Wiadomo, że to Grecy zaczęli
filozofować. To oznaczało, że podjęli wysiłek dostosowania naszego myślenia do
rzeczywistości. Oni chcieli zrozumieć rzeczywistość, może nawet nie do końca
zdając sobie sprawę, jakie to jest trudne. Najtrudniejsze okazało się wyrażenie
zdobywanego poznania w mowie czy języku.
Tales otworzył wrota wiedzy
filozoficznej, gdy poszukując rozumienia rzeczywistości zapytał, co było na
początku lub co było początkiem. Ale jak nam przekazano, dopiero jego następca
posłużył się odpowiednim pojęciem (mianowicie pojęciem arche). Jońscy przyrodnicy
badali przyrodę (fizis), a jednocześnie jako filozofowie doszli do wniosku, że
pojęcie fizis może dotyczyć natury rzeczywistości albo nawet natury
poszczególnych rzeczy. Widzimy więc, że wraz z rozwojem filozofowania rodzi się
filozoficzny język, którym będą się posługiwały następne pokolenia aż po dzień
dzisiejszy.
Kolejnym ważnym etapem na tej
drodze było sformułowanie pojęcia bytu, które już bezpośrednio określało
rzeczywistość (coś realnego). Parmenides stwierdził, że byt jest a niebytu nie
ma. Byt oznaczał to, co realne, zaś niebyt został mu przeciwstawiony na
zasadzie logicznej negacji. Okazało się jednak, że czysto logiczne podejście do
sprawy spowodowało absolutyzację obu pojęć. Oba pojęcia nabrały charakteru
czegoś bezwzględnego. Stąd rzeczywistość stała się wszechogarniającym bytem
monistycznym. Taki byt należało uznać za wieczny i niezmienny, niepodzielny i
trwały, bez początku i końca, czyli ostatecznie bez przyczyny. Konsekwentnie
należało uznać go za Byt Boski lub po prostu za Boga. Właśnie takie wnioski z
zastosowania logiki wyciągnął później Spinoza, co doprowadziło go do panteizmu.
W obu tych przykładach nasze logiczne myślenie zwyciężyło nad realnością, co
spowodowało zagubienie rozumienia rzeczywistości. Podsumowując powiemy, że to
myślenie stworzyło monistyczną koncepcję rzeczywistości.
Następnym etapem filozofowania
była próba połączenia pojęcia bytu i niebytu, co oczywiście dało koncepcję
dualizmu. Trzeba jednak zaznaczyć, że w prezentowanych pomysłach dualizmu nie
stosowano bezpośrednio pojęć bytu i niebytu, lecz na ogół taki właśnie sens
nadawano obu dualistycznym pojęciom. Tak było z duszą i ciałem. Gdy Platon
stwierdza, że człowiek składa się z duszy i ciała, to można rozpoznać, że owym
składnikom nadaje cechy bytu i niebytu. Dusza pochodzi bowiem ze świata idei,
który oznaczał prawdziwą realność, natomiast ciało stawało się więzieniem dla
duszy przybierając w ten sposób rolę niebytu. Platon oczywiście dostrzegał tę
trudność, dlatego w dialogu Sofista podejmuje próbę wyjścia poza ten dylemat.
Byt zostaje tam przeciwstawiony wielości względnych niebytów (wielości jakichś
niepełnych bytów). Okazuje się, że Platon posłużył się tutaj gramatyką jako
normą języka i mowy, a nie logiką jak Parmenides. Przecież w języku swobodnie
mówimy o czymś, czego nie ma, w sposób przedmiotowy. Dzięki sofistom
dostrzeżono, że język jest na tyle giętki i rozciągły, że potrafi wypowiadać
się na temat bytu i niebytu. Łatwo zauważyć, że gramatyczne wypowiedzi tracą
już niekiedy sens logiczny, ale niosą ze sobą jakiś sens poznawczy. Na przykład
pojęcia dobra i zła były i są nadal bardzo chętnie stosowane w sposób
dualistyczny. Jak poucza nas Augustyn, szkoła manichejska przedstawiała dobro i
zło jako faktyczne elementy, czy nawet zasady, rzeczywistości. Można powiedzieć,
że dla nich były to elementy współistotne. Na koniec tego wywodu należy
stwierdzić, że nasze myślenie dość łatwo popada w dualizm.
Platon wskazywał na trudności
monizmu (w swoim Parmenidesie), ale nie ustrzegł się przed dualizmem duszy i
ciała. Dopiero jego uczeń Arytoteles przeszedł na pozycje pluralizmu bytowego.
Przyjmował, że rzeczywistość tworzy wielość bytów substancjalnych. Sformułował
koncepcję substancji powiązanej z licznymi cechami przypadłościowymi. Możemy
oceniać, że było to połączenie bytu z wielością względnych niebytów. Dla
Arystotelesa bytowy akt jest połączony z możnością, która jest podłożem
zmiennych właściwości. Możność, czyli potencja, umożliwiała zróżnicowanie bytu.
W ten sposób udało się przedstawić wielość już zróżnicowanych bytów. Powstał
realny pluralizm. U Stagiryty akt określa i wyznacza możność, a to oznacza, że
realność formy określa możliwości materii. Otóż możliwość pojawienia się lub
powstawania różnych bytów substancjalnych wyznacza czysta forma Pierwszego
Poruszyciela. Tak więc wielość możliwości została podporządkowana nadrzędnej
Realności.
Średniowieczni mistrzowie
dyskutowali i rozważali filozofię Arystotelesa na różne sposoby. Albo
utożsamiano Pierwszego Poruszyciela z Bogiem nazywając go Dator formarum i w tym
widziano sprawczą moc Boga. Natomiast na drugim końcu pojawił się pomysł, że
Bóg stanowi Materię Pierwszą, czyli został utożsamiony z czystą możnością,
która wydawała się być początkiem wszystkiego. Tak Dawid z Dinant rozumiał
dosłownie stworzenie z niczego. Oczywiście odrzucono od razu takie
ekstrawagancje.
Właściwą interpretację stwarzania
przedstawił dopiero św. Tomasz. Wynikało to z radykalnego przezwyciężenia
dotychczasowego esencjalizmu w pojmowaniu bytu. Tomasz zaproponował
egzystencjalne rozumienie bytu oraz Boga. Bóg był dla niego Czystym Istnieniem
(Ipsum Esse), natomiast byt stworzony przez Boga jest złożony z istnienia i
istoty. W realnym bycie istnienie stanowi akt w sensie arystotelesowskim, zaś
istota jest została zinterpretowana jako możność wypełniona przez formę i
materię (duszę i ciało).
Trzeba przyznać, że metafizyka
Tomasza wykraczała poza dotychczasowe myślenie filozoficzne, zarówno
starożytnych Greków jak i scholastyków. Przecież św. Anzelm, ojciec scholastyki
wyprowadzał istnienie Boga z pojęcia, jakie posiada nasz umysł, tak jakby
myślenie o Bogu mogło Mu zapewnić istnienie. Dlatego scholastyczni mistrzowie
nie rozumieli doniosłości Tomaszowego odkrycia. Zarzucono jego filozoficzne
dokonania, zaś korzystano z jego dzieła jako podręcznika teologii na uczelniach
dominikańskich. Niestety takie podejście do sprawy srodze zemściło się zarówno
na filozofii, jak i na teologii. Dalsza historia doprowadziła do upadku
realistycznej filozofii i do rozwinięcia się sceptycyzmu. Podważano możliwość
osiągania prawdy przez ludzki umysł, ponieważ zaniechano kontemplacji.
Z panującego powszechnie
sceptycyzmu zrodziło się Kartezjańskie cogito. Oczywistą rzeczą jest, że jeśli
podważymy poznanie rzeczywistości (czyli realnych bytów), to pozostanie nam
tylko myślenie. Kartezjusz wyprowadził myślenie z wątpienia w prawdziwość
poznania. Trzeba powiedzieć, ze nie odkrył nic nowego, ponieważ porzucając
realną rzeczywistość, jesteśmy zmuszeni przejść na pozycje samego umysłu, czyli
właśnie swobodnego i niezależnego myślenia. Co jednak skłoniło Mistrza do
stwierdzenia cogito ergo sum, to chyba pozostanie tajemnicą. Niemniej tym samym
obdarzył myślenie jakąś substancjalną podmiotowością, czyli realnością. Dusza
stała się dla niego jaźnią jako res cogitans. Trzeba jasno powiedzieć, że do
tej pory nie było takiej możliwości, żeby uważać myślenie za coś realnego.
Starożytność i średniowiecze mówiły wyłącznie o umysłowym poznaniu
(intelligere), a nie o myśleniu (cogitare). Gdy jednak sceptycyzm odrzucił to
umysłowe poznanie, to ponurą koniecznością stało się zwrócenie się ku myśleniu.
Przecież myślenie jest zupełnie niezależne od rzeczywistości.
Oczywiście myślenie okazało się
bardzo twórcze, ale trzeba mieć świadomość, że myślenie stwarza swój własny
świat możliwości. Dlatego filozofowie zaczęli uprawiać ontologię, czyli teorię
możliwości jako filozofię bytów możliwych. Możliwych do pomyślenia. Ontologia
powołała do życia pluralizm możliwości, który będzie się charakteryzował
nieskończonością. Pamiętamy tezę Leibniza, że Bóg stworzył najlepszy z
możliwych światów. W ten sposób nawet Bóg został poddany możliwości. Dzięki tym
pomysłom sam Bóg stał się kimś pomyślanym, bo dla myślenia prawdziwe wydają się
być rzeczy pomyślane, a nie rzeczywistość. Dla Kartezjusza prawdziwe jest to,
co jasne i wyraźne, czyli prawdziwość będzie zgodnością myślenia z samym sobą.
Dlatego dla niego Bóg będzie jasnym i wyraźnym pojęciem (pojęciem wrodzonym).
Natomiast dalej dla Kant Bóg stał się ideą, czyli również czystym pojęciem
pomyślanym przez filozofujący umysł.
Już w filozofii racjonalistycznej
umysł człowieka zanurzył się w sferę możliwości, chyba nie zdając sobie do
końca z tego sprawy. Angielscy empiryści próbowali jakoś chronić przed tym
umysł uzależniając go od doświadczenia zmysłowego. Kant na powrót przywrócił
dominację myśleniu, bez którego nie byłoby według niego poznania. Okazało się
jednak, że poznajemy jedynie jakieś twory w postaci zjawisk. Rzeczywistości już
nie jesteśmy w stanie poznać. Dlatego cała nowożytna filozofia myślącego
podmiotu (podmiotu już tylko myślącego o rzeczywistości, lecz wcale jej nie
poznającego) ugrzęzła w bagnie możliwości. Na koniec zdecydowano, że należy po
prostu zawiesić realność, czyli odciąć się od rzeczywistości. Była to zatem
prosta droga od sceptycznego wątpienia (właściwie wątpienie metodycznego),
poprzez krytykę realistycznego poznania, aż do tezy Hegla, że byt podlega
zasadom dialektycznego myślenia. Dlatego po odrzuceniu realistycznej metafizyki
zaczęto uprawiać ontologię możliwości, raz przyjmując pluralizm możliwości
(właściwie nieskończoność) a innym razem sprowadzając możliwość do monistycznej
świadomości. Stąd dzisiaj w polu analiz filozoficznych mamy jedynie świat
możliwości. A co gorsza, w ten świat możliwości zaangażowała się technika,
rozwijając wokół nas wspaniałe możliwości techniczne. Ale co z tym wszystkim ma
począć człowiek. Człowiek, który stanowi realną osobę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz