Filozofia zawsze pojmowała człowieka w nim samym (κατ’ αυτο). Człowiek stał się w ten sposób jednostkowym bytem, a właściwie jednostkową substancją. Ta substancjalna jedność miała określać samą istotę i bytowość człowieka. Realnym bytem była bowiem jednostkowa substancja. Dlatego filozofia badała człowieka przede wszystkim pod tym kątem jako byt substancjalny. Właśnie takie podejście przekazała nam filozofia grecka idąca za Arystotelesem.
Średniowiecze odnalazło w tym zakresie swój własny problem, czyli stosunek pomiędzy ogólnym pojęciem (uniwersalium) a bytem jednostkowym. Rozliczne dyskusje doprowadziły do dziwnego wniosku, że byt jednostkowy jest złożony z pojęcia i materii. Później Ockham starał się rozstrzygnąć ten problem przy pomocy swojej brzytwy, co dało początek pojęciowemu nominalizmowi, zaś realny byt pozostał jednostkowy.
Nowożytność jeszcze bardziej zagmatwała cały problem, gdyż z powodu wprowadzenia ujęć idealistycznych uznano, że sama rzeczywistość jest pojęciowa. U Hegla idea jako znaczenie pojęciowe stała się przyczyną rzeczywistości, a sama rzeczywistość miała być ogólna.
Wszystko to razem nie prowadziło do właściwego i pełnego rozumienia człowieka jako realnego bytu. Nie rozumiano bowiem, co faktycznie stanowi przyczynę realności człowieka. Pod tym względem poglądy Tomasza z Akwinu były i są nadal odkrywcze i rewelacyjne. Realność może powodować jedynie element egzystencjalny, czyli akt istnienia. To istnienie urealnia istotę bytu i sprawia, że byt może trwać i działać. Bez aktywności istnienia realny byt zostaje sprowadzony do pojęcia, które miałoby ogarniać całą jego istotę. Ale pojęcie staje się zamkniętą treścią, zwłaszcza gdy będziemy posługiwali się pojęciami jasnymi i wyraźnymi, jak postulował Kartezjusz.
W ten sposób próbowano zamknąć całą aktywność realnego bytu w złotej klatce pojęciowej. Pojęcie jako składnik poznania pełni tutaj rolę pojemnika, który powinniśmy dopasować do całego systemu wiedzy. Wiedza ma przecież charakter pojęciowy. Pojęcia naszej wiedzy muszą być czymś wyodrębnionym i wyizolowanym, dopiero wtedy możemy się nimi posługiwać w sposób jednoznacznie określony. Gdy próbujemy, tak jak w idealizmie, przenosić ten schemat wiedzy na rzeczywistość, wtedy dokonujemy wyizolowania i wyodrębnienia bytów poprzez nazwanie ich odpowiednimi zakresami znaczeniowymi (pojęciami).
Jeżeli nawet pojmujemy człowieka jako cząstkę szerszego obszaru rzeczywistości (np. przyrody), to i tak musimy odróżnić go pojęciowo od tej ogólnie ujętej reszty. Dlatego Arystoteles twierdził, że człowiek jest rozumnym zwierzęciem, zaś dużo później przyrodnicy zdefiniowali człowieka jako istotę myślącą (homo sapiens – człowiek myślący). Wszystko to prowadziło do pojęciowego wyróżnienia człowieka, co dawało w efekcie rozumienie go jako zamkniętej jedności. Człowiek zawsze pozostawał jednostkową substancją rozumnej natury (Boecjusz).
Pojmowanie człowieka jako jednostkowej substancji stało się podstawą indywidualizmu. Każdy jest człowiekiem sam w sobie oraz sam dla siebie. A to już znaczyło, że każdy człowiek żyje i działa sam dla siebie. Niektórzy wprost twierdzili, że człowiek jest z natury egoistą. Wszystko to wzięło się stąd, że nie było możliwości szerszego spojrzenia na człowieka. Człowiek pojmowany sam w sobie staje się bytem zamkniętym i nieprzeniknionym. Można powiedzieć, że został ujęty i zamknięty w sobie przez naszą pojęciową wiedzę. Dlatego pomieszanie wiedzy i rzeczywistości prowadzi prostą drogą do indywidualizmu w rozumieniu człowieka.
Próbą wyjścia z tego zamkniętego kręgu było powstanie socjologii. Przecież socjologia powinna badać wzajemne odniesienia i relacje ludzi między sobą. Lecz również socjologia zbyt szybko uległa presji idealizmu, stąd zaczęto pojmować społeczeństwo lub społeczność jako jedną ogólną substancję lub jeden organizm, w czym mają uczestniczyć poszczególne części. W ten sposób socjologia z kolei przyjęła idealistyczną czapę, co ograniczyło możliwość realistycznego spojrzenia. Zaczęto więc badać i ustalać ogólne prawa społeczne, gdyż taki ideał wiedzy panował w pozytywizmie. To spowodowało zaprzepaszczenie stworzenia prawdziwej socjologii, która badałaby realny udział konkretnego człowieka w życiu społecznym. Zaczęto formułować ogólne tezy dotyczące funkcjonowania grupy społecznej lub całego społeczeństwa. W ten sposób zniknął żywy człowiek. Socjologia przestała być nauką o człowieku, a stała się nauką o społeczeństwie.
Indywidualizm wywyższa jednostkowego człowieka zapominając o relacjach, jakie powstają między ludźmi. Przez to człowiek staje się samotną wyspą na wzburzonym oceanie społeczeństwa. Taki człowiek działa na własną rękę, czyli według własnych poglądów. Ale zakłada się, że jeżeli będzie on działał racjonalnie, to przyczyni się dzięki temu do stworzenia funkcjonalnych struktur społecznych. Wszyscy razem tworzą zatomizowany układ społeczeństwa (organizmu społecznego). Poszczególne cząstki łączą się w większe funkcjonalne całości, które spełniają określone zadania.
Z jednej strony indywidualizm podkreśla rolę pojedynczego człowieka, oddając mu kierowanie samym sobą, ale z drugiej strony mamy podporządkowanie tego człowieka strukturom i instytucjom państwowym. Pojedynczy człowiek jest ważny sam dla siebie, ale przestaje się liczyć w układach grupowych. Instytucje i organizacje społeczne funkcjonują jako układy grupowe lub zbiorowe, gdzie jednostka traci już swoją wewnętrzną wartość.
Gdybyśmy wyeksponowali sam indywidualizm, to musielibyśmy zanegować zupełnie społeczeństwo. Ale wszyscy się zgadzają, że człowiek posiada naturę społeczną i jest zdolny do tworzenia instytucji społecznych. Jak więc pogodzić tak rozbieżne tendencje?
Jedni uważają, że człowiek jest przeznaczony do życia w grupie (w społeczeństwie). Posiada więc wszystkie potrzebne do tego możliwości i zdolności. Można tutaj wymienić wzajemną sympatię i altruizm jako te elementy, na których buduje się społeczność grupowa. Ale wspominaliśmy wcześniej o postawie egoistycznej człowieka. Niektórzy uważali człowieka za kompletnego egoistę. Jak więc będzie możliwa wzajemna współpraca i współdziałanie? Pogląd o ludzkim egoizmie prowadzi do wniosku, że należy człowieka uspołecznić na siłę, czyli odgórnie. Trzeba zatem najpierw stworzyć silne instytucje państwowe (z policją na czele), które mogłyby pokierować ludźmi.
Socjaliści twierdzili, że człowieka należy uspołecznić, natomiast liberałowie sądzili, że same racjonalne działania jednostek dają w efekcie ogólny pożytek społeczny tworząc zharmonizowaną całość. Takie rozwiązania polityczne stały u podstaw demokracji w 20. wieku. Dzisiejsze propozycje polityczne starają się łagodnie dokonywać uspołecznienia człowieka poprzez manipulowanie jego poglądami. W komunizmie stwierdzono doświadczalnie, że człowieka nie da się uspołecznić na siłę, zatem uznano, że trzeba po prostu namówić i zachęcić ludzi do działalności zorganizowanej instytucjonalnie przy pomocy przekupstwa różnymi przywilejami i nagrodami.
W ten sposób państwo stawia dzisiaj wyłącznie na pracę zawodową, czyli zorganizowaną. Dla państwa liczy się jedynie obywatel czynny zawodowo, który może i musi płacić podatki. Jeszcze bardziej liczy się przedsiębiorca, który stwarza miejsca pracy i rozwija zatrudnienie. Człowiek, który nie pracuje zawodowo, przestaje się liczyć i traci zupełnie wartość społeczną (stając się wyrzutkiem). Stąd mamy taki nacisk na pracę zawodową kobiet, gdyż wtedy państwo może obłożyć ją podatkiem. Gdy kobieta pracuje w domu zajmując się domem i dziećmi, wtedy jest dla państwa „bezwartościowa”, bo nie przynosi dochodu (PKB).
Gospodarka została oparta na rachunku ekonomicznym, czyli na zysku (dla państwa zysk płynie z podatków i akcyzy). Ale zysk dotyczy wyłącznie finansowego aspektu gospodarki (marksiści nazywali to kapitałem). Pozostaje jeszcze drugi aspekt w postaci pracy. Otóż praca jest czymś bliższym człowiekowi niż kapitał. Człowiek jest chętny do pracy, ale do pracy dla siebie i swojej rodziny. Jeżeli mówimy, że człowiek musi pracować, aby jeść, to dotyczy to przede wszystkim rodziny i życia rodzinnego. Dawniej człowiek pracował bezpośrednio dla swojej rodziny. Praca była własnością człowieka, dzięki czemu służył on swoim bliskim.
W trakcie rewolucji przemysłowej praca została oderwana od rodziny. Marksiści mówili o alienacji pracy, co znaczyło, że praca stała się dla człowieka czymś obcym, czymś zewnętrznym. W przemyśle praca przestaje być własnością pracownika, lecz staje się własnością pracodawcy (dawniej mówiono fabrykanta, dziś powiemy, że jest własnością przedsiębiorcy, który tworzy miejsca pracy). Przez to praca została oddzielona od życia rodzinnego, a nawet przeciwstawiona mu. W dzisiejszym zekonomizowanym społeczeństwie praca staje się wrogiem życia rodzinnego. To doprowadziło do tak wielkiego kryzysu rodziny, gdyż strasznie trudno jest pogodzić pracę zawodową z życiem rodzinnym. Dawniej praca integrowała rodzinę, a dzisiaj raczej antagonizuje jej członków. Kiedyś praca służyła bezpośrednio rodzinie, a obecnie oczekuje się, że pracownicy będą służyli firmie lub przedsiębiorstwu (dyspozycyjność).
To pokazuje, że wszystko zostało postawione na głowie. Na dłuższą metę nie może się udać. Nie da się żyć stojąc na głowie, chociaż można tak tańczyć. Czy możliwe jest przywrócenie pracy dla rodziny i w rodzinie? Jest to chyba najpoważniejsze wyzwanie, przed którym stoi nasz świat. Nie chodzi więc o globalizację pracy (czyli pracę można wykonać w dowolnym miejscu na ziemi), lecz raczej o ponowne rozdrobnienie i atomizację, czyli rozdzielenie jej na poszczególne rodziny. Jeśli chcemy przywrócić rangę rodzinie, to powinna ona stać się na powrót środowiskiem pracy. Pewnie nikt teraz nie wie, jak tego dokonać, ale jest to potrzebne, jeśli nie chcemy zginąć w globalnym kryzysie. Trzeba stworzyć ekonomię rodziny w połączeniu z ekologią społeczną. Ekologia społeczna powinna obejmować przyrodę, kulturę i rodzinę jako środowisko osobowe człowieka. Na takim gruncie możemy dopiero zbudować ekonomię rodziny, która zarządzałaby wykorzystaniem dóbr przyrody, kultury i osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz