24.04.2018

Kazanie na górze



Głoszenie prawdy



Zawsze marzyło mi się nauczanie filozofii, które byłoby głoszeniem prawdy, a nie przedstawianiem i komentowaniem cudzych poglądów. Głoszenie prawdy nie jest wynikiem naszego myślenia, lecz jest efektem słowa prawdy, które musi zdobyć nasz umysł. Jeżeli więc pojmujemy filozofowanie jako głoszenie prawdy, to musimy zwracać uwagę na słowo prawdy.

Skąd w umyśle bierze się słowo prawdy? Na pewno nie jest ono skutkiem myślenia. Myślenie tworzy bowiem teorie naukowe, czyli tworzy kolejne hipotezy (założenia albo przypuszczenia badawcze), które należy potwierdzić lub zaprzeczyć, jednak już bez udziału naszego myślenia, natomiast przy pomocy eksperymentów lub doświadczeń (czyli zdarzeń i zjawisk fizycznych, cielesnych lub materialnych). To jasno pokazuje, że nasze myślenie nie tworzy prawdy, a jedynie hipotezy badawcze. Czy zatem naukowcy są uprawnieni lub upoważnieni do głoszenia prawdy o rzeczywistości – zwłaszcza jeśli chodzi o prawdę o człowieku? Wydaje się, że dzisiaj nauka (szczególnie nauki przyrodnicze) przywłaszczyła sobie monopol na głoszenie prawdy. Różne teorie albo raczej hipotezy są przedstawiane jako prawdziwe i niepodważalne poglądy, co jest uznawane za głoszenie prawdy.

Otóż głoszenie prawdy, czyli rzeczywiste nauczanie, nie może być oparte na myśleniu i doświadczeniu zmysłowym (a właściwie na pomiarze badawczym). W ten sposób mamy do czynienia z kwestia konstruowania możliwości technicznych (a nie poznawania prawdy), które znajdują znakomite zastosowanie w opanowaniu świata przyrody (np. pozyskanie i wykorzystanie tzw. surowców).

Ale co począć z człowiekiem? Człowiek nie jest przyrodą, nie jest również surowcem, ani materialnym tworzywem. Człowiek jest realnym podmiotem sprawczym, dlatego wciąż wymyka się teoriom naukowym. Aby więc głosić prawdę o człowieku, trzeba powrócić do filozofowania, ale to powinien być powrót do metafizyki jako poznania rzeczywistości w jej istnieniu. Tego nie załatwi abstrakcyjne czy filozoficzne myślenie. Musimy bowiem wiedzieć, że największym filozoficznym kłamstwem jest Kartezjańska teza cogito ergo sum. Myślenie w żaden sposób nie uzasadnia ani nie dowodzi istnienia. Myślenie jest tylko myśleniem. Dlatego dla Kartezjusza prawda była zgodnością myślenia z samym myśleniem. Prawdą jest to, co mogę pomyśleć jasno i wyraźnie. Ale to będzie jedynie myślowa konstrukcja. Stąd Husserl doszedł do wniosku, że świadomość musi na nowo skonstruować sobie świat.

Dlatego do filozofowania nasz umysł potrzebuje czegoś więcej niż myślenia. Potrzebuje właśnie słowa prawdy jako wewnętrznej zasady poznawczej, a zarazem zasady komunikacyjnej. Ludzka komunikacja ma bowiem sens tylko jako głoszenie prawdy. Podsumowując możemy powiedzieć, że w swojej książce „Ja i Ty” przeczuwał to Buber. Człowiek potrzebuje zatem fundamentalnego słowa, dzięki któremu zdoła opisać swoją realność. Tym słowem jest „istnienie”, a dokładnie podmiotowość istnienia, czyli osoba. Człowiek jest osobą, dlatego mówi o sobie Ja (Ja osobowe), a do drugiego człowieka zwraca się Ty (osobowe Ty). Kiedy nawiązuje się osobowy dialog pomiędzy Ja i Ty, wtedy posługujemy się słowem prawdy.

Powtórzmy jeszcze raz nasze pytanie: skąd się bierze w umyśle słowo prawdy? Otóż zjawia się ono pod wpływem aktywności osoby stanowiącej podmiotowość istnienia. Pobudzane przez relacje osobowe (zob. u Gogacza) własność istnieniowa prawdy sprawia akty kontemplacji, które docierając do umysłu, gdy zostaną tam przyjęte, tworzą w nim słowo prawdy jako realną zasadę poznawczą. Można więc uznać, że słowo prawdy jest w umyśle skutkiem doświadczenia wewnętrznego jako szczególnego doświadczenia osobowego. Akty kontemplacji są przyczynowane przez osobową podmiotowość istnienia, a dokładnie przez osobową własność prawdy (nazywaną też powszechnie własnością transcendentalną prawdy). [Mamy jeszcze poza tym własność dobra i piękna, które oddziałują na władze duchowe woli i uczuciowości.]

Tak więc umysł ożywiony słowem prawdy jest w stanie rozpoznawać własność prawdy w realnych bytach, będąc zarazem wyczulony na osobową własność prawdy u człowieka, czy nawet Boga. To pozwala nam ujmować spotykanych ludzi jako byty osobowe lub osobowe realności. Przecież nie mamy na ogół problemu z rozpoznaniem bytów osobowych, lecz dopiero gdy zaczynamy myśleć o człowieku, wtedy pojawiają się wszelkie komplikacje i przekłamania.

Dlatego też nauko posługująca się myśleniem i danymi zmysłowymi nie jest w stanie rozpoznać w człowieku osoby, a tym samym traktuje go jako twór przyrodniczy, twierdząc, że człowiek powstał na drodze ewolucji. Przekłamanie dotyczy tutaj samego określenia „człowiek”, ponieważ w tym twierdzeniu „człowiek” jest pojmowany jako ontyczna całość. Natomiast można tutaj mówić tylko o rozwoju naszej cielesności na drodze ewolucji.

Filozofia nie musi, ani nie powinna podejmować walki z nauką (naukami przyrodniczymi), ale musi walczyć o realne rozumienie człowieka i jego osobowego człowieczeństwa (osobowej podmiotowości istnienia). Ponieważ tylko filozofia w wersji metafizyki pozwala nam poznać człowieka w całej jego realności – jako osobę uduchowioną i wcieloną.

Wiedza o człowieku nie jest nieprzeniknioną tajemnicą



Wiedza o człowieku nie jest nieprzeniknioną tajemnicą, ponieważ cenne informacje przekazał nam sam Bóg. Jeżeli zatem zestawimy tę objawioną wiedzę teologiczną z wypracowaną przez samego człowieka wiedzą filozoficzną, to uzyskamy z pewnością najważniejsze ustalenia dotyczące człowieka, jego powołania, życia i działania.

Człowiek żyje i działa w sposób duchowy i cielesny. Mówimy wtedy o duszy i ciele, które określano tradycyjnie mianem ludzkiej natury. Ale ta duchowo-cielesna natura to nie wszystko. Podstawą realności człowieka jest ograniczony akt istnienia (actus essendi), który otrzymujemy od Boga na mocy stworzenia naszego bytu. Można tutaj mówić o ludzkim istnieniu albo o ludzkiej egzystencji (ex-sistentia), gdyż to podmiotowości zawarte w istnieniu przyczynują i urzeczywistniają duszę i ciało (żywy organizm).

W ludzkim istnieniu (egzystencji) mamy do czynienia z podmiotem osobowym oraz z podmiotem ożywczym. Podmiotowość osoby wyposażona we własności prawdy, dobra i piękna jest w bycie przyczyną duchowości, czyli władz duchowych – umysłu, woli i uczuciowości. Natomiast podmiotowość ożywiająca, którą stanowią własności jedności/tożsamości, różnicy/odrębności oraz żywotności/rozwoju życia, jest wewnętrzną przyczyną naszej cielesności, czyli żywego organizmu.

Otóż nasze istnienie scala to wszystko razem w całość funkcjonującą jako ludzka natura. Dlatego różne elementy tej natury mogą ulegać przekształceniu lub zmianie, lecz całość trwa niezmiennie dzięki realnej mocy sprawczej istnienia (aktu istnienia). Jedynie akt istnienia stanowi wewnętrzną przyczynę realności danego bytu.

Dlatego poważnym nieporozumieniem, jeśli nie świadomym oszustwem, jest Kartezjańska teza myślę wiec jestem (cogito ergo sum). Myślenie nie daje nam żadnego istnienia ani realności. Myślenie jest tylko myśleniem i przebiega w świecie możliwości. Dlatego późniejsza ontologia (Wolff) oparta na myśleniu zaczęła badać byty możliwe a nie realne.

A przecież człowiek jest realnym bytem. Jest również działającym podmiotem, dlatego musi posiadać rzeczywistą moc sprawczą. Tego nie osiągniemy nigdy przy pomocy myślenia, bo ono nie jest realną przyczyną. Myślenie tworzy jedynie różne pomysły, czyli tworzy nowe możliwości działania. Jednak samo działanie jako realna aktywność musi posiadać wewnętrzną przyczynę. Taką przyczyną aktywności jest akt istnienia. To nie może być możność istotowa, czyli sama natura człowieka. Wojtyła powtarzał zawsze – operari sequitur esse.

Wszystko to są oczywiste zasady realistycznej filozofii, która nie znajduje jednak potwierdzenia w teoriach naukowych. Dlatego współczesna nauka opowiada nam różne bałamutne historie na temat człowieka, gdyż kieruje się wyłącznie myśleniem o człowieku a nie poznaniem człowieka. Można niestety pomyśleć różne niestworzone rzeczy, lecz to, co realne jest zawsze stworzone i zawiera wewnętrzną zasadę realności w postaci aktu istnienia.

Dlatego poznanie człowieka należy zacząć od samego istnienia. Człowiek jest przede wszystkim osobą stanowiącą podmiotowość istnienia. Ale człowiek jest osobą stworzoną przez Boga, czyli jest osobą wcieloną i uduchowioną. Nasza duchowość jest tworzona i zależna od własności osobowych, zaś cielesność jest przyczynowana i zależna od podmiotowości ożywczej, czyli własności życiodajnych. Dlatego dusza i ciało tworzące ludzką naturę nie istnieją samodzielnie i nie działają samorzutnie, ale swoją ograniczoną realność i aktywność czerpią z podmiotowości istnienia.

Aby nasza natura mogła działać po ludzku, czyli w sposób osobowy, musi czerpać swoje zasady działania wprost od osoby (z osobowej podmiotowości istnienia). Otrzymaliśmy informację objawioną, że z powodu grzechu pierworodnego nasza natura (dusza i ciało) straciła kontakt z podmiotową aktywnością istnienia. Grzech pierworodny spowodował odwrócenie się naszej duchowości od aktów osobowych. Utraciliśmy przez to zdolność do osobowego działania, a władze duchowe zaczęły podejmować pozorne działania możnościowe, czyli zaczęły się kierować możliwością działania.

Odtąd nasz umysł zaczął myśleć, wola zaczęła kierować się wolnym wyborem (czyli dowolnym wybieraniem czegokolwiek), zaś uczuciowość uzależniła się od cielesnych doznań przyjemności. Zasadami ludzkiego życia stały się po grzechu myślenie, wolność i przyjemność. Takie zasady mogły przywieść człowieka tylko do zguby. Gdy zgubne działania ogarnęły całe Imperium Rzymskie, wtedy Bóg podjął zbawczą interwencję. Posłał swojego Syna, który narodził się z Dziewicy Maryji i przyjął ludzką naturę. W ten sposób objawiła się ludziom Boska Trójca Osób.

Ta zbawcza historia pokazał nam, że również człowiek jest osobą, osobą stworzoną przez Boga, czyli osobą uduchowioną i wcieloną. Odtąd teologia stała się wiodącą nauką o człowieku. Nowożytność zanegowała jednak teologiczną wiedzę o człowieku, ale spowodowało to w konsekwencji ograniczenie całej ludzkiej wiedzy do sfery zmysłowej, czyli fenomenalnej. Najpierw Kant wykazał, że połączenie danych zmysłowych z myśleniem tworzy nowe przedmioty poznania w postaci zjawisk (phenomena). A następnie Hegel i Husserl sprowadzili poznaną rzeczywistość do naszego myślenia określając to mianem fenomenologii (najpierw fenomenologii ducha a potem fenomenologii świadomości). W ten sposób fenomenologia stała się filozoficzną teorią świata możliwego do pomyślenia (świata możliwości poznawczych i niczego więcej).

16.04.2018

Albo albo

Albo sami nauczymy się tego, czego chcemy, 
albo inni nauczą nas tego, czego nie chcemy.

Czy można nazwać człowieka istotą społeczną?




Czy można nazwać człowieka istotą społeczną? Taką tezę, że człowiek jest istotą społeczną, postawiła nowa nauka, czyli socjologia. Dawniej w starożytnej Grecji ten problem posiadał nieco inne sformułowanie. Głoszono tezę, że człowiek jest zwierzęciem politycznym. Wydawało się bowiem, że polis jako społeczność polityczna jest czymś najlepszym dla człowieka. Ateńska polis miała być przykładem osiągnięcia przez człowieka pełnej doskonałości. Podobny duch polityczny panował także w Rzymskim urbs (SPQR).

Starożytna społeczność miasta (polis – urbs – civitas) była oparta na prawie ustanowionym przez dawnych władców lub mędrców. Ustrój polityczny był wiec związany z pojawieniem się prawa. Tak to pojmowali starożytni filozofowie.

W czasach nowożytnych główną rolę polityczną odgrywało już państwo (civitas). Dlatego zaczęto pytać o początki państwa. Wyłoniła się stąd teoria umowy społecznej jako dawniej niepisanej zgody na tworzenie i funkcjonowanie państwa. Ludzie zamieszkujący jakiś teren mieli się stać poddanymi, ponieważ wyrażali zgodę na panowanie jakiegoś władcy, który ze swej strony zobowiązywał się do ochrony swoich poddanych przed wrogimi podbojami. Ale wydaje się, że ta koncepcja umowy społecznej była raczej przygotowaniem do wprowadzenia nowego ustroju (przeciwnego rządom króla), który miał być ustrojem konstytucyjnym, a więc ustrojem opartym na umowie społecznej zwanej Konstytucją (Ustawą Zasadniczą), która obecnie miała otrzymać postać spisanego dokumentu prawnego. Konstytucja stała się zatem początkiem demokratycznego państwa.

Trzeba jednak zapytać, czy te propozycje i teorie dowodzą, że człowiek jest istotą społeczną? Otóż wydaje się, że nie, chociaż pokazują nieustanną dążność człowieka do poszukiwania najlepszego ustroju politycznego oraz najlepszego porządku prawnego. To dotyczy tylko polityków, ale przecież przeciętny człowiek nie jest ani prawnikiem, ani politykiem. Może więc człowiek wcale nie potrzebuje systemu politycznego?

Otóż człowiek jest przede wszystkim osobą i jako osoba został powołany do życia wspólnego, czyli wspólnotowego. Takie powołanie większość ludzi (może 90%) realizuje w życiu rodzinnym. Rodzina jest zatem pierwszym i naturalnym miejscem uspołecznienia człowieka. Człowiek jako dziecko jest najpierw osobą rodzinną. Tego powołania nie wolno pomijać ani negować. Jeżeli bowiem zanegujemy ten stan, to będziemy zmuszeni pojmować człowieka jako jakąś istotę egoistyczną, kierującą się wyłącznie własnym interesem i własną korzyścią. A to już prowadzi nas do wniosku, że państwo jako zorganizowane społeczeństwo musi represjonować swoich obywateli i zmuszać ich do pracy na rzecz interesu wspólnego. Takie stanowisko zaprezentował Hobbes.

Jeżeli człowiek odnajduje swoje powołanie w życiu rodzinnym, czyli we wspólnocie osobowej, która jest dla niego zarazem pierwszym środowiskiem społecznym, to świadczy o tym, że jest zdolny pracować dla dobra wspólnego całej rodziny. To oczywiście nie dzieje się tak łatwo, jak byśmy chcieli, ponieważ na przeszkodzie staje sama duchowo-cielesna natura człowieka. Jesteśmy bowiem osobami, lecz działamy w sposób duchowy i cielesny, czyli działamy poprzez naszą duszę i nasze ciało. Niemniej aktywność osobowa (wsparta Bożą łaską) posiada moc pokonywania różnych przeszkód i trudności. To wyjaśnia nam jednocześnie sakramentalny charakter związku małżeńskiego wspartego na łasce. Zatem do życia rodzinnego potrzebna jest nam łaska sakramentalna.

Oczywiście łatwo zauważyć, że życie polityczne nie posiada takiego wzmocnienia ze strony łaski. Chociaż dawniej Kościół Katolicki namaszczał królów i cesarzy. Na przykład król Polski Bolesław Chrobry otrzymał koronę od Papieża. Było to jednoznaczne potwierdzenie zasady, że władza pochodzi od Boga. Kościół rościł sobie prawo zatwierdzania władzy państwowej. Pamiętamy spór o inwestyturę w XI wieku. Ale Reformacja wywróciła wszystko do góry nogami. Władcy niemieccy ogłosili bowiem przeciwną zasadę: – cuius regio eius religio. Odtąd władza państwowa miała określać religijność poddanych. Wywołało to spore zamieszanie, czyli wojny religijne. Oznaczało to, że zerwano w ten sposób całkowicie związki pomiędzy władzą a łaską przekazywaną przez Kościół. Państwo podążało już wyraźnie do ogłoszenia świeckości. Dopełnieniem tego procesu stała się Rewolucja we Francji oraz Rewolucja w Rosji.

Gdzie zatem należało poszukiwać legitymizacji władzy? Odwoływano się do woli i głosu ludu. Tak miało powstać państwo demokratyczne albo demokracja ludowa w państwach komunistycznych. Marzono jeszcze, że wola ludu ma oznaczać głos Boga (sic!), ale to szybko przebrzmiało. Oczywiście od razu znaleźli się różni interpretatorzy woli ludu (czyli politycy różnych partii). Następnie zaczęto zręcznie manipulować poglądami ludzi (obywateli), gdy narodziła się tzw. czwarta władza (media). Serwisy informacyjne przestały informować, zaczęły zaś indoktrynować obywateli. Dlatego dzisiaj demokracja stała się najbardziej zmanipulowanym ustrojem politycznym.

Czy można się jakoś przed tym bronić? Otóż starożytna filozofia zamierzała stworzyć pewne ramy etyczne, które miałyby zapewnić właściwe funkcjonowanie społeczności państwowej. Były to cztery cnoty kardynalne niezbędne dla uczciwego działania na forum publicznym (czyli w społeczeństwie, jak byśmy dziś powiedzieli). Cnoty te jako trwałe dyspozycje zostały przypisane przez Arystotelesa poszczególnym władzom duszy człowieka. Uznano, że powinien się nimi kierować każdy obywatel danej społeczności – miasta lub państwa.

Zatem ludzie powinni wytrwale ćwiczyć się w tych sprawnościach do właściwego działania. To niestety okazało się niezwykle trudne, zaś sławę i zaszczyty zdobywali również ludzie pozbawieni tych zasad etycznych. To podważało możliwość prawego postępowania obywateli. Dlatego w czasach nowożytnych stwierdzono wyraźnie, że człowiek z natury nie jest wcale dobry, lecz zachowuje się jak samolubny egoista. Uważano więc, że egoistyczną naturę człowieka należy zwalczać przy pomocy rygorów prawnych. W ten sposób powstał groźny proceder, gdyż to politycy lub ci, którzy uważali się za posiadających wiedzę (np. rewolucjoniści i ideolodzy), zaczęli określać postępowanie zwykłych ludzi, przypisując sobie wiedzę o tym, jak ma żyć i postępować każdy człowiek. To doprowadziło rządzących do politycznego szaleństwa i zgubnych ideologii XX wieku.

A przecież zwykły człowiek żyje na ogół w sposób moralny. Na pewno nie jest politycznym doktrynerem lub ideologiem. Stara się na co dzień żyć uczciwie, aby osiągnąć swoje duchowe lub materialne szczęście. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego mamy taki szalony rozziew pomiędzy dzisiejszą polityka a moralnością ludzi? Skąd zatem ludzie czerpią siłę do uczciwego życia, bo na pewno nie z powodu narzucanej im ideologii politycznej lub politycznej poprawności?

Otóż siła moralna ludzi, właściwie każdego pojedynczego człowieka, płynie z ich osobowej podmiotowości. Osoba ludzka jest podmiotem istnienia i działania, jak pisał Wojtyła. Ta podmiotowość istnienia stoi ponad naszą naturą i to ona ukształtowała naszą duchowość. Dlatego władze duchowe (czyli umysł, wola i uczuciowość) swoje zasady działania muszą czerpać z osobowego podmiotu. Dzieje się to dzięki aktywizacji własności osobowych prawdy, dobra i piękna zawartych w podmiocie istnienia. Taka aktywizacja poprzez nawiązanie relacji osobowych sprawia, że własności te wysyłają do władz duchowych swoje akty kontemplacji, sumienia i upodobania. Możemy to nazwać doświadczeniem wewnętrznym lub duchowym. Przyjmując akty osobowe władze duszy zdobywają dzięki temu własne zasady działania. Umysł zyskuje słowo prawdy, co pozwala mu ujmować osobową realność innego człowieka. Wola zdobywa czyn dobra, co staje się zasadą chcenia dobra i usprawnia ją w dążeniu do osobowego dobra drugiego człowieka. Dalej uczuciowość otrzymuje przeżycie piękna, co pozwala jej oderwać się od doznań cielesnych i przeżywać piękno osobowego życia człowieka. Wszystkie te usprawnienia stają się fundamentem życia moralnego człowieka, gdyż umocnione w działaniu władze duchowe zaczynają budować charakter moralny tworząc sprawności duchowe, czyli osobowe cnoty moralne – wiary, miłości i nadziei. Dlatego te osobowe cnoty nadają naszej duchowości właściwy kierunek działania i tworzą osobowość moralną.

A to wszystko dokonuje się w realnej wspólnocie osobowej, czyli na gruncie rodziny. Prawdziwej moralności nie nauczymy się nigdzie indziej, ani w szkole, ani z książek, filmów czy internetu. Dzieci mogą czerpać tę osobową moc potrzebną do rozwoju moralnego tylko z relacji osobowych nawiązywanych z rodzicami – kochającymi rodzicami. Takiego doświadczenia osobowego nie znajdziemy w żadnych instytucjach państwowych lub społecznych. Instytucje są bowiem tworami prawnymi a nie osobowymi wspólnotami. Nawet krąg przyjaciół nie będzie powiązany relacjami osobowymi, bo jest to na ogół grupa związana wspólnymi zainteresowaniami i działaniami. Rzeczywistą wspólnotą jest przede wszystkim rodzina oraz Kościół jako wspólnota związana z Osobą Chrystusa.

Albo człowiek zdobędzie moralną uczciwość w domu rodzinnym, albo nie osiągnie jej nigdy, gdyż będzie się kierował swoim myśleniem i swoją wolnością, co nieuchronnie zepchnie go ku egoizmowi. Na takich podstawach jest budowana dzisiejsza polityka. Żeby to zmienić, trzeba uznać, że ludzka moralność jako podstawa społecznej uczciwości i sprawiedliwości, musi być poparta religijnością, a co za tym idzie również łaską Bożą. Dlatego poważnym nieporozumieniem jest postulowanie świeckości państwa i życia społecznego. Świeckie państwo demokratyczne będzie narażone na wszelkie zagrożenia i niebezpieczeństwa polityczne, których doświadczamy na co dzień (brak poszanowania człowieka, wykluczenie społeczne, uzależnienie obywateli od pomysłów ideologicznych, korupcja, konflikty i wybuchy społeczne, niezadowolenie obywateli i arogancja władzy, itp., itd.).
Nasze ustalenia pokazują, że człowiek jest najpierw osobą rodzinną i moralna, a dopiero na końcu staje się istotą społeczną.