26.02.2017

Błądzę we mgle


Precz z państwem prawa! Niech żyje sprawiedliwość!



Nie zamierzam angażować się w umacnianie państwowości, gdyż uważam, że nie służy ona dobrze współobywatelom. Dzisiaj należałoby umacniać raczej obywateli w ich działalności wspólnotowej. Dlatego wolałbym zaangażować się w tworzenia narodowego dobra wspólnego. Dlatego od początku wybrałem pracę edukacyjną. Uważam bowiem, że w tym zakresie filozofia ma do spełnienia fundamentalną rolę. Filozofia ma za zadanie odkrywanie realności człowieka w powiązaniu z realnością otaczającej nas rzeczywistości. Musimy poznać człowieka w całej jego realności, a nie tylko w jakichś fragmentach. Albo poznamy i zrozumiemy realność człowieka, albo będziemy cały czas poruszali się w polityce po omacku formułując dowolne poglądy na temat życia społecznego. Stąd raz się głosi, że człowiek jest z natury istotą społeczną, a innym razem, że trzeba uspołeczniać go na siłę. Jeżeli nie wiemy, kim naprawdę jest człowiek, to będziemy tworzyli całkiem dowolne poglądy polityczne. Dopiero praktyka obala takie poglądy, ale na tym cierpią zwykli ludzie.
Otóż na potrzeby demokracji stworzono zadziwiający slogan „państwa prawa”. Właściwie nie bardzo wiadomo, co to ma oznaczać? Państwo prawa – a zatem wydaje się, że chodzi o państwo, które rządzi się prawem. Ale gdy się chwilę zastanowić, dojdziemy do wniosku, że przecież państwo samo się nie rządzi. Dlatego państwo nie może rządzić się prawem, bo nie jest ani systemem prawnym, ani instytucją sądowniczą (tzw. „wymiarem sprawiedliwości”). Mamy tylko władzę państwową. Toteż rząd (który w demokracji jest zawsze partyjny) może co najwyżej rządzić zgodnie ze stanowionym prawem, które ustanawia również partyjny parlament. Można więc powiedzieć, że w tym zakresie mamy całkowitą dowolność, gdyż ustawy powinny być zgodne z konstytucją, ale jak się okazuje, dzieje się to na zasadzie domniemania zgodności. Jest jeszcze Trybunał Konstytucyjny też wybierany przez władze partyjne. W ten sposób wszystko się gdzieś rozmywa.
Od czasów rzymskich prawo miało być wykładnią sprawiedliwości (oddać każdemu, co mu się należy). Jednak w dzisiejszym społeczeństwie zasada sprawiedliwości powoli zamiera i zostaje zastąpiona poprawnością polityczną. Niestety sprawiedliwość zastępuje się coraz częściej wolnością, ponieważ porządek społeczny ma być oparty na wolności i autonomii jednostki, co ma polegać na swobodnym wyrażaniu się jednostki w działaniu i tworzeniu (czyli w sztuce). Mamy więc schizoidalną sytuację polityczną, gdzie z jednej strony państwo (czyli władza) ma swobodę narzucania obywatelom rygorów i zobowiązań prawnych, a z drugiej strony głosi się wolność i autonomię obywateli, co w praktyce dotyczy tylko niewielkiej grupy społecznej (tzw. elity). Od razu widać, że w takim układzie nie ma po prostu miejsca na zasadę sprawiedliwości. Stąd mamy dziś kryzys ze stosowaniem prawa i rozstrzygnięć prawnych, co najlepiej widać z zderzeniu obywatela (tego zwykłego przeciętniaka) z państwem (czyli z władzą państwową).
Aż chce się wołać: Precz z państwem prawa! Niech żyje sprawiedliwość!

19.02.2017

Prześwietlić człowieka



Wiedza filozoficzna i realne wyposażenie bytu



Filozofia przez całe wieki rozważała zagadnienie ludzkiej natury, gdyż sądzono, że jest to klucz do zrozumienia człowieka. Od samego początku filozofia zajmowała się naturą tego, co realne. Jeżeli rozważano nasz ziemski świat jako realną całość, to starano się określić jego naturę, czyli fizis. Oczywiście z czasem sama ta natura stawała się przyrodą, zaś badanie otaczającej nas rzeczywistości nazywano filozofią przyrody. Niestety również naturę człowieka rozważano w tym kontekście. Stąd człowieka już za czasów Platona i Arystotelesa określano mianem zwierzęcia (raz było to zwierzę dwunożne nieopierzone, a raz zwierzę rozumne).
Otóż fizis jako natura lub istota była uważana za przyczynę tożsamości oraz działania danej rzeczy (jakiegoś bytu). Każda pojedyncza rzecz jako element rzeczywistości (to on) była wyposażona w swoją naturę (istotę), która nadawała jej sposób istnienia i działania, kształt i charakter (czyli jakąś tożsamość) oraz odróżniała ją od innych rzeczy (różność albo odrębność).
Wiedza naukowa (w starożytności tożsama z filozofią) miała opisywać naturę danej rzeczy, czyli po prostu ją definiować. Właśnie dobrze sformułowana definicja (o co dbał Sokrates) ujmowała naturę i istotę danej rzeczy. Tak też funkcjonowała u Arystotelesa wiedza naukowa (teoria). Zatem wiedza miała na celu opis rzeczywistości przy pomocy definicji ujmujących rodzaj i gatunek. Właśnie pod pojęciami rodzaju i gatunku miała się kryć, czy raczej ujawniać i wyjaśniać natura danej rzeczy. Rodzaj ujmował cechy bardziej ogólne (ogólną tożsamość), natomiast gatunek wskazywał na różnicę (wyróżnik gatunkowy – differentia specifica) jako cechę, która wyróżnia określony gatunek. Z kolei konkretnym jednostkom (pojedynczym bytom) przypisywano cechy przypadłościowe jak rozmiar, kolor lub działanie.
Według Arystotelesa rodzaj i gatunek występujące w definicji miały określać podmiot substancjalny, czyli substancję (ousia właściwie tożsama z istotą bytu), zaś cechy przypadłościowe (accidentia) występowały jako właściwości zapodmiotowane w substancji, które różnicując jakiś zbiór substancji wyznaczały konkretne jednostki. Z jednej strony mamy więc wokół nas różne rzeczy (realne byty), które istnieją i działają. Te konkretne byty posiadają swoje ontyczne wyposażenie (zawartość ontyczną – inhaerentia), czyli istotę złożoną z formy i materii (albo duszy i ciała w przypadku bytów ożywionych) albo z substancji i przypadłości. Wszystkie tego typu opisy odnoszą się do jakiejś wewnętrznej natury rzeczy (fizis lub essentia). Z drugiej zaś strony mamy naszą ludzką wiedzę na ten temat opartą na poznaniu zmysłowym i umysłowym. Właśnie tę wiedzę ujmujemy i wyrażamy językowo w formie definicji posługując się pojęciami (albo ich znaczeniami) o różnym zakresie ogólności. Grecy uważali, że wiedza, aby być teorią naukową, musi być ogólna. Możemy więc zdefiniować różne rzeczy przy pomocy pojęć ogólnych rodzaju i gatunku. Jednak nie można zdefiniować jednostkowych rzeczy, można je natomiast tylko nazwać. Stąd poszczególnym ludziom nadajemy imiona i nazwiska (też przydomki), lecz nie tworzymy dla nich definicji (tutaj pole do popisu ma oczywiście literatura ze swoimi charakterystycznymi opisami).
Czym więc jest ta filozoficznie ujęta, czyli poznana, natura rzeczy (istota bytu)? Oczywiście zdawano sobie sprawę, że chodzi o realne i faktyczne wyposażenie lub zawartość danej rzeczy, jednak jednocześnie już na poziomie wiedzy była mowa o pojęciowej definicji tej rzeczy. Dlatego w pewnym momencie historii stwierdzono, że realnym bytem jest połączenie pojęcia z materią (patrz spór o powszechniki w XII wieku). Mamy więc z jednej strony rzeczywistość, czyli realne byty, a z drugiej strony poznanie, które chcemy jakoś opowiedzieć i wyrazić w języku. Grecy mówili w tym przypadku o dwóch dziedzinach: (1) o fizyce, czyli teorii przedstawiającej fizis; (2) oraz o logice, czyli teorii poznania wyrażonej w języku. Teoria logiczna Arystotelesa domagała się, żeby wypowiedzi poznawcze były zgodne z rzeczywistością. Prawda miała być zgodnością z realnością. Trzeba jednak zauważyć, że fizyka, a później również metafizyka, dość szybko rozeszły się z logiką i teorią poznania.
To wszystko niestety dotyczyło również człowieka i wiedzy o człowieku. O ile poznawcze ujęcie natury dość dobrze pasowało do świata przyrodniczego, to już znacznie gorzej było z rozumieniem człowieka. Od początku bowiem pojmowano i opisywano człowieka jako zwierzę. Ten zdawałoby się mały błąd (pars pro toto) popełniony na początku stał się wielki i coraz większy na końcu. Nawet scholastyka przeniknięta duchem objawienia (wiedzy nadprzyrodzonej) nie zdołała wypracować właściwego rozumienia człowieka jako bytu przekraczającego porządek przyrody, chociaż przyjmowano, że człowiek został stworzony przez Boga. Jednak nie stwierdzono, że to osoba ludzka jest stwarzana bezpośrednio przez Boga. Niestety definicja Boecjusz poddała na nowo osobę (użył terminu individua substantia, chociaż Wiktoryn już w poprzednim wieku mówił o exsistentia) rozumnej naturze człowieka (rationalis naturae), co oznaczało, że osoba została sprowadzona do rozumnej natury człowieka, co pokutuje oczywiście do dzisiaj we wszystkich ujęciach filozoficznych (może poza tezami polskiego personalizmu Wojtyły i Gogacza).
Trzeba jasno powiedzieć, że aby zrozumieć człowieka, należy postawić tezę, że osoba nie jest rozumną naturą. Wojtyła przedstawił tutaj genialne rozwiązanie, że osoba jest podmiotem istnienia i działania. W Osobie i czynie używa łacińskiego terminu suppositum, dlatego idąc jego tropem możemy sformułować definicję osoby w następujący sposób: persona est suppositum essendi et agendi. Taka definicja odsuwa rozumną naturę gdzieś na bok. Pozostaje natomiast w zgodzie z metafizyką św. Tomasza głoszącą, że realny byt składa się z istoty i istnienia. Pierwsze jest istnienie jako efekt stwórczego aktu Boga, zaś istota jako możność zostaje dokomponowana na mocy istnienia (już osobowego istnienia). Bóg więc sprawia podmiotowość istnienia, czyli właśnie osobę i życie, które z kolei przyczynują wyposażenie duchowe i cielesne człowieka. Osoba tworzy wyposażenie duchowe, czyli rozumność w postaci władz duchowych, natomiast nasza cielesność powstaje pod wpływem podmiotowości życia (vivere albo vitalitas, czyli moc ożywcza, jak przedstawia to Wiktoryn). Bóg stwarza zatem bezpośrednio istnienie bytu ludzkiego, które jest wyposażone we własności osobowe oraz własności życiowe, a dopiero te własności stanowiące wyposażenie istnienia przyczynują duszę i ciało.
Podmiot osobowy komponuje sobie naturę duchową (czyli władze duchowe), natomiast podmiot ożywczy kształtuje sobie cielesność (czyli organizm żywy). Bóg stwarza więc człowieka jako osobę uduchowioną oraz wcieloną. Jednak Bóg nie stwarza bezpośrednio naszej natury, czy to w wymiarze duchowym, czy cielesnym. Tego dokonuje już sprawcza moc własności istnienia stwarzanego bezpośrednio przez Boga.
Trzeba obecnie postawić pytanie, jak poznajemy rzeczywistość? Jak poznajemy siebie i to, co nas otacza? Oczywiście to, co się nam narzuca, to poznanie zmysłowe, czyli dotykanie rzeczywistości za pomocą zmysłów. Widzimy różne rzeczy i dotykamy ich, bierzemy do ręki. Ale biorąc pod uwagę tylko to poznanie jako bezpośrednie doświadczenie zapominamy najczęściej o rozumieniu rzeczywistości. My nie tylko widzimy różne rzeczy, ale przenikamy je umysłowo lub duchowo (intelektualnie). Można powiedzieć, że ogarniamy rzeczywistość również w sposób umysłowy (filozofia mówi o umysłowym oglądzie). Skutkiem tego duchowego ujęcia (intellegere) jest rozumienie (intellectus). Trzeba też wiedzieć, że intellegere nie ma nic wspólnego z cogitare (myśleniem). Kartezjusz chyba pod wpływem złośliwego Demona zamienił dawne intellegere na cogitare (cogito), co spowodowało katastrofę dla filozoficznego poznania, które odtąd stało się myśleniem.
Filozofia nowożytna jako teoria myślenia przestała się zajmować rzeczywistością i tym, co realne. Zaczęto pojmować człowieka jako podmiot myślący (res cogitans), co doprowadziło do stworzenia koncepcji świadomości (oraz zdefiniowania człowieka jako homo sapiens – człowiek myślący). Wymusiło to powstanie fenomenologii jako odpowiedniej teorii poznania jako myślenia. Już Kant wykazał, że myślenie odwołując się do danych zmysłowych tworzy swoje własne przedmioty poznania, czyli fenomeny. Następnie Hegel stwierdził, że w świecie mamy do czynienia z bytami fenomenologicznymi, czyli logicznymi. Cała rzeczywistość podlega Myślącemu Umysłowi (Duchowi Absolutnemu), dlatego jest pomyślana i logiczna. Ostatecznie wszystko podsumował Husserl, który stworzył swoją fenomenologię jako teorię czystej świadomości. Mamy tutaj jakąś transcendentalną świadomość, która ogarnia cały możliwy zakres myślenia, czyli rzeczywistość intencjonalną (rzeczywistość możliwą). W ten sposób to, co realne straciło zupełnie wartość i znaczenie. Zostało wypchnięte poza świat człowieka, którym od tej pory stała się świadomość. Liczy się teraz to, co pomyślane, czyli ostatecznie to, co można wymyślić. To pozwoliło na zdominowanie rzeczywistości przez technikę. Rzeczywistość została zagarnięta przez technikę i możemy powiedzieć, że dziś technika liczy się bardziej niż rzeczywistość (a już na pewno przeliczając to na pieniądze).
To wszystko ma oczywiście bezpośredni wpływ na rozumienie człowieka. Dziś człowiek jest raczej użytkownikiem techniki niż realnym podmiotem działania. Ważniejsze jest to, czym się posługuje, a nie to kim jest. To pokazuje nam, że rozumna natura (interpretowana dzisiaj jako myśląca świadomość) wzięła górę nad realnością osoby. Człowiekowi wydaje się, że może żyć bez swojej osoby, bo ona przeszkadza mu w osiągnięciu sukcesu. Oczywiście tu na ziemi w świecie technicznym, jaki sobie stworzyliśmy, człowiek może żyć i działać jako myśląca świadomość. Ale w ten sposób człowiek pozbawia się życia osobowego, a tym samym pozbawia się zbawienia i życia wiecznego.
Dlaczego człowiek poddał się myślącej świadomości? Z pewnością dlatego, że nie poznał samego siebie. Nie poznał i nie zrozumiał własnej osoby i własnej egzystencji. Gdyby historia filozofii potoczyła się inaczej, może mielibyśmy dzisiaj zupełnie inny świat. Gdyby w odpowiednim momencie została sformułowana właściwa definicja osoby (już Wiktoryn wprowadził termin exsistentia), na przykład taka = persona est individua exsistentia rationalis naturae, gdzie individua exsistentia oznaczałaby individuum esse, to wtedy filozofia i cała ludzka wiedza wyglądałaby zupełnie inaczej. Z pewnością również metafizyka św. Tomasza nabrałaby innego sensu. Przecież jego rozumienie realnego bytu jako złożonego z istnienia i istoty odwoływało się do zasad realności, a nie do naszego myślenia o niej. Jednak propozycje wiedzy pomyślanej odniosły większy sukces (Duns Szkot i Suarez).
Patrząc historycznie możemy stwierdzić, że Dominikanie chcieli bronić Kościół doktrynalnie, czyli przy pomocy teologii i filozofii. Franciszkanie z kolei zamierzali bronić Kościół praktycznie, przy pomocy praktycznej pobożności. Natomiast Jezuici uważali, że Kościół trzeba bronić organizacyjnie, czyli w sposób instytucjonalny (chcieli stworzyć potęgę instytucjonalną). Dzisiaj tak naprawdę prawdę o człowieku głosi Kościół Katolicki. Tylko w Kościele znajdziemy naukę, że człowiek jest osobą i dlatego może się spotkać z Osobowym Bogiem.
Natomiast na uniwersytetach nie naucza się już dziś prawdy o człowieku, lecz przedstawia się różnorodne pomysły i poglądy na temat człowieka. Jeśli odrzucimy prawdę o człowieku, to jesteśmy skazani na głoszenie dowolnych poglądów na temat człowieka. Takie postępowanie ma dalsze swoje konsekwencje. Jeżeli nie chcemy zrozumieć i poznać, kim jest człowiek, to zaczynamy żyć na zasadzie „widzi mi się”. Co gorsza, podkreślamy wówczas wolność naszego działania, traktując ją jako coś twórczego. Musimy jednak wiedzieć, że ludzka wolność sprawdza się w działalności artystycznej, lecz rzeczywistego życia nie można kształtować w sposób dowolny, bo to prowadzi nas na manowce. Wolność działania stanowi tylko możliwość (jakieś pole możliwości). Otóż żeby w ogóle działać, czyli coś robić, człowiek musi znaleźć w sobie choćby odrobinę mocy sprawczej. Powinniśmy odkryć i odnaleźć w sobie jakieś źródło aktywności. Takim źródłem na pewno nie może być wolność jako możliwość. Takim źródłem musi być realna podmiotowość sprawcza. Filozofia realistyczna podpowie nam, że chodzi o akt bytu, czyli esse. Takiego sprawczego aktu nie znajdziemy na poziomie naszej natury (istota bytu jest bowiem możnością).
Cała sprawcza aktywność jest zawarta w ludzkiej egzystencji, czyli podmiotowości istnienia. To właśnie tam znajduje się aktywność osoby oraz aktywność życia. Wojtyła przypominał, że operari sequitur esse. To w istnieniu (esse) jest zawarta cała nasza moc sprawcza. To pokazuje, że podmiotem sprawczym jest osoba ludzka, natomiast natura stanowi jedynie podmiotowość wykonawczą. To pokazuje jednocześnie, że człowiek powinien działać osobowo realizując dar życia. Działanie osobowe jest zawsze działaniem odpowiedzialnym (osobowy podmiot odpowiada za swoje działanie), ale działanie na zasadzie wolności (dowolność działania) stoi w sprzeczności z odpowiedzialnością. Nie można odpowiadać za wolność. To by znaczyło, że sama wolność jest nieodpowiedzialna. A to już prowadzi bezpośrednio do stwierdzenia, że wolny handel jest nieodpowiedzialny, a co za tym idzie nieodpowiedzialna jest także liberalna demokracja.
Odpowiedzialność jest istotną cechą działania osobowego, które ma charakter moralny, natomiast dowolność jest cechą samodzielnego działania rozumnej natury (czyli myślenia albo wolnego wyboru). Nasza rozumność, kiedy osiąga stan czystej świadomości, zaczyna działać „na własną rękę”, a więc bez przyjmowania mocy sprawczej płynącej z podmiotowości istnienia, i dlatego działa wówczas w sposób wolny i niezależny, czyli bez liczenia się z realnością. Nasze wolne działania stają się niezależne przede wszystkim od realności. Fenomenologia Husserla stworzyła całkowicie mylną kategorię aktów intencjonalnych naszej świadomości, które nie mają w sobie, ani nie niosą z sobą żadnej aktywności. Te myślne intencje przebiegają w jakimś polu możliwości nie stanowiąc niczego realnego, dlatego są czymś całkowicie dowolnym (nawet gdy łapią jakieś dane zmysłowe /naoczność/, robią to w sposób dowolny). Człowiek, który chce żyć tylko świadomością, zagłębia się w świat możliwości, przez co pozbawia się własnej realności.
Tak naprawdę świat możliwości był dawniej domeną sztuki. To właśnie twórczość artystyczna otwierała przed człowiekiem różne możliwości życia i działania. Ale zdawano sobie sprawę, że to jest kreacja i nie należy po to sięgać. Teatr grecki przedstawiał dramat człowieka, kłamstwa i zbrodnie, aby ludzie wiedzieli, czego należy się wystrzegać. Niestety w pewnym momencie (gdzieś w Renesansie) ludzie zapragnęli żyć sztuką. A to popchnęło ich w świat możliwości. Co więcej, zbiegło się to z odkrywaniem nowych możliwości podróżowania po nieznanym do tej pory świecie (odkrycie Ameryki przez Kolumba). Takie nowe możliwości fascynowały ludzi. Odtąd zaczęto poszukiwać czegoś nowego (nowych wrażeń, nowego świata). Ludzie zaczęli odważnie iść przed siebie nie wiedząc dokąd to ich zaprowadzi. Człowiek chciał być odkrywcą (takim sztukmistrzem, czyli twórcą nowego życia).
Człowiek zaufał swojemu myślącemu rozumowi. Ponieważ ten rozum sprawdził się w praktyce odkrywania nowego świata, dlatego zawierzono mu całkowicie. Odtąd rozum będzie uważany, za jedyny kompas i wyznacznik postępowania ludzkiego. Kierując się rozumem człowiek uwierzył w to, że posiada moc sprawczą, która pozwala mu podbijać świat. Uwierzył w swoje możliwości odkrywcze. Dzisiaj wyruszył już na podbój kosmosu. Człowiek czuje się panem świata i wszechświata. Uwierzył w nieskończoność możliwości technicznych. Uwierzył, że osiągnie doskonałość i szczęście dzięki rozwiązaniom technicznym. I nawet nie zauważył, że staje się jedynie sługą maszyny (czyli obsługą urządzeń technicznych). Dziś człowiek nie jest w stanie obejść się bez urządzeń technicznych.
Od czasów Oświecenia społeczeństwem zaczął rządzić rozum. Uwierzono w jakiś oświecony rozum. Czym jednak miał być ten oświecony rozum, to do końca nie wiadomo. Odrzucono realność Boga, tak więc nie mógł On oświecać ludzkiego rozumu. Gdy jednak uznamy, że rozum miał być oświecany dzięki nagromadzonej wiedzy (jak chcieli encyklopedyści), to okaże się, że będzie zdany na zależność od naszych pomysłów i poglądów, od ludzkich zdolności i poczynań. W ten sposób uzależniono rozum człowieka od ludzkich możliwości. W doskonałość takiego rozumu można było już tylko uwierzyć. Dlatego wiarę w realnego Boga zastąpiła wiara w Rozum. Odtąd człowiek zamierzał żyć po swojemu, czyli rozumnie, a nie po Bożemu, czyli osobowo. Takie podejście w oczywisty sposób prowadziło do rozwoju techniki i rewolucji przemysłowej. W tej dziedzinie ludzkie myślenie znalazło sobie pole do popisu.
Od tej pory mamy do czynienia z rozwojem myślącego rozumu. Człowiek poddał się strumieniowi myśli, które pędziły przed siebie w sposób całkowicie dowolny. To prawda, że myślenie napędza rozwój technologiczny, ale nie dostrzegano, że technika pochłania coraz więcej realności (zasobów naturalnych). A już zupełnie nie zauważono, że technika zaczyna odbierać człowiekowi osobową realność (życie rodzinne). Jeżeli zaczynamy zabiegać tylko o nowinki techniczne, to znaczy, że zatracamy życie osobowe, gdyż wszelkiej doskonałości poszukujemy na zewnątrz, a nie w sobie samych.
Wydaje się, że musimy powrócić do doświadczenia wewnętrznego. Analizę tego doświadczenia przeprowadził i pokazał nam Wojtyła w swoim dziele Osoba i czyn. Chyba zupełnie niepotrzebnie zinterpretowano te dokonania jako fenomenologiczny punkt wyjścia. Tam nie ma żadnej fenomenologii, ale jest to analiza żywej realności osobowej człowieka. Autor sięga do samej osobowej podmiotowości człowieka i stamtąd wywodzi ludzki czyn moralny. Mamy więc do czynienia z opisem prawdziwej realności człowieka. To osoba jest bowiem tym, co w człowieku naprawdę realne. Osobę Wojtyła zawsze pojmował jako podmiotowość istnienia i działania. Możemy więc stwierdzić, że właśnie Wojtyle zawdzięczamy ukazanie prawdy o człowieku – człowieku jako osobie, a nie różne poglądy na temat ludzkiej natury. Już jako Papież pokazywał, że człowiek jako osoba przeciwstawia się wszelkim rozwiązaniom technicznym (technice). Całą działalność człowiek powinien zatem podporządkować swojej osobie.
Można postawić pytanie, czy ta osobowa wizja człowieka ogranicza go w jakiś sposób? Powiemy, że nie ogranicza lecz wprost poszerza jego realność. Ale ktoś odpowie, że to ogranicza jego wolność albo wolną świadomość. I znowu wracamy do radykalnego odróżnienia osoby i świadomości. Jeśli chodzi o ludzkie postępowanie, to sprowadza się to do tezy, że przed człowiekiem stoją dwie drogi rozwoju. Jedną drogę wyznacza aktywność jego osoby. Jest to droga rozwoju ludzkiej realności, która wiedzie nas ku zbawieniu i wieczności. Natomiast druga droga jest określana przez naszą świadomość i jej myślenie. O ile pierwsza droga ma jasno określony cel i kres, o tyle druga droga okazuje się drogą postępu, który nie wiadomo dokąd nas prowadzi (może zaprowadzić nas w przepastną otchłań kosmosu, tylko po co). Każdy człowiek staje przed wyborem swojego życia, czy wybrać określoną realność, czy nieokreśloną możliwość? Realność jest jasna i oczywista, zaś możliwość kusi nas zawsze swoją tajemniczością, chociaż jest to tak naprawdę tylko nieokreśloność.
Realność jest czymś niepodważalnym i dlatego wydaje się być czymś koniecznym, natomiast możliwość jest dowolna. Współczesnemu człowiekowi wbito do głowy, że czymś, co decyduje o jego człowieczeństwie, jest wolność, dlatego nie lubi on powinności i odpowiedzialności jako tego, co się narzuca. Ostatecznie w imię wolności człowiek odrzuca moralność, która czegoś od niego wymaga. Przecież dużo łatwiej i przyjemniej jest się odwołać do wolności, która niczego nie wymaga, ale też niczego nie daje, bo wszystko odbiera. Tak naprawdę człowiek jest wolny tylko wtedy, gdy nie ma niczego i niczego nie potrzebuje. Ale taki człowiek jest absolutnie samotny. Samotność bez niczego realnego i bez nikogo realnego. Otóż to jest absolutnie niezależna świadomość. Taka transcendentalna świadomość. Czyżby to był Demon lub Szatan?
Człowiek może więc poddać się transcendentalnej świadomości zagłębiając się w świat możliwości albo spotkać się z Osobowym Bogiem otwierając przed sobą realne trwanie, czyli życie wieczne i zbawienie. Człowiek musi sobie zdawać z tego sprawę, powinien zawsze o tym pamiętać, a nie tłumaczyć się, że nie wiedział, co robi. Wraz ze śmiercią przyjdzie bowiem moment rozliczenia. A wówczas wszelka możliwość zniknie bezpowrotnie, pozostanie zaś tylko to, co realne – Świętych obcowanie (wspólnota Świętych z Bogiem).
Na co dzień możemy się obrażać na trudy realnego życia. Ale wspólnota osobowa, czyli rodzina, potrafi wynagrodzić wszystkie trudy. Gdy jednak nie chcemy podjąć trudu osobowego życia, wtedy jesteśmy skazani na wybór przyjemności. Przyjemności są czymś nietrwałym, dlatego nie da się zbudować na nich niczego trwałego. Jeśli zaczynamy gonić za przyjemnościami, to trzeba wiedzieć, że podtrzymywanie przyjemności wymaga nasilenia i eskalacji. Żeby odczuwać jakąś przyjemność potrzeba coraz silniejszych bodźców. Przyjemność jest bowiem reakcją naszego układu nerwowego, który odbierając pewne bodźce przyzwyczaja się do nich. Aby nieustannie odczuwać doznania przyjemności, trzeba stale nasilać bodźce. Włącza się tutaj nasza świadomość, która każe nasilać bodźce cielesne, a wtedy dochodzi do takiego momentu, że przyjemność zamienia się w przykre doznanie, a nawet cierpienie bólu.
Powinniśmy wiedzieć, że nasza duchowość nie może się kierować doznaniami cielesnymi. Gdy świadomość narzuca duchowości przyjęcie przyjemności, wtedy kończy się to uzależnieniem od preferowanych doznań. Co więcej, nasza świadomość zaczyna tworzyć własne interpretacje przeżyć napędzając w ten sposób eskalację doznań albo nawet wymyślając różne dodatkowe okoliczności, sięgając po przemoc i zbrodnię włącznie. Przyjemność cielesna ma swoje granice. Jeśli przestaje ona zaspokajać nasze przeżywanie, to świadomość domaga się dodatkowego wzmocnienia i nasilenia. To dlatego na koniec pojawia się przemoc i zbrodnia. Mówiąc krótko, życie wyłącznie przyjemnościami może nas zabić albo zabić innego człowieka (kogoś bliskiego). Jest się czego bać.
Nasze życie powinno być przeżywaniem czegoś pięknego. Chodzi o przeżywanie samego życia, które jest dla nas obrazem piękna. Nasze życie nie może być tylko przeżywaniem przyjemności, bo to może się źle skończyć. Tylko piękno – osobowe piękno – może uratować naszą uczuciowość i nasze przeżycia. Piękno daje bowiem uczuciowości siłę, która pozwala jej przeżywać radość i nadzieję. Człowiek powinien żyć nadzieją na piękne życie i co więcej, powinien żyć nadzieją na realne życie wieczne. Człowiek musi dążyć do osiągnięcia szczytu życia, czyli zbawienia, a nie uganiać się za jakąś idealistyczną przyjemnością jako szczytem zabawy. Życie nie jest zabawą, ono jest trudne i odpowiedzialne. Osobowe życie nie jest przyjemnym dobrem (bonum delectabile), lecz jest dobrem trudnym (bonum arduum), ale jest również dobrem szlachetnym (bonum honestum). Życie osobowe uszlachetnia człowieka, natomiast przeżywanie przyjemności może tylko zdegradować człowieka i poniżyć go.
Człowiek poniżony, żeby się podnieść, musi doświadczyć w sobie czegoś osobowego albo pod wpływem spotkania z drugim człowiekiem, albo pod wpływem spotkania Osobowego Boga. Czego potrzebuje upadły człowiek, żeby się wyrwać z uzależnienia?
Przede wszystkim potrzebuje osobowego impulsu w postaci miłości. Ale w dzisiejszych czasach ludzie przestali rozumieć osobową miłość. Najczęściej pojmujemy miłość jako przeżycie ze sfery uczuciowej. Jest to niestety pomylenie miłości (tej osobowej miłości, której naprawdę należy się ta nazwa) z upodobaniem czegoś pięknego i atrakcyjnego dla realizacji życia. Oczywiście akty upodobania są w stanie wywołać w naszej uczuciowości przeżywanie osobowego piękna. I to jest właściwe odniesienie do drugiej osoby, ale to nie jest jeszcze miłość.
Otóż nasza duchowość potrzebuje czegoś silniejszego niż tylko przeżycia. Potrzebuje wiary i miłości. Miłość jest sprawą naszej woli. Żeby wola mogła się wyrwać z kręgu wolnego wyboru ludzkiego postępowania, to znaczy, żeby mogła przezwyciężyć zgodę na wybieranie różnych przyzwyczajeń, musi otrzymać wyraźny impuls do chcenia dobra (osobowego dobra). Taki impuls może pochodzić tylko od osoby i jej aktywności, czyli od aktów sumienia, które wzywają wolę do właściwego działania obdarzając ją mocą chcenia. Właśnie pod wpływem aktów sumienia wola jest w stanie podjąć czyny dobra. Te czyny dobra jako działania moralne odnoszą nas bezpośrednio do osobowego dobra. Dzięki temu nasze życie zostaje nastawione na kontakt z dobrem i afirmację osobowego dobra. Zmianie ulega wówczas ogólna postawa człowieka, ponieważ odtąd zaczyna on działać dla dobra własnego i dobra innych ludzi. Odzyskujemy w ten sposób postawę moralną.
Taka postawa musi być poparta również przez czynności poznawcze umysłu. Nastawienie woli powinno być bowiem zgodne z poznaniem umysłowym. Dlatego aby wyrwać się z zaklętego kręgu myślącej świadomości, trzeba otworzyć się na akty kontemplacji, jakie wysyła do umysłu aktywna prawda osobowa. Akty kontemplacji niosą ze sobą moc osobowej prawdy, która docierając do umysłu sprawia w nim słowo prawdy, będące dla niego mocą poznawczą (to, co dawniej kojarzono z inteligencją /intelligentia/). Słowo prawdy jako moc poznawcza obecna w umyśle pozwala mu docierać i niejako oglądać osobową prawdę człowieka. Takie poznanie umysłowe (intelligere) ratuje nas przed dowolnym myśleniem o człowieku (cogitare) i daje nam wiarę w osobową prawdę. Tak rodzi się wiara w człowieka (ale również wiara w Osobowego Boga), co owocuje faktyczną otwartością na drugiego człowieka (a przede wszystkim na Boga) w wymiarze osobowym, a nie tylko zmysłowym. Dostrzegamy wtedy doskonałość osoby Boga i człowieka, co kształtuje naszą postawę religijną i moralną. To daje ratunek dla naszej duszy. A wszystko to dzieje się za sprawą Bożego Miłosierdzia.
Duchowość człowieka nie jest czymś tajemniczym i skomplikowanym, jak by się mogło wydawać. W antropologii filozoficznej jasno określono władze duchowe człowieka i rozpoznano ich działania. Otóż wystarczy wyciągnąć wszystkie konsekwencje metafizyczne, żeby przedstawić duchową naturę człowieka. Filozofia już w czasach Platona i Arystotelesa sformułowała pewne zasady istnienia i działania realności. Należało się tego bezwzględnie trzymać. Niestety filozofia, która stała się wiedzą teoretyczną, tak fascynowała swoich wyznawców, że dali się zwieść ludzkiemu myśleniu. To właśnie myślenie nie pozwalało kolejnym pokoleniom na trzymanie się zasad realności. Arystotelesowska koncepcja aktu i możności, która była sednem rozważań metafizycznych, została zastosowana jedynie do porządku natury, co wprowadziło błędne pojmowanie formy i materii oraz duszy i ciała. Toteż filozofia nie potrafiła przez wieki uporać się z rozumieniem człowieka i jego realności. Skoro przyjmowano, że zasadą realności dla człowieka jest dusza jako akt formy, to musiało pojawić się twierdzenie, że Bóg stwarza ludzką duszę, co jest poważnym błędem metafizycznym. Otóż Bóg stwarza istnienie bytu (niesamoistny akt istnienia), czyli osobową podmiotowość. Natomiast natura jako istota bytu ma charakter możnościowy. Takie ujęcie zaproponowane dopiero przez Tomasza z Akwinu zmienia zupełnie rozumienie ludzkiego bytu i ludzkiej natury. Ludzka natura nie posiada więc mocy sprawczej, a to znaczy, że jest tylko podmiotem wykonawczym. Podmiotem sprawczym jest osoba stwarzana bezpośrednio przez Boga i to ona otrzymała odpowiednią moc sprawczą, która odpowiada za kształt naszej natury. Możemy więc powiedzieć, że to sprawcza aktywność osoby uformowała naszą duszę, a nie odwrotnie.
Ludzka natura nie stanowi zatem samodzielnie działającego podmiotu, lecz zasadniczy impuls do działania bierze od osoby. Wojtyła wyrażał to zagadnienie w krótkiej formułce operari sequitur esse. Wszelka aktywność danego bytu wynika z jego istnienia. Dlatego osobę definiował on jako podmiot istnienia i działania.
Możemy zatem postawić tezę, że nasze życie i działanie zależy ostatecznie od osoby i jej doskonałości zawartej we własnościach prawdy, dobra i piękna. Jeżeli nasza natura uwzględni sprawczą aktywność osoby, to sama zdoła osiągnąć doskonałość, czyli świętość. Święci są tymi osobami, którym udało się zrealizować życie religijne i moralne na poziomie natury. Oczywiście przy udziale Bożej łaski.

17.02.2017

Poznawanie ludzkiej osoby



Filozofia to taka dziwna dziedzina, gdzie słowa mają prowadzić do czynów, czyli do realnego działania. Filozofia pragnie nazwać rzeczywistość, żebyśmy wiedzieli, jak w niej działać. Dlatego postuluje, że przede wszystkim trzeba poznać to, co realne i znaleźć zasady, które rządzą tą realnością.

Ludzkie czyny i działania Grecy nazywali słowem erga (ergon). Jeżeli dla tych działań będziemy poszukiwać wewnętrznej zasady, to będzie mowa o energii (energeia). Ludzkie działanie (ergon) musi posiadać jako swoją zasadę wewnętrzną moc, czyli energię. Przekładając to na łacinę powiemy, że actio wymaga jakiegoś actus, który będzie wewnętrzną mocą sprawczą odpowiedniej aktywności. Nie ma bowiem działania bez mocy sprawczej.

Wojtyła analizując ludzkie czyny odwoływał się do łacińskiej formuły – operari sequitur esse. Dla niego esse było tomistycznym aktem bytu, a więc to z esse płynie cała aktywność ludzkiego bytu. Człowiek nie może działać wyłącznie na zasadzie możliwości (wolność) albo możności działania (władze duszy są możnościami). Jeżeli więc człowiek spełnia realne działania, to należy poszukiwać w nim ontycznej zasady i mocy sprawczej działania. Można tutaj wskazać na istnienie jako akt całego realnego bytu.

Niestety w esencjalistycznej filozofii Arystotelesa zasady działania zostały zidentyfikowane na poziomie duszy i ciała, czyli na poziomie natury człowieka jako rozumnego zwierzęcia (animal rationale). Ale wówczas dusza została podniesiona do rangi aktu bytowego, co oznaczało, że dusza mogła poruszać ciałem, ale tak naprawdę nic więcej. Można się było, co najwyżej, odwołać do Pierwszego Poruszyciela, który był pojmowany jako doskonała Forma (czysty akt Formy).

Każdy realny byt musi posiadać zasadę swojego działania. Działanie nie bierze się bowiem z niczego (ex nihilo nihil fit). Na początku  działania (actio) musi stać jakiś akt (actus), gdyż tylko akty posiadają realną moc sprawczą. Dlatego źródłem wszelkiej aktywności człowieka może być akt istnienia. Otóż w ludzkim bycie ten akt istnienia jako sprawcza podmiotowość został przez Wojtyłę określony mianem osoby. Dla niego ludzka osoba jest podmiotem istnienia i działania człowieka (suppositum essendi et agendi). Chodzi o podmiot sprawczy, a nie tylko wykonawczy.

Zobaczmy teraz, jak ta sprawa wygląda w przypadku rozumności człowieka. Człowiek posiada duchową zdolność poznawczą, czyli rozum lub umysł. W scholastyce tę zdolność poznawczą określano mianem intellectus albo intelligentia (od czasownika intellegere). Wydaje się, że w tym określeniu chodzi o poznanie tego, co osobowe, a nie tylko świata zewnętrznego. Intellegere jako inter-legere należy bowiem interpretować jako zdolność mówienia miedzy sobą, czyli zdolność komunikacji i rozmowy (dialogu). W łacinie legere oznacza czytanie, lecz w grece legein oznaczało mówienie, trzeba bowiem pamiętać, że w czasach starożytnych czytanie polegało na głośnym mówieniu. Otóż głośne mówienie między sobą, czyli inter-legere, służy do wzajemnej komunikacji i poznania siebie nawzajem. Stąd tę zdolność określano mianem intelligentia (pierwotnie intellegentia). W scholastyce takim mianem inteligencji nazywano również anioły, które mogą się komunikować dzięki duchowej mowie, lecz bez mówionego języka.

Jak działa taka inteligencja? Otóż wszystko zaczyna się tutaj na poziomie osobowym, czyli na poziomie podmiotowości istnienia. Właśnie osoba jako podmiotowość istnienia (actus essendi) wydobywa z siebie realne działanie (actio veritatis), czyli akty kontemplacji, które niosą ze sobą moc prawdy. Te akty kontemplacji trafiając do naszego umysłu (władzy poznawczej), gdzie muszą być przyjęte, powodują tam powstanie słowa prawdy (verbum veritatis), które z kolei aktywizuje i umacnia naszą władzę poznawczą umysłu. Aby móc poznawać to, co osobowe oraz komunikować się z innymi osobami, nasz umysł musi dysponować odpowiednią mocą poznawczą, jaką jest dla niego słowo prawdy. Inteligencję należy zatem traktować jako szczególną zdolność i moc poznawania (zdolność do dialogu i rozmowy), a nie jako ogólną możliwość poznania umysłowego. Wydaje się, że na tej zasadzie Wiktoryn przypisuje intellegere również Bogu. W Bogu łączy on intellegere bezpośrednio z esse i vivere. Natomiast inteligencję jako moc poznawczą przypisuje już człowiekowi (duszy i umysłowi). U niego zdolność poznawcza duszy przyjmuje ową moc poznawczą (inteligencję) od umysłu Boskiego (nous patrikos).

Rozumność człowieka wzmocniona przez inteligencję jako moc poznawczą zostaje związana z osobową podmiotowością istnienia. Człowiek osiąga inteligencję dzięki przyjęciu w umyśle słowa prawdy (verbum veritatis), tej prawdy, która stanowi własność transcendentalną istnienia, albo tej prawdy, w którą jest wyposażony Boski umysł.