Każdy filozof ma swojego demona (dobrego albo złego
duszka). Bo to demon zachęca nas do myślenia. Demon jest po prostu Pierwszym
Myślicielem (który wszystko wymyślił?). Ten Myśliciel lubi wszystkich innych
myślicieli. A kogóż to da się namówić do myślenia jak nie filozofa? Skoro
filozof pragnie poznania i prawdziwej wiedzy, to potrzebuje także zdolności
myślenia. Ale posiadając zdolność myślenia może się pogubić w swoim
filozofowaniu. Złośliwy demon będzie chciał zwieść myśliciela, gdyż myślenie
zawsze odwodzi nas od rzeczywistości. Dlatego demon umiejętnie podsyca
filozoficzne myślenie. Stara się zadbać o to, żeby myślenie stało się pierwszą
i ostateczną zasadą filozofii, co najlepiej udało się przeprowadzić u
Kartezjusza.
Pamiętacie, że Sokrates przyznawał się do znajomości
z demonem (mówił o daimonionie). Ale tak naprawdę nie powiedział, czego
nauczył go ten demon. Z pewnością uwiódł go swoim myśleniem i wiedzą, tak że
ten prawdziwy filozof (przecież miłośnik mądrości, jak o sobie mówił) uwierzył
w wiedzą. To dlatego wiedza stała się dla niego czymś najważniejszym. Stała się
jedyną cnotą (czyli doskonałością duchową), a nawet stała się najwyższym dobrem
człowieka. Wydaje się, że ten Sokratejski intelektualizm moralny, jak go nazwał
Tatarkiewicz, jest właśnie dziełem demona, a nie filozofii, która miała być
poszukiwaniem mądrości. Przecież Sokrates tworząc filozofię poszukiwał
mądrości. Dlaczego więc przewartościował samą wiedzę. Czyżby uznał, że mądrość
jest wiedzą albo wiedza mądrością? Ale dlaczego? Czy to nie jest sprawka
demona?
Demon nam wszystko obiecuje, ale czai się i czyha,
żeby uderzyć w odpowiednim miejscu i momencie w celu wypaczenia najlepszych
osiągnięć duchowych człowieka. O jego atakach możemy wiele się dowiedzieć od
Ojców Pustyni.
Z kolei Arystoteles na pewno wiele nasłuchał się o
Sokratesie w Akademii Platońskiej. Znał z pewnością Platońskie Dialogi. Słyszał
więc o szaleństwach Erosa i wymyślonych Platońskich ideach. Wydaje się, że
Arystoteles bał się tego demonicznego charakteru filozofii. Dlatego chciał
wybrać coś przeciwnego. Zamiast demona (daimonion) wybrał eudaimonię
(szczęście, czyli szczęśliwą dobroduszność). W ten sposób postanowił zastąpić
Sokratejskiego daimoniona ludzkim szczęściem (eudaimonia).
Wszyscy pragną szczęścia. A to znaczy, że człowiek potrzebuje dobrego duszka,
który obdarzy go szczęściem. Arystoteles zdaje się wierzył w dobroduszność
człowieka. Wierzył w ludzkie szczęście. Wszyscy ludzie pragną przecież
szczęścia. Okazało się, że dla niego szczęście to miała być taka zwykła mała
stabilizacja, czyli mówiąc inaczej – podążanie drogą pośrednią (drogą środka).
Dlatego uznał, że człowiekowi potrzebna jest
roztropność a nie wiedza i namiętności. A zatem ani demoniczne porywy Erosa
(demony namiętności i seksu), ani demoniczne myśli umysłu (właściwie demony
czystej świadomości), ale konieczne jest roztropne podążanie drogą pośrednią (fronesis).
Może wówczas człowiek uniknie szalonych wzlotów i beznadziejnych upadków.
Ludzkie życie powinno być umiarkowane, czyli ani gorące, ani zimne, lecz
letnie. Arystoteles uważał, że tylko to może uratować człowieka i zapewnić mu
spokojny rozwój.
Tą etyczną propozycją zamierzał przegonić wszystkie
demony trapiące człowieka (właściwie filozofa). Za jednym zamachem chciał przegonić
erotyczne demony namiętności (w ogóle demony uczuć) oraz idealistyczne demony
myślenia (demony czystej myśli). Człowiekowi wystarczy do życia dobroduszność,
która ma się wyrażać w umiarkowaniu i roztropności. Człowiek nie powinien
marzyć o idealnym świecie, bo to go zabije. Ani nie powinien rozbudzać
namiętności (a w konsekwencji uzależnień, jak dziś wiemy), bo to go także
zabije. Arystoteles pragnął dla człowieka szczęścia (eudaimonia).
Jednak w swoim działaniu człowiek musi być opanowany
i powściągliwy, umiarkowany i roztropny. Musi się ciągle uczyć, nawet na swoich
błędach, żeby stopniowo i powoli doskonalić swoje postępowanie. Zadaniem i
celem człowieka jest trzymać się po środku. Podążać zawsze środkiem unikając
skrajności. Zadanie proste lecz trudne zarazem. Mediocritas. Niemalże sancta
mediocritas. Tym szczycili się wszyscy arystotelicy. Filozoficzni
roztropnisie.
Wydawać by się mogło, że Arystotelesowi udało się
uniknąć spotkania z demonem. Dzięki swojej etyce Mistrz przepędził demony z ludzkiego
życia, lecz okazało się, że demon zaczaił się gdzie indziej. Arystoteles
zdemonizował bowiem samą pierwsza przyczynę rzeczywistości. Dla niego bowiem
Pierwszy Poruszyciel (primus motor immobilis) stał się czystym
myśleniem, czyli Pierwszym Myślicielem. Demon wyskoczył u niego jak Deus ex
machina. A wydawało się, że to jest taki roztropny naukowiec. Filozofia
musi się nieustannie wystrzegać różnych demonów. Arystoteles odkrył swojego
demona, może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ale to zaważyło na
późniejszym pojmowaniu Boga w filozofii.
Dopiero Plotyn dokonał radykalnego oddemonizowania
Jedni. W ten sposób Bóg-Jedno stał się absolutną doskonałością, bez żadnego
zbędnego myślenia. Natomiast demoniczny Umysł (Nous) jest u niego tylko
pierwszą hipostazą (może raczej subzystencją). Ta propozycja zachowała jednak i
utrwaliła demoniczny wpływ Umysłu na człowieka i jego duchowość. Wszystko inne
(czyli człowiek i cały świat) powstaje bowiem przy udziale tego demonicznego
Umysłu. Dlatego człowiek nie chce się wyrzec swojego idealistycznego myślenia.
Cały czas chętniej wybiera myślenie niż szczęśliwą roztropność.
Arystotelesowska fronesis na niewiele się tu zdała. Roztropność miała
ograniczać demoniczne wyskoki ludzkiego umysłu. Ale czy ten ludzki umysł stać
na takie samoograniczenie? Kto chciałby trzymać swoje myślenie na smyczy?
Niestety tak łatwo ulegamy myśleniu.
Podsumujmy ten grecki okres filozofii. Platon
stawiał na boską mądrość, która miała ratować człowieka. Arystoteles był
naturalistą i nie wierzył w taką boską interwencję. Uważał, że człowiek
powinien wypracować swoją własną miarę – właśnie mediocritas. Podążaj
środkiem, a wówczas nie zginiesz. On znał niebezpieczeństwa czyhające na
człowieka. Podejmując walkę z demonicznymi skrajnościami w życiu człowieka,
odnalazł drogę środka, która pozwalała uniknąć tych zagrożeń. Arystoteles
chciał, żeby człowiek stworzył sobie odpowiednie zapory przeciwko falom złych
mocy. Taką rolę miała pełnić etyczna teoria cnót kardynalnych jako właściwy
środek zaradczy. Roztropność była powołana do powściągnięcia złych pomysłów
rozumu, natomiast umiarkowanie miało pilnować namiętności i uczuć.
Ale czy człowiek ze swoją słabą naturą zdoła się
uchronić przed demonicznymi wpływami? Chrześcijaństwo proponowało zupełnie inne
rozwiązanie. Było oparte bowiem na Boskiej Mocy. Dlatego wskazywało na
bezpośrednie działanie Mocy Boga, czyli łaski. Dostrzegł to wyraźnie św.
Augustyn – ten łącznik filozofii greckiej z doktryną chrześcijańską.
Przećwiczywszy na sobie samym wszystkie niebezpieczeństwa zdemonizowanego
umysłu ludzkiego, Augustyn dostrzegł konieczność łaskawej interwencji Boga
(łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna).
Augustyn postawił sprawę jasno. Do życia
chrześcijańskiego (czyli właściwie do życia moralnego i religijnego)
człowiekowi potrzebna jest łaska. Ponieważ człowiek z powodu swej upadłej,
czyli zdemonizowanej, natury jest sprawcą moralnego zła. Rozum pozbawiony
prawdy (słowa prawdy) oraz wola pozbawiona dobra, czyli miłości (jako czynu
dobra) są zdolne stworzyć piekło na ziemi. Uratować nas może jedynie powrót do
Boga (nawrócenie) i przyjęcie daru Jego łaski. Bóg nas oświeca, co znaczy, że
daje naszemu umysłowi prawdę i słowo, a naszej woli daje miłość (czyn dobra).
Bez tych boskich darów człowiek pozostaje słaby i grzeszny, gdyż nie jest w
stanie sam podnieść się z pierwotnego upadku. Dlatego tak ważna jest dla nas
wiara w Boga (credo).
Augustyn pokazał nam, że demony z ludzkiej duszy
może przegonić jedynie łaska Boża. Dlatego jest tak ważnym teologiem
chrześcijańskim. Ale i u niego demon wśliznął się gdzieś bokiem od zakrystii.
Doktor Kościoła chciał podkreślić rolę instytucji kościelnej i nieopatrznie
posłużył się określeniem civitas dei, dzięki czemu demon mógł się
usadowić na tronie jako władca. Niestety to za sprawą Augustyńskiego pomysłu,
że władza pochodzi od Boga, państwo kościelne (ale właśnie tylko jako
instytucja państwa) oraz różne inne państwa przybrały nieoczekiwanie postać
demoniczną. Wydaje się to kolejnym smutnym żartem demona. Odtąd demon mógł
swobodnie rządzić instytucjami państwowymi. I czynił to z demoniczną rozkoszą.
Ale to nie koniec panowania demonów. Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz