20.02.2012

Prawa człowieka czy prawa osoby?

Prawa człowieka ogłoszone w kolejnych Deklaracjach wydawały się być ostatecznym panaceum na wszystkie kłopoty i bolączki człowieka. Dziś wiemy, że tak się nie stało. Dlaczego znikł cały optymizm tych Deklaracji? Dlaczego prawa człowieka nie spełniły swoich oczekiwań? Dlaczego nie uzdrowiły relacji międzyludzkich? Mówiąc wprost, dlaczego nie przyniosły człowiekowi szczęścia? Czyżby w tej propozycji praw człowieka zapoczątkowanej w dobie Rewolucji Francuskiej tkwiło jakieś przekłamanie? A może po prostu człowiek nie potrzebuje kodeksu praw człowieka, tylko wystarczy mu kodeks karny? Czyżby prawa człowieka nie były w stanie pomóc samemu człowiekowi? Musimy dziś koniecznie zapytać, dlaczego tak jest?

Twórcy praw człowieka postanowili oprzeć je na ludzkiej naturze. Wydawało się to czymś zrozumiałym i oczywistym. Człowiek posiada swoją naturę. Żyje i działa podług niej. A więc jak najbardziej słuszne jest ustanowienie prawa opartego na naturze ludzkiej. Jednocześnie byłoby to nawiązanie do pojęcia prawa naturalnego, które miało być głosem natury i w jakiś sposób kierować ludzkim życiem. Uznano zatem, że należy sformułować prawa człowieka, które stanowiłyby eksplikację prawa naturalnego. Można domniemywać, że w zamyśle twórców Deklaracji Praw Człowieka (pierwszej i drugiej) prawa te miały się utożsamiać z prawem naturalnym.

Podstawą praw człowieka stało się rozumienie ludzkiej natury. Tę naturę pojmowano w czasach nowożytnych jako rozumną i wolną. Filozofia podpowiadała nam, że człowiek jest wyposażony w rozum i wolę, dlatego może działać w sposób rozumny i wolny. Wydawało się oczywiste, że o człowieku można mówić w tych kategoriach oraz że te zdolności cechują człowieka i jego działanie. Stąd wyprowadzano postulat, że człowiek powinien działać według praw rozumu i woli. Uważano także, że obie te władze kontrolują się wzajemnie. A więc kiedy zaczyna dominować rozum, wtedy powinniśmy odwoływać się także do woli, zaś kiedy górę bierze wola, wtedy trzeba powrócić do zdolności rozumu. Ale nawet przy całkowitej równowadze działań (jakby remisie działań), filozofia zawsze wskazywała na pierwszoplanowa rolę rozumu. W koncepcjach stricte racjonalistycznych sprawa wyglądała jeszcze gorzej. Kant chciał podporządkować wolę rozumowi, zaś Spinoza opowiadając się za samym rozumem musiał w ogóle odrzucić wolę i wolność.

Mówimy, że ludzka natura jest rozumna i wolna. Wskazujemy w ten sposób tylko na dwie zdolności człowieka, ale przecież zdajemy sobie sprawę, że w ludzkiej naturze właśnie te dwie władze dominują nad całą resztą. Człowiek faktycznie jest rozumny i wolny. Dlatego jako podstawę prawa wyakcentowano rozum i wolność. Kant w swoim krytycznym racjonalizmie dowodził, że prawo ma pochodzić z samego rozumu. Prawo jest przecież dziełem rozumu, a więc powinno być aprioryczne. Dlatego przyjęto, że ludzki rozum działając apriorycznie i autonomicznie tworzy prawo sam z siebie. W ten sposób prawo miało zagwarantowaną zgodność z rozumem, a rozum stawał się warunkiem koniecznym i dostatecznym prawa. Rozum stał się jedynym arbitrem. Rozum stanowił prawo, był się prawodawcą, ale zarazem był sędzią i adwokatem w jednej osobie.

To rozum poznaje naturę człowieka. To znaczy, że rozum poznaje sam siebie oraz poznaje wolę. Poznaje także cielesność. Ogólnie mówimy, że rozum poznaje rzeczywistość. Dzieje się tak wtedy, gdy rozum poddaje się doświadczeniu zmysłowemu. Sam z siebie rozum zaczyna myśleć. Gdy rozum działa sam z siebie (apriorycznie), wtedy poznaje w sposób dialektyczny. Hegel pokazał nam, że rozum może postawić dowolną tezę, aby zaraz potem ją zanegować. W dokonaniach myślącego rozumu (rozumu apriorycznego) brakuje jednoznacznego kryterium. Ludzki rozum może się kierować zarówno prawdą, jak i fałszem. Najpierw głosimy prawdę, aby za chwilę skłamać. Skoro więc odwołujemy się do rozumu jako jednego z wyznaczników ludzkiej natury, to niepostrzeżenie akceptujemy jego dialektyczne działanie. Ta dialektyka dotyczy również działania woli. Mówimy przecież, że człowiek ma wolną wolę. To znaczy, że sam człowiek swobodnie wybiera swoje działania. Raz wybiera dobro, żeby innym razem opowiedzieć się za złem (za wyborem mniejszego zła). Trzeba więc przyjąć, że również wola w swoim działaniu jest dialektyczna. Stawiając na wolność woli, która stanowi możliwość wyboru, zgadzamy się niepostrzeżenie na wybór zła.

Ratunkiem w tym układzie mogła być „pośrednia droga” Arystotelesa. Dla niego wypracowana cnota miała być „środkiem” pomiędzy skrajnymi działaniami rozumu i woli. Jego etyka polegała na tym, żeby odrzucić przeciwieństwa i podążać drogą pośrednią (środkiem). Takie wypośrodkowane działanie miałoby nam zapewnić życie moralne. Moralność stawała się roztropnym podążaniem środkiem. Odrzuceniem skrajności i wyborem drogi pośredniej. Ale od razu widać niedoskonałość takiej propozycji. Arystoteles wychwala przyjaźń jako najlepsze odniesienie do drugiego człowieka. Ta przyjaźń jest „środkiem” pomiędzy dwoma skrajnościami – miłością i nienawiścią. U Arystotelesa człowiek nie zna miłości, gdyż jest ona szaleństwem (bożym), jak pokazał w Uczcie Platon. Człowiekowi pozostaje więc tylko przyjaźń. Od razu widać, że jest to etyka na miarę ludzkiej natury.

Ludzka natura nie jest doskonała. Co więcej, ona nie potrafi działać w sposób doskonały. Jeżeli więc tę naturę przyjmiemy jako podstawę praw człowieka, to tym samym zatwierdzamy prawnie całą jej niedoskonałość. Jeżeli uznamy, że prawa człowieka mają być gwarancją działania rozumnego i wolnego, to jednocześnie będą one potwierdzeniem dialektyki tych władz. Fałszywe oceny rozumu są tak samo rozumne jak oceny prawdziwe. Sam z siebie oraz sam przez się rozum nie jest w stanie rozstrzygnąć, gdzie jest prawda. Dlatego potrzebuje odniesienia do czegoś leżącego poza nim. Potrzebne jest tutaj odniesienie do rzeczywistości. Dlatego prawdziwość (ocen) była pojmowana jako zgodność rozumu z rzeczywistością. Ale Kant narzucił rozumowi aprioryczność i autonomię, czyli pozbawił go jakichkolwiek odniesień. Gdy więc poszukujemy pełnej autonomii rozumu, gdy wierzymy w prawdziwość wiedzy apriorycznej, wtedy odniesienie do rzeczywistości staje się niepotrzebne. Rozum sam ocenia i wyznacza prawdziwość. Taka prawdziwość staje się zgodnością poznania z samym myśleniem. Poznać coś znaczy pomyśleć to jasno i wyraźnie, jak chciał Kartezjusz. Odwołanie się do ludzkiej natury preferuje błądzący w myślach rozum i wybierającą swobodnie wolę. Jednak obie te zdolności nie mogą stać się fundamentem prawa i moralności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz