest łaska Boża. Łaska wspiera naszą osobę, dzięki
czemu władze duchowe osiągają odpowiedni dla osoby poziom aktywności. Pod
wpływem łaski uaktywniają się najpierw nasze własności osobowe, a z kolei ich
aktywność przenika do władz duchowych wywołując w nich akty kontemplacji (w
rozumie), akty sumienia (w woli) oraz akty upodobania (w uczuciowości). Ta
aktywność własności osobowych przywraca władzom duchowym właściwe zasady
działania. W ten sposób rozum uzyskuje słowo prawdy, wola zdobywa czyn dobra
(akt miłości), zaś nasze uczucia osiągają stan przeżycia piękna (pięknego
życia). A to już pozwala człowiekowi prowadzić moralne życie w całej
rozciągłości. Otóż życie moralne stanowi prawdziwą i realną aktywność
człowieka. Dlatego należy stwierdzić, że realne człowieczeństwo wyraża się w
moralności (życiu moralnym).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz