Czego właściwie doświadczamy na
co dzień? Doświadczamy przede wszystkim własnego działania, ale także tego, że
to ja sam działam. Człowiek ma świadomość, że działa on sam. Ja działam. Oczywiście jeśli człowiek
działa i coś robi. Najczęściej jako takie doświadczenie traktuje się świadomość
bycia sobą. Ja jestem sobą, a więc ja
sobą działam, czyli działam ja sam.
Trzeba sobie jednak zadać
pytanie, czy nie chodzi tutaj jedynie o samą gramatykę. Otóż czasowniki
opisujące ludzkie działanie mają odmianę przez osoby: – ja działam, ty
działasz, on działa. Można przyjąć, że taka gramatyka jest oczywistym wyrazem i
dowodem doświadczenia człowieka. Czyżby zatem ludzkie Ja pojawiało się najpierw
w gramatyce języka? Wszystkie języki europejskie mają taką osobową odmianę
czasowników. Stąd można by zakładać, że problematyka osoby ludzkiej była od
początku zawarta i obecna w gramatyce języka. Ale przecież filozofia grecka w
ogóle nie zwracała uwagi na osobową podmiotowość człowieka. Można zapytać,
dlaczego? Czyżby nie zwracano należytej uwagi na wewnętrzne doświadczenie
człowieka?
Grecy chcieli przede wszystkim
poznać rzeczywistość, czyli to, jak działa natura (fysis). Do rozważań nad człowiekiem skłoniła ich sytuacja
polityczna i analiza ustroju politycznego (być może potrzeba uzasadnienia lub
odrzucenia demokracji?). Wydaje się, że funkcjonowanie demokracji zwróciło ich
uwagę na możliwości ludzkiego działania. Zaczęto się teraz zastanawiać, jak
działa człowiek (antropos)? Dopiero
taka perspektywa zmusiła Greków do rozważań etycznych i politycznych na temat
człowieka.
Ale takie podejście od razu
ustawiło badania na temat człowieka w kierunku działania praktycznego (praksis). Zastanawiano się, jak osiągnąć
najbardziej korzystne i pozytywne działania w wymiarze politycznym (dziś
powiemy społecznym). Dla filozofii greckiej dobre życie powinno być życiem
pożytecznym społecznie. Szlachetny człowiek to przede wszystkim dobry obywatel polis. Okazało się, że w takim
spojrzeniu zniknęła gdzieś kwestia podmiotowości i tożsamości człowieka,
ponieważ na plan pierwszy wysuwała się działalność obywatelska
(państwowotwórcza?). Natomiast indywidualna działalność człowieka została
sprowadzona do czerpania i przeżywania przyjemności przez Epikurejczyków albo
do niepoddawania się emocjom lecz doskonalenia rozumu i rozumnej zgodzie z
naturą, co postulowali Stoicy.
Dlatego w filozofii greckiej nie
było miejsca na rozważania dotyczące osoby jako tożsamości człowieka. Dlatego
tak naprawdę nie da się dostosować greckiej filozofii do problematyki osoby i
osobowej aktywności. Najlepszym przykładem jest próba Boecjusza i jego
definicja osoby. Boecjusz posłużył się terminologią grecką (substancja, natura)
i dlatego wyszła mu taka a nie inna definicja.
Osoba jest jednostkową substancją posiadającą rozumną naturę.
Pominął on złożenie z duszy i ciała, ponieważ chciał stosować definicję osoby
zarówno do człowieka, jak i do bytów duchowych, a nawet Boga. Wskazywał
natomiast na rozumną naturę, co zwróciło badania i rozważania w kierunku
rozumności (rozum i wola). Wszyscy kolejni zwolennicy tej definicji, aż do
dzisiaj, podkreślają więc rolę rozumności duszy.
Natomiast w tradycji nowożytnej
(modernistycznej) rozwinięto teorię myślącego podmiotu (res cogitans = substancja myśląca), co ostatecznie spowodowało
utożsamienie przez Schelera osoby ze świadomością jako podmiotem myślącym
(wypełnionym wartościami). Dlatego dzisiaj mówi się o osobie jako świadomym Ja
(lub o jaźni) albo rozumności i wolności jako cechach osoby. Oba te ujęcia są
błędne. Opisywanie osoby jako substancji, czy to w sensie Arystotelesowskim,
czy Kartezjańskim, jest nieporozumieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz