3.11.2012

Demon zdemaskowany




Każdy filozof ma swojego demona (dobrego albo złego duszka). Bo to demon zachęca nas do myślenia. Demon jest po prostu Pierwszym Myślicielem (który wszystko wymyślił?). Ten Myśliciel lubi wszystkich innych myślicieli. A kogóż to da się namówić do myślenia jak nie filozofa? Skoro filozof pragnie poznania i prawdziwej wiedzy, to potrzebuje także zdolności myślenia. Ale posiadając zdolność myślenia może się pogubić w swoim filozofowaniu. Złośliwy demon będzie chciał zwieść myśliciela, gdyż myślenie zawsze odwodzi nas od rzeczywistości. Dlatego demon umiejętnie podsyca filozoficzne myślenie. Stara się zadbać o to, żeby myślenie stało się pierwszą i ostateczną zasadą filozofii, co najlepiej udało się przeprowadzić u Kartezjusza.

Pamiętacie, że Sokrates przyznawał się do znajomości z demonem (mówił o daimonionie). Ale tak naprawdę nie powiedział, czego nauczył go ten demon. Z pewnością uwiódł go swoim myśleniem i wiedzą, tak że ten prawdziwy filozof (przecież miłośnik mądrości, jak o sobie mówił) uwierzył w wiedzą. To dlatego wiedza stała się dla niego czymś najważniejszym. Stała się jedyną cnotą (czyli doskonałością duchową), a nawet stała się najwyższym dobrem człowieka. Wydaje się, że ten Sokratejski intelektualizm moralny, jak go nazwał Tatarkiewicz, jest właśnie dziełem demona, a nie filozofii, która miała być poszukiwaniem mądrości. Przecież Sokrates tworząc filozofię poszukiwał mądrości. Dlaczego więc przewartościował samą wiedzę. Czyżby uznał, że mądrość jest wiedzą albo wiedza mądrością? Ale dlaczego? Czy to nie jest sprawka demona?

Demon nam wszystko obiecuje, ale czai się i czyha, żeby uderzyć w odpowiednim miejscu i momencie w celu wypaczenia najlepszych osiągnięć duchowych człowieka. O jego atakach możemy wiele się dowiedzieć od Ojców Pustyni.

Z kolei Arystoteles na pewno wiele nasłuchał się o Sokratesie w Akademii Platońskiej. Znał z pewnością Platońskie Dialogi. Słyszał więc o szaleństwach Erosa i wymyślonych Platońskich ideach. Wydaje się, że Arystoteles bał się tego demonicznego charakteru filozofii. Dlatego chciał wybrać coś przeciwnego. Zamiast demona (daimonion) wybrał eudaimonię (szczęście, czyli szczęśliwą dobroduszność). W ten sposób postanowił zastąpić Sokratejskiego daimoniona ludzkim szczęściem (eudaimonia). Wszyscy pragną szczęścia. A to znaczy, że człowiek potrzebuje dobrego duszka, który obdarzy go szczęściem. Arystoteles zdaje się wierzył w dobroduszność człowieka. Wierzył w ludzkie szczęście. Wszyscy ludzie pragną przecież szczęścia. Okazało się, że dla niego szczęście to miała być taka zwykła mała stabilizacja, czyli mówiąc inaczej – podążanie drogą pośrednią (drogą środka).

Dlatego uznał, że człowiekowi potrzebna jest roztropność a nie wiedza i namiętności. A zatem ani demoniczne porywy Erosa (demony namiętności i seksu), ani demoniczne myśli umysłu (właściwie demony czystej świadomości), ale konieczne jest roztropne podążanie drogą pośrednią (fronesis). Może wówczas człowiek uniknie szalonych wzlotów i beznadziejnych upadków. Ludzkie życie powinno być umiarkowane, czyli ani gorące, ani zimne, lecz letnie. Arystoteles uważał, że tylko to może uratować człowieka i zapewnić mu spokojny rozwój.

Tą etyczną propozycją zamierzał przegonić wszystkie demony trapiące człowieka (właściwie filozofa). Za jednym zamachem chciał przegonić erotyczne demony namiętności (w ogóle demony uczuć) oraz idealistyczne demony myślenia (demony czystej myśli). Człowiekowi wystarczy do życia dobroduszność, która ma się wyrażać w umiarkowaniu i roztropności. Człowiek nie powinien marzyć o idealnym świecie, bo to go zabije. Ani nie powinien rozbudzać namiętności (a w konsekwencji uzależnień, jak dziś wiemy), bo to go także zabije. Arystoteles pragnął dla człowieka szczęścia (eudaimonia).

Jednak w swoim działaniu człowiek musi być opanowany i powściągliwy, umiarkowany i roztropny. Musi się ciągle uczyć, nawet na swoich błędach, żeby stopniowo i powoli doskonalić swoje postępowanie. Zadaniem i celem człowieka jest trzymać się po środku. Podążać zawsze środkiem unikając skrajności. Zadanie proste lecz trudne zarazem. Mediocritas. Niemalże sancta mediocritas. Tym szczycili się wszyscy arystotelicy. Filozoficzni roztropnisie.

Wydawać by się mogło, że Arystotelesowi udało się uniknąć spotkania z demonem. Dzięki swojej etyce Mistrz przepędził demony z ludzkiego życia, lecz okazało się, że demon zaczaił się gdzie indziej. Arystoteles zdemonizował bowiem samą pierwsza przyczynę rzeczywistości. Dla niego bowiem Pierwszy Poruszyciel (primus motor immobilis) stał się czystym myśleniem, czyli Pierwszym Myślicielem. Demon wyskoczył u niego jak Deus ex machina. A wydawało się, że to jest taki roztropny naukowiec. Filozofia musi się nieustannie wystrzegać różnych demonów. Arystoteles odkrył swojego demona, może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ale to zaważyło na późniejszym pojmowaniu Boga w filozofii.

Dopiero Plotyn dokonał radykalnego oddemonizowania Jedni. W ten sposób Bóg-Jedno stał się absolutną doskonałością, bez żadnego zbędnego myślenia. Natomiast demoniczny Umysł (Nous) jest u niego tylko pierwszą hipostazą (może raczej subzystencją). Ta propozycja zachowała jednak i utrwaliła demoniczny wpływ Umysłu na człowieka i jego duchowość. Wszystko inne (czyli człowiek i cały świat) powstaje bowiem przy udziale tego demonicznego Umysłu. Dlatego człowiek nie chce się wyrzec swojego idealistycznego myślenia. Cały czas chętniej wybiera myślenie niż szczęśliwą roztropność. Arystotelesowska fronesis na niewiele się tu zdała. Roztropność miała ograniczać demoniczne wyskoki ludzkiego umysłu. Ale czy ten ludzki umysł stać na takie samoograniczenie? Kto chciałby trzymać swoje myślenie na smyczy? Niestety tak łatwo ulegamy myśleniu.

Podsumujmy ten grecki okres filozofii. Platon stawiał na boską mądrość, która miała ratować człowieka. Arystoteles był naturalistą i nie wierzył w taką boską interwencję. Uważał, że człowiek powinien wypracować swoją własną miarę – właśnie mediocritas. Podążaj środkiem, a wówczas nie zginiesz. On znał niebezpieczeństwa czyhające na człowieka. Podejmując walkę z demonicznymi skrajnościami w życiu człowieka, odnalazł drogę środka, która pozwalała uniknąć tych zagrożeń. Arystoteles chciał, żeby człowiek stworzył sobie odpowiednie zapory przeciwko falom złych mocy. Taką rolę miała pełnić etyczna teoria cnót kardynalnych jako właściwy środek zaradczy. Roztropność była powołana do powściągnięcia złych pomysłów rozumu, natomiast umiarkowanie miało pilnować namiętności i uczuć.

Ale czy człowiek ze swoją słabą naturą zdoła się uchronić przed demonicznymi wpływami? Chrześcijaństwo proponowało zupełnie inne rozwiązanie. Było oparte bowiem na Boskiej Mocy. Dlatego wskazywało na bezpośrednie działanie Mocy Boga, czyli łaski. Dostrzegł to wyraźnie św. Augustyn – ten łącznik filozofii greckiej z doktryną chrześcijańską. Przećwiczywszy na sobie samym wszystkie niebezpieczeństwa zdemonizowanego umysłu ludzkiego, Augustyn dostrzegł konieczność łaskawej interwencji Boga (łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna).

Augustyn postawił sprawę jasno. Do życia chrześcijańskiego (czyli właściwie do życia moralnego i religijnego) człowiekowi potrzebna jest łaska. Ponieważ człowiek z powodu swej upadłej, czyli zdemonizowanej, natury jest sprawcą moralnego zła. Rozum pozbawiony prawdy (słowa prawdy) oraz wola pozbawiona dobra, czyli miłości (jako czynu dobra) są zdolne stworzyć piekło na ziemi. Uratować nas może jedynie powrót do Boga (nawrócenie) i przyjęcie daru Jego łaski. Bóg nas oświeca, co znaczy, że daje naszemu umysłowi prawdę i słowo, a naszej woli daje miłość (czyn dobra). Bez tych boskich darów człowiek pozostaje słaby i grzeszny, gdyż nie jest w stanie sam podnieść się z pierwotnego upadku. Dlatego tak ważna jest dla nas wiara w Boga (credo).

Augustyn pokazał nam, że demony z ludzkiej duszy może przegonić jedynie łaska Boża. Dlatego jest tak ważnym teologiem chrześcijańskim. Ale i u niego demon wśliznął się gdzieś bokiem od zakrystii. Doktor Kościoła chciał podkreślić rolę instytucji kościelnej i nieopatrznie posłużył się określeniem civitas dei, dzięki czemu demon mógł się usadowić na tronie jako władca. Niestety to za sprawą Augustyńskiego pomysłu, że władza pochodzi od Boga, państwo kościelne (ale właśnie tylko jako instytucja państwa) oraz różne inne państwa przybrały nieoczekiwanie postać demoniczną. Wydaje się to kolejnym smutnym żartem demona. Odtąd demon mógł swobodnie rządzić instytucjami państwowymi. I czynił to z demoniczną rozkoszą.

Ale to nie koniec panowania demonów. Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz